Recenzja filmu

Nad morzem (2015)
Angelina Jolie
Brad Pitt
Angelina Jolie

Morze martwe

Dziwnie patrzy się na ikony seksu, które wyglądają jak manekiny z gabinetu figur woskowych. Pitt straszy spuchniętą, nalaną twarzą, Jolie - iście trupią chudością. Straszą tym bardziej, że
W jednej ze scen "Nad morzem" Brad Pitt podgląda Angelinę Jolie przez dziurę w ścianie. Kamera przyjmuje jego punkt widzenia: widzimy to, co widzi grany przez niego bohater. Chwilę potem Brad dołącza do Angeliny w kadrze - ale perspektywa się nie zmienia. Zupełnie, jakby oko kamery wciąż pełniło funkcję oka Pitta, już bez udziału aktora. Powstaje dysonans poznawczy i rodzi się pytanie: kto w takim razie patrzy przez ową szparę? Ano my patrzymy. W "Nad morzem" małżonkowie Jolie i Pitt podążają śladem Nicole Kidman i Toma Cruise’a z "Oczu szeroko zamkniętych" i odgrywają przed nami… małżonków. Oczywiście - małżonków w kryzysie. Ogląda się to niezręcznie, z wyrzutami sumienia godnymi podglądacza, który wchodzi z butami do sypialni gwiazd. Co gorsza, sama historia nie usprawiedliwia tego przekroczenia.

 


Jolie-reżyserka dotychczas poruszała w swoich filmach tematy przez duże "T". W "Nad morzem" odchodzi jednak od gwiazdorsko-filantropijnej maniery nakazującej pochylać się nad Problemami: a to konfliktem na Bałkanach, a to doświadczeniem piekła japońskiego obozu jenieckiego. Trudno powiedzieć, czy jej nowy film ma podłoże autobiograficzne, ale na pewno opowiada o rzeczach bliższych codzienności autorki. Jolie jest tu zresztą nie tylko aktorką i reżyserką, ale i scenarzystką. A jej para głównych bohaterów ma swoiście gwiazdorski status - może nie taki, jakim cieszy się w prawdziwym świecie tak zwana "Brangelina", ale jednak. Rolanda i Vanessę widzimy przecież po raz pierwszy, kiedy jadą kabrioletem przez malowniczą scenerię południa Francji: odstawieni, wyniośli, bogaci. Persony aktorów w dziwny sposób mieszają się tu z wizerunkiem ich postaci. Tak wyglądają bogowie popkultury, którzy zstąpili na ziemię.

Ale Vanessa i Roland - jeśli są bogami - to bogami upadłymi, bogami po przejściach. On jest pisarzem, który walczy z brakiem natchnienia, ona - byłą tancerką, która spędza dni na malowniczym nicnierobieniu. Tej twórczej i życiowej impotencji towarzyszy impotencja małżeńska. Bohaterowie tworzą parę chyba już tylko z przyzwyczajenia, siłą nawyku. Przez większość czasu schodzą sobie nawzajem z drogi. Ich pobyt w urokliwym nadmorskim hotelu zbywa im na milczeniu, wymianie półsłówek. W powietrzu wiszą niewypowiedziane wzajemne żale i pretensje, rozczarowanie samymi sobą i poczucie przegranej z czasem.




Dziwnie patrzy się na ikony seksu, które wyglądają jak manekiny z gabinetu figur woskowych. Pitt straszy spuchniętą, nalaną twarzą, Jolie - iście trupią chudością. Straszą tym bardziej, że reżyserka podstawia im lustro: z jednej strony mieszkającą w sąsiednim hotelowym pokoju parę młodych, pięknych i zakochanych Francuzów (Mélanie Laurent, Melvil Poupaud), z drugiej - zacnego właściciela okolicznej knajpy (Niels Arestrup), który opowiada o miłości do swej zmarłej żony. Zmęczeni, oziębli Vanessa i Roland wypadają na tym tle jeszcze gorzej.

Jolie miała kilka intrygujących pomysłów. Najciekawszy z nich to wątek voyeurystyczny. Vanessa odkrywa wspomnianą dziurę w ścianie i zaczyna z pasją podglądać młodych sąsiadów - a reżyserka całkiem sprawnie równoważy perwersję z humorem. Owo podglądactwo jest zarazem ostatecznym dowodem upadku i faktyczną szansą na ożywienie truchła związku bohaterów. Dopiero tu - po dobrej godzinie seansu - coś zaczyna się dziać. Bo "Nad morzem" - niestety - nieco zbyt wiernie odzwierciedla stan małżeństwa Rolanda i Vanessy. To film zimny, manieryczny, mechaniczny. Zgoda: zapewne celowo. Jolie prawdopodobnie chciała pokazać rutynę związku. Zainscenizować zaklęty krąg żmudnych refrenów, które miały kontrastować z sielską scenerią. Być może dlatego para gwiazd gra automatycznie, ciężko podając drętwe dialogi. Ale - znów - trudno stwierdzić, czy to efekt zamierzony, czy nie. Czy to aktorzy portretują wypalenie bohaterów, czy sami może są wypaleni. Grunt, że ekranowy efekt nie przekonuje.




Reżyserka zresztą nieopatrznie wystawia się na strzał, wzbogacając swoją historię o metawątek niemocy twórczej. "Każdy pisarz miałby tu temat, tylko nie ja", mówi w którymś momencie Roland. Bohater w końcu postanowi jednak spożytkować swój talent i - zamiast podkradać życiorysy spotkanych nad morzem ludzi - spróbuje opowiedzieć o sobie. Trudno nie czytać tego gestu jako powtórzenia pamiętnego finału "Amatora" Kieślowskiego, w którym bohater zwracał kamerę ku sobie. Czy byłby to ostateczny dowód na autobiografizm filmu Jolie? Na pewno jest to znak reżyserskiej autorefleksji. Podobnie jak wątek rybaka, który dzień w dzień wypływa w morze i, choć wciąż nic nie łowi, nie przestaje próbować. "Co on wie, czego my nie wiemy?", pyta Jolie ustami Vanessy. I sama - jego wzorem - próbuje. Tym razem nie wyszło.
1 10
Moja ocena:
4
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
On, niegdyś ceniony i płodny pisarz, aktualnie popada w alkoholizm. Ona, kiedyś popularna i piękna... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones