Felieton

Zły robot na wagę złota

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Z%C5%82y+robot+na+wag%C4%99+z%C5%82ota-89812
Najwyraźniejszą sygnaturą Richarda Stanleya i jednocześnie tym, co wynosi jego film "Hardware" (1990) ponad dziesiątki podobnych produkcji, jest klimat. Ta opowieść o zabójczym robocie spokojnie mogłaby się bez zabójczego robota obyć.

Uwaga: osobowość. Tam, gdzie na liście płac pojawia się Richard Stanley, pojawia się również obietnica draki (więc na listach płac występuje rzadko). Jeśli istnieje podręcznik o tym, jak w oparciu o porażki zostać reżyserem kultowym, to Stanley stosuje się do niego punkt po punkcie. Gdy w 1990 roku debiutował jako 25-latek niskobudżetowym "Hardware", wydawało się, że będzie to początek wspaniałej kariery. Chociaż opowieść o brudnym, postapokaliptycznym świecie i kolejnym elektronicznym mordercy zebrała chłodne recenzje, w kinach poradziła sobie nieźle. Oczekiwano więc, że Stanley pójdzie za ciosem i zrealizuje kolejne science fiction. Odrzucił jednak propozycję reżyserowania "Sędziego Dredda", by skupić się na autorskim projekcie

"Diabelski pył"
to horror inspirowany serią niewyjaśnionych zabójstw, z solidną domieszką elementów magicznych i afrykańskich legend. Wytwórni z tych składników spodobał się niestety tylko motyw mordercy, wycięto więc pozostałe elementy i z dwugodzinnego filmu zmontowano wersję 80-minutową. Po liczny perturbacjach światło dzienne ujrzała także wersja reżyserska i stała się kolejnym rarytasem zamkniętym w niszy "kultowości". Kłopoty mogły Stanleya opuścić przy okazji gwiazdorsko obsadzonej adaptacji "Wyspy doktora Moreau" H.G. Wellsa. Kiedy jednak po miesiącach przygotowań wszedł na plan, został zwolniony po czterech dniach zdjęciowych (zastąpił go weteran John Frankenheimer). Od tego czasu realizował głównie dokumenty. Dziś ma 46 lat i co jakiś czas pojawiają się informacje o szansie na kolejny fabularny projekt.

Zamiast jednak pytać "co" i "kiedy" to będzie, warto się zastanowić, skąd właściwie wiadomo, że warto czekać? W końcu obiektywną miarą fabularnego talentu Stanleya jest tylko "Hardware". Jedyny film, którego nie tknęły wrogie Stanleyowi siły nieczyste, sam reżyser po latach ocenił jako głupotę. "Po odrzuceniu kilku scenariuszy usiadłem i napisałem coś z zabójczym androidem w przyszłości, amerykańską obsadą, baseballowym kijem, piłą mechaniczną, sceną pod prysznicem, eksplozją gazu, sceną nad przepaścią i tak dalej. Nie zrobiłbym znowu filmu tak oczywiście komercyjnego". "Hardware" nie jest wielkim filmem, ale jest filmem z wielkim klimatem, udanie zaklinającym ducha początku lat 90. Nie na darmo wymieniając "atuty", jakimi naszpikował swój scenariusz, Stanley na pierwszym miejscu wspomina o zabójczym androidzie. To był świetny czas dla złych robotów. Chociaż w kinie atakowały one już wcześniej (choćby "Gog" z 1954 roku), to na dobre rozszalały się w latach 80., gdy nowoczesną technologię trudno już było ignorować. Drogę do debiutu otworzył Stanleyowi sukces "Terminatora" (1984) i "Robocopa" (1987).

 
"Hardware"

Akcja jego filmu toczy się w Ameryce przyszłości, ogarniętej wojną domową i przeklętej promieniowaniem. Rząd próbuje wprowadzić kontrolę urodzeń, ludzie pokładają się na ulicach jak w "Zielonej pożywce", nieliczni szczęśliwcy barykadują się w domach jak w twierdzach. Do farciarzy należy ponętna Jill – ukryta przed światem rzeźbi w metalu, oczekując powrotu nieskorego do zobowiązań kochanka. Gdy ten wraca z jednej ze swoich wypraw, przynosi jej prezent – szczątki testowanego przez rząd robota bojowego Mark 13, którego głowę Jill wykorzystuje jako kluczowy element nowej rzeźby. Nie spodziewa się, że w metalowej czaszce drzemie jeszcze dużo zabójczego potencjału.

Najciekawsze w tym filmie o zabójczym robocie jest to, że spokojnie mógłby się on bez zabójczego robota obyć, bo o przynależności gatunkowej decyduje tu raczej klimat, a nie efekty specjalne. Istnieje nawet na to niezbity dowód w postaci studenckiej krótkometrażówki Stanleya z 1984 roku ("Incidents in an Expanding Universe"), w której pojawia się ten sam świat opowieści, ci sami bohaterowie, a nawet te same sytuacje i dialogi. Nie ma tylko siejącej śmierć maszyny. "Hardware" jest oczywiście bardziej wystawny swojej wprawki, ale przyszłość też dochodzi w nim do głosu bardziej w nastroju niż w gadżetach. Jeśli robot pełni w nim jakąś rolę gatunkową, to bliżej jej do horroru niż science fiction. "Światło, przemoc, intensywność ludzkiego życia skonfliktowana z technologią, społeczna pułapka" – wiele z wyliczanych przez Stanleya osobistych obsesji upchniętych w "Hardware" daje się podciągnąć pod cyberpunk. Debiutant nie pozostawił jednak żadnych wątpliwości, co do źródła swoich inspiracji. "Generalnie, wszystko, co związane z Dario Argento". Mark 13 jest metalowym wcieleniem obślizgłego potwora.


"Hardware"

Najwyraźniejszą sygnaturą Stanleya i jednocześnie tym, co wynosi jego film ponad dziesiątki podobnych produkcji, jest klimat. Pachnie on oczywiście niskim budżetem, ale też siarką i uryną. A przede wszystkim – halucynogennymi grzybami. Przedsmak tej estetyki mamy już w oderwanym nieco od całości wprowadzeniu (pielgrzym przemierzający radioaktywną pustynię) i scenie zażywania kwasu przez jednego z bohaterów. Na całość jednak Stanley idzie w finale z obowiązkowym potrójnym zakończeniem. Trwa krwawa sieczka, potwór z uporem wańki-wstańki podnosi się po kolejnych "ostatecznych ciosach", sytuacja bohaterów stoi na ostrzu żyletki – a jednak reżyser odpuszcza dramaturgiczny rygor i stawia na formę. Wypełnia ekran pochodem kształtów i świateł, zagląda w duszę robota i tryby ludzkiego umysłu.


"Hardware"

Ta wizyjność jest oczywistą odpowiedzą na deficyt świata zewnętrznego. Na efektowne plenery najzwyczajniej nie starczyło kasy, więc "Hardware" zamyka się w klaustrofobicznych wnętrzach (chociaż w imponującej ekipie odpowiedzialnej za efekty znalazł się m.in. 20-letni Chris Cunningham, twórca niepokojących wideoklipów, od lat przymierzany do Hollywood). Ta oszczędność świetnie jednak łączy się z duchem opowieści. "Hardware" należy do tych filmów, które pomagają zrozumieć, że przyszłość buduje się w kinie po to, żeby tęsknić za przeszłością. Pod względem nastroju wszystko bardzo przypomina inspirowany prozą Philipa Dicka grecki "Morning Patrol". Bohaterowie zamykają się przed brudnym, mrocznym i niebezpiecznym światem za grubym ścianami, we wnętrzach pełnych nostalgii. Bohaterka Stanleya przeżywa krótki moment zachwytu, gdy po morderczej walce z robotem spogląda przez zniszczone okna na swoje toksyczne miasto. Zamknięta sam na sam z zabójczą maszyną, nie mogła liczyć na pomoc świata zewnętrznego. Jej dobrze zabezpieczone mieszkanie niezauważalnie zamieniło się w pułapkę. Ucieczka przed światem, nawet tak zdegradowanym i przeżartym promieniowaniem, wciąż oznacza własnowolne zamknięcie się w więzieniu.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones