Trwa festiwal w Cannes. We współpracy z tygodnikiem
Polityka prezentujemy wam relacje krytyka filmowego
Janusza Wróblewskiego. Poprzednie relacje, m.in. na temat
"Antychrysta" czy
"Bękartów wojny" znajdziecie na specjalnym blogu pod adresem
wroblewski.blog.polityka.pl.
Dwa jakże różne filmy o narodzinach faszyzmu.
"Das weisse Band" (Biała wstążka) dyskretnie, beznamiętnym tonem, ukazuje ludzkie piekło.
"Vincere" (Zwycięstwo) to miłosny dramat o młodości Benito Mussoliniego.
Jeden z faworytów do głównej nagrody, Austriak
Michael Haneke (
"Funny Games",
"Ukryte"), mierzył bardzo wysoko. Niestety, z nie najlepszym skutkiem. Genealogia faszyzmu przedstawiona w jego czarno-białym dramacie
"Das weisse Band" (Biała wstążka) nie mówi w istocie wiele nowego ten temat narodzin totalitaryzmu w XX wieku.
Z zapowiadanej psychoanalizy choroby niemieckiej duszy wynika tylko tyle, że winę za grzechy pokolenia nazistów ponoszą ich rodzice.
Haneke śledzi patologiczne zachowania mieszkańców małej, protestanckiej osady gdzieś przy północno-wschodniej ścianie Niemiec na krótko przed zabójstwem arcyksięcia Franciszka Ferdynanda w Sarajewie. Pod powierzchnią dobrych manier, wypełniania obowiązków religijnych, wzorowej koegzystencji właścicieli majątku oraz najemnych robotników rolnych toczy się okrutna gra pozorów. Ci, co posiadają władzę (oprócz Barona także pastor i lekarz), okazują się bestiami w ludzkiej skórze. Pastwią się psychicznie nad dziećmi, upokarzają je publicznie, molestują, biją, nawet potajemnie zabijają, tłumacząc to chorobami. Relacje z dorosłymi wyglądają podobnie. Opierają się na zdradzie, zakłamaniu, nienawiści, wykańczaniu psychicznym, choć z zewnątrz wszystko wygląda bardzo elegancko, jak w sielance z la belle epoque. Każdy powołuje się na ideał niewinności, którego symbolem jest tytułowa biała wstążka, zakładana w nagrodę za dobre sprawowanie. Właśnie dzieci, nie mogąc znieść potworności i oszustw wychowawców, chcą przerwać makabryczną grę. Odpowiadają równie wyrachowanym okrucieństwem, skrywanym pod maską posłuszeństwa i nienagannych obyczajów.
Haneke – jeden z największych intelektualistów europejskiego kina – jak zwykle dyskretnie, beznamiętnym tonem ukazuje ludzkie piekło. Jednocześnie robi to tak, by nie pozostawić złudzeń, kto ponosi odpowiedzialność, po czyjej stronie leży wina. Dlaczego mówię o niepowodzeniu? Przyczyna tkwi chyba w narracji rodem z XIX-wiecznej powieści, zdystansowanej, zbyt chłodnej.
"Biała wstążka" imponuje reżyserią, świetnymi zdjęciami, grą aktorską całego zespołu. Ale nie wywołuje gorących emocji.
Udało się je natomiast wykrzesać weteranowi włoskiego kina,
Marco Bellocchio w
"Vincere" (Zwycięstwo), opartym na faktach dramacie poświęconym także początkom faszyzmu, ale z bardziej osobistej perspektywy.
Film ukazuje mało znany epizod biografii Benito Mussoliniego. Chodzi o nawiązany jeszcze przed I wojną światową romans z Idą Dalser, bogatą panną z dobrego domu, która szaleńczo zakochana w przyszłym dyktatorze ofiarowała mu nie tylko siebie, ale i cały swój majątek. Mussolini wykorzystał kochankę, a następnie zamknął ją w domu wariatów, spłodzonego zaś z nią syna wyparł się i pozbawił prawa do noszenia swego nazwiska.
Film stawia prowokujące pytania nie tyle o zbrodnie, jakich dokonał Duce w okresie swoich tyrańskich rządów, co o źródło, siłę irracjonalnych uczuć. I ich konsekwencje.
Cierpienie Idy oraz szaleństwo jej syna oglądamy oczami zakochanej kobiety, ślepej na to, z kim się związała. Czyż nie tak wygląda fanatyzm?