Recenzja filmu

Adwokat (2013)
Ridley Scott
Michael Fassbender
Cameron Diaz

Adwokat i diablica

Postawiony wobec surowości tekstu McCarthy'ego Scott może być tylko jego cichym sekundantem, partnerem w zbrodni. Twórca "Łowcy androidów" to reżyser ze smykałką do wizualiów, niekoniecznie z
Po surowej, literacko oszczędnej "Drodze" kolejnym logicznym krokiem dla Cormaca McCarthy’ego musiało być napisanie scenariusza. Po okrojeniu narracji tak, że ostał się tylko suchy szkielet dialogów i didaskaliów, autor "Krwawego południka" zwrócił się w stronę medium, które kocha jego teksty już od dawna. Mimo tego minimalizmu czuć jednak literacki rodowód filmowego "Adwokata". McCarthy lubi bowiem, by jego bohaterowie mówili. Nawet w otwierającej scenie "łóżkowej" cała "akcja" toczy się w dialogu, w przekomarzankach między parą głównych bohaterów. Ale słowo u McCarthy’ego ma tendencję do stawania się ciałem. To fatum, samospełniająca się przepowiednia, ponure memento.



Gdy Laura (Penelope Cruz) kokieteryjnie pyta swojego faceta (Michael Fassbender): "Byłeś zły?", jest w tym ziarno prawdy, której kobieta nie podejrzewa i nawet nie chce znać. McCarthy jak zwykle obiera westernową konwencję z niepotrzebnych narośli i dociera do esencji, mięcha, zostając z przypowieścią, moralitetem. Tak więc nie ma zmiłuj, każdy dostanie za swoje. Bezimienność bohatera – znanego jedynie jako tytułowy "Adwokat" – jest w równej mierze grą z westernową konwencją Nieznajomego, co ponurą przestrogą, biblijnym vanitas. Kipiący od pychy prawnik jest przekonany, że może dorobić się na jednorazowym szwindlu, a potem spokojnie odjechać w stronę zachodzącego słońca z ukochaną. Lubiący metafory – ale niekoniecznie subtelność – McCarthy daje nam jednak wyraźny znak, w co wpakował się bohater. Przedmiot transakcji Adwokata podróżuje ukryty we wnętrzu ciężarówki z szambem. Sorry, stary, wpadłeś w niezłe.

Cała intryga "Adwokata" rozegrana jest niczym partia szachów. Ridley Scott inscenizuje tę fabułę z zegarmistrzowską precyzją, skrupulatnie ustawiając pionki na planszy. Każdy z bohaterów to zresztą barwna figura: nastroszony właściciel klubów Rainer (Javier Bardem), jego dziewczyna Malkina (Cameron Diaz) czy pośrednik Adwokata – wyluzowany, kowbojski Westray (Brad Pitt). Jest nawet goniec na motocyklu, który przemierza tę fabularną szachownicę w tę i we w tę. Jak w rozgrywce szachowej wypada przewidywać tu konsekwencje swoich posunięć. Półświatek, do którego wkroczył Adwokat, okazuje się bowiem światem zaskakująco małym. Ilość stopni separacji między poszczególnymi graczami jest niewielka. W takiej klaustrofobicznej atmosferze każdy zbieg okoliczności może być katastrofalny w skutkach. Ale – podobnie jak w rasowym meczu – łatwo przegapić tu kluczowe ruchy. Scenariusz autora "Drogi" pełen jest elips, fabularnych dziur.



Postawiony wobec surowości tekstu McCarthy'ego Scott może być tylko jego cichym sekundantem, partnerem w zbrodni. Twórca "Łowcy androidów" to reżyser ze smykałką do wizualiów, niekoniecznie z uchem do dialogów; raczej stylista niż sufler. Dlatego literacka elokwencja bohaterów miejscami wypada przyciężko. Scott i McCarthy potrafią co prawda opowiadać bardziej ekonomicznie: relacja między Adwokatem i Laurą zarysowana jest w kilku zaledwie niuansach. Twórcy polegają jednak na dość standardowym typażu. Znamy już te niewinne dziewczęcia Cruz, stylowe garnitury Fassbendera i szalone fryzury Bardema. W rezultacie najciekawszą bohaterką filmu okazuje się Malkina. Takiej Diaz jeszcze nie było, tutaj dopiero gra prawdziwą "złą kobietę". To kolejna postać z galerii McCarthy'owskich diabłów w ludzkiej skórze – obok Antona Chigurha z "To nie jest kraj dla starych ludzi" i Sędziego z "Krwawego południka". Niemal kampowa w swoich perwersjach Malkina udomawia gepardy (sama zresztą wystylizowana jest na dzikiego kota), uprawia seks z samochodem (!) i cedzi teksty o tym, że "prawda nie ma temperatury".  



Film Scotta jednak temperaturę ma, i to – mimo przepychu ekranowego exploitation – dość niską. Smakuje się go na zimno, z nutą cynizmu, dystansu. Rozpięty między glamourem salonów a pustynnym zadupiem "Adwokat" jest ćwiczeniem z filmowego pesymizmu. W takim "To nie jest kraj dla starych ludzi" podążaliśmy przynajmniej za nitką adrenalizującego pościgu, mieliśmy konflikt człowieka ze ścigającym go, choć nieludzkim, to jednak człowiekiem. Tutaj zaś bohaterowie wydają się walczyć z prawem natury, grawitacją. Są jak muchy w smole. Pozostają głusi na podszepty głosu rozsądku, choć początkowo zdawali się znakomicie panować nad sytuacją. Podobnie jak większość filmów braci Coen (nie tylko ich ekranizacja książki McCarthyego) "Adwokat" jest opowieścią o ludziach, którzy tracą głowy i pakują się w tarapaty (dekapitacja to zresztą jeden z powracających tu motywów). Gubi ich jednak nawet nie bezmyślność czy pycha, ale nieraz po prostu głupi przypadek. Widz może tylko czekać – ani się ważąc angażować – aż los się dopełni. Tak jest w sekwencji z anonimowym mężczyzną, którego obserwujemy, gdy dokonuje skrupulatnych pomiarów, rozpina drut nad jezdnią, czeka na zapadnięcie zmroku i nasłuchuje odgłosu zbliżającego się motoru. To nie może skończyć się dobrze. Nie sposób jednak oderwać wzroku.
1 10
Moja ocena:
7
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Jak to się dzieje, iż film który ma wszelkie zadatki na osiągnięcie sukcesu, zawodzi niemalże na całej... czytaj więcej
Ridley Scott tym razem przesadził. Po mocno średnim "Prometeuszu" przyszedł czas na jego nowy film.... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones