Trwa Jubileuszowy, 50. Festiwal Filmów Fabularnych w Gdyni. O Złote Lwy walczą m.in. "Życie dla początkujących" Pawła Podolskiego i "Ministranci" Piotra Domalewskiego. Czy warto czekać na te filmy? Dowiecie się z recenzji Jakuba Popieleckiego i Michała Piepiórki. Recenzja filmu "Życie dla początkujących" (reż. Paweł Podolski)
Wampir też człowiek autor: Jakub Popielecki
Coś musi być na rzeczy z tymi domami opieki: już drugi rok z rzędu pojawia się polski film, który bierze tropy rodem z kina grozy i lokuje je w przestrzeni pensjonatu dla emerytów. Wydawać by się mogło, że nasi filmowcy chętniej znaleźliby w takim przybytku raczej punkt wyjścia dla horroru realiów życia w Polsce. A tu proszę:
Bartosz M. Kowalski w "
Ciszy nocnej" i teraz
Paweł Podolski w "
Życiu dla początkujących" odwiedzają domy starości, żeby zwyczajnie zabawić się z konwencją. W przypadku
Kowalskiego to zabawa na poważnie, w przypadku
Podolskiego – bardziej na wesoło, w obu przypadkach jednak bez publicystyki ani tak zwanej napinki. Ciekawy obrót spraw: relatywnie młodzi twórcy zwracają się ku starszemu pokoleniu, żeby się nieco rozluźnić. Nawet jeśli opowiadają o mrocznych sprawach.
Tu jednak kończą się porównania. "
Cisza nocna" była w zasadzie stonowanym dramatem psychologicznym – gdyby wyrzucić dość mętny element nadprzyrodzony, film tylko by na tym zyskał. "
Życie dla początkujących" nie ma tego problemu. Warstwę gatunkową i obyczajową spleciono tu ze sobą ciasno, tak że motywy wampiryczne pracują ładnie jako metafora, ale też po prostu raz za razem dostarczają materiału do żartów. Co więcej, komediowy ton łagodzi też widzowskie wymagania i oliwi tryby narracji. Nie żeby humor był jakimś ułatwieniem – wręcz przeciwnie. Komedia nie jest reżyserską "kartą wyjścia z więzienia", komedia musi jeszcze śmieszyć. A "
Życie dla początkujących" śmieszy często. Sądząc po reakcji sali na moim pokazie – nie tylko mnie.
Humor w rękach
Podolskiego i jego współscenarzystki
Lynn Kucharczyk prasuje zresztą rozmaite zmarszczki – nie tylko fabularne, ale też egzystencjalne. Bo kiedy osadzasz akcję filmu w domu spokojnej starości, to jasny sygnał, że interesuje cię temat śmierci.
Podolski dorzuca do tego evergreena szereg innych egzystencjalnych bolączek – od samotności przez poczucie niespełnienia po depresję – i na całego maluje tytułowe "życie" w czarnych barwach. W rezultacie humor też jest tu (oczywiście) głównie czarny. Figura wampira, tak zwanego "nieumarłego", okazuje się zaś doskonałym symbolem martwego za życia człowieka. Czyli osoby targanej niedającymi się zaspokoić pragnieniami i skazanej na izolację w jakimś prywatnym "zamczysku".
Taka jest z grubsza główna bohaterka, Monia (
Magdalena Maścianica). Niby wampirzyca, ale niezbyt groźna, za to całkiem neurotyczna. Dziewczyna znalazła sobie cichą posadkę w domu opieki, gdzie może cichaczem żywić się krwią lokatorów, nie wzbudzając niczyich podejrzeń. No bo kto by pomyślał, że kubek termiczny, z którego czasem popija, jest pełen osocza, a nie kawy? Dobre incognito ma tylko jedna wadę: dziewczyna zakonspirowała się tak bardzo, że z interpersonalnych relacji zostały jej jedynie oschłe, czysto zawodowe stosunki ze współpracownikami i pacjentami. A przecież nawet istotom nocy doskwiera samotność. Niespodziewanie jednak lokatorzy ośrodka zaczynają umierać w przyspieszonym tempie – i wygląda na to, że odpowiedzialny jest kolejny wampir. Wnuczek jednej z pensjonariuszek, Czarek (
Michał Sikorski), który przypadkiem odkrywa sekret Moni, będzie musiał pomóc jej w konfrontacji z innym krwiopijcą, mrocznym Mirkiem (
Bartłomiej Kotschedoff). Nagle w pustelniczej egzystencji bohaterki robi się tłoczno.
Zobacz zwiastun "Życia dla początkujących"
Całą recenzję Jakuba Popieleckiego znajdziecie
TUTAJ. Film trafi na ekrany 24 października. Zobaczcie zwiastun:
Recenzja filmu "Ministranci" (reż. Piotr Domalewski)
Dobro radykalne autor: Michał Piepiórka
Na pierwszy rzut oka wszystko doskonale znamy. Polska, małomiasteczkowa beznadzieja, szarobure zdjęcia, picie, bicie i lokalny kościół jako jedyny azyl. Mały, polski realizm. Wszystkie nasze strachy. Wszystkie nasze traumy. Widzimy to w co drugim rodzimym filmie. Ale "
Ministranci"
Piotra Domalewskiego to najlepszy dowód na to, że to wcale nie w tematyce, świecie przedstawionym ani formie jest problem z tego typu kinem. Bo okazuje się, że wystarczy odrobina pomysłowości, płynniejsze dialogi, trochę humoru, luzu i nagle wszystko gra. Polska zgrzebność przestaje uwierać.
"
Boże Ciało", "
Kler", "
Johnny" – polscy filmowcy borykają się z tematyką kościelną już od wielu lat. Zresztą za każdym razem przyciągając ogromne zainteresowanie publiczności. Ewidentnie jest to w naszym społeczeństwie "temat". A zatem trzeba z nim ostrożnie, delikatnie – tak łatwo urazić "uczucia", jeszcze łatwiej osunąć się w rejony kina religijnego. Ale
Domalewski spróbował zjechać w tym slalomie gigancie, z gracją omijając wszelkie przeszkody. Ewidentnie podąża śladem
Jana Komasy i
Wojciecha Smarzowskiego. Podobnie jak oni przeciwstawia ziemski, niedoskonały, wręcz pełen wypaczeń Kościół ze wspólnotą wiary, wartościami tak bliskimi polskiemu społeczeństwu, ale również zrozumiałymi uniwersalnie. Nie boi się społecznego realizmu, oskarżeń o antyklerykalizm, ale również chrześcijańskiej wrażliwości. Pojedynkując się z klerem, szuka istoty chrześcijaństwa.
Jest w tym pewnie sporo naiwności, ale być może właśnie dlatego
Domalewski sięgnął po bohaterów dziecięcych. To czwórka kumpli, tytułowi ministranci, którzy podchodzą do swoich obowiązków bardzo serio, traktując je jako styl życia i depozyt wartości. Ale w ich okolicy nie ma za wiele alternatyw – jedyne, co pozostaje, to rapowanie. Któremu również się z chęcią oddają. Jest też klasyczny polski krajobraz: matka jednego z chłopaków pije, rodzice drugiego zarabiają miliony, nie mając przy tym dla syna czasu. Ktoś cierpi z powodu przemocy domowej, u innego jest do przesady normalnie. Cała Polska na jednym osiedlu.
Gdy wydaje się, że już wszystko o tym świecie wiemy, film skręca w rejony nietypowe. Bo komże okazują się nie ustępować trykotom i skrywają nie gorszych superbohaterów. Bo to historia o buncie i niezgodzie, o potrzebie czynienia dobra wbrew wszystkiemu – za wszelką cenę, radykalnie. Bo gdy okazuje się, że zachłanny wysłannik kurii przechwytuje zbierane przez chłopaków pieniądze dla najuboższych, dzieciaki postanawiają samodzielnie zadbać o społeczną sprawiedliwość. Zabierają z kościelnego sejfu niemałą sumkę i w kominiarkach – by nikt ich nie rozpoznał – "napadają" na potrzebujących i wciskają im gotówkę.
W ten nietypowy, czerpiący z rozlicznych gatunkowych tropów sposób
Domalewski pisze własną społeczną naukę Kościoła, stawiając na to, co najbardziej fundamentalne: troskę o innych, niezgodę na niesprawiedliwość, dbanie o słabszych, ochronę pokrzywdzonych. Ale ten utopijny radykalizm czynienia dobra nie jest pozbawiony krytycznej refleksji, zostaje bowiem zestawiony z realiami dalekimi od utopii. Być może dzieje się to odrobinę nazbyt mechanicznie. Można się przecież domyślić, że nie każdy będzie wdzięczny, nie wszyscy skorzystają z tej szansy. Jeden odepchnie pomocną dłoń, inny ją ugryzie. Rozdźwięk między szlachetnymi i czystymi jak łza młodocianymi wybawicielami a niewdzięcznymi dorosłymi bywa zbyt wielki – prawdopodobnie po to, by nikt nie miał wątpliwości, że wątpliwości wobec zachowania chłopców jednak powinniśmy mieć. Tak dosadnie wyartykułowanej refleksyjności brakuje natomiast w cytowaniu Biblii i kreowaniu religijnych figur – co momentami sprawia, że projekt znajduje się na granicy kościelnego kiczu. Nawet gdy pozostaje przy tym antyklerykalny.
Zobacz zwiastun "Ministrantów"
Całą recenzję Michała Piepiórki znajdziecie
TUTAJ. Film trafi na ekrany kin 21 listopada. Zobaczcie zwiastun: