Recenzja filmu

Śmierć Zygielbojma (2021)
Ryszard Brylski
Jack Roth
Wojciech Mecwaldowski

Spirala bezradności

Mecwaldowski przejmująco oddaje bezradność swojego bohatera za pomocą siły pojedynczych gestów – kipiącym zdenerwowaniem, gdy gubi kanapki od żony; przepełnionym bólem spojrzeniem, kiedy zdaje
Spirala bezradności
"Śmierć Zygielbojma" zapisze się w annałach polskiego kina jako film, o który reżyser, Ryszard Brylski, kłócił się z władzą. Podczas uroczystej premiery zarzucił współfinansującej produkcję i sterowanej przez rządzących Polskiej Fundacji Narodowej, że próbuje ona sprowadzić jego dzieło do "kina rządowej propagandy", upolitycznia je, reklamuje "kłamliwymi treściami", zaś minister kultury – obecny na sali – przypisał sobie pomysł na opowieść, którą widzimy na ekranie. W politycznym zamieszaniu powoli ucieka pytanie najważniejsze: jaki jest sam film? W skrócie: lepszy niż można by zakładać po zaangażowaniu przedstawicieli władzy w jego promocję. I zarazem gorszy niż chcieliby rządowi decydenci. "Śmierć Zygielbojma" nie ma raczej szansy "wpisania się na stałe do kanonu historycznego kina światowego". Nie ten budżet, nie to wykonanie.


Trzeba oddać Brylskiemu i współscenarzyście Wojciechowi Lepiance, że opowiadają o losach Szmula Zygielbojma – żydowskiego działacza, członka Bundu i Rady Narodowej RP – uczciwie, nie próbując ich wygładzać. Nie manipulują też historycznym kontekstem. O ile choćby niedawna "Ciotka Hitlera" Michała Rogalskiego siliła się na pokazanie niezłomności Polaków w ratowaniu Żydów, o tyle film Brylskiego nie ucieka od niewygodnych faktów. Na ekranie padają wyjaśnienia, na czym polegała różnica w wojennej sytuacji przedstawicieli narodu polskiego i narodu żydowskiego – ci pierwsi byli przez Niemców poniżani i szykanowani, ci drudzy po prostu automatycznie i zbiorowo skazani na Zagładę. Co więcej, jedna z bohaterek "Śmierci..." przyznaje, że "wśród Polaków zdarza się antysemityzm". Jak przekonuje reżyser, właśnie ta scena była przedmiotem sporu na kolaudacji, co zresztą rymowałoby się ze strategią promocyjną filmu ("Żaden czynny udział Polaków w zagładzie Żydów nie był możliwy" - czytamy w kontekście "Śmierci Zygielbojma" na stronie PFN). Tym lepiej, że nie została usunięta.

Twórców "Śmierci Zygielbojma" gubi coś innego: statyczna dramaturgia, wiara w to, że fabułę mogą napędzać wyłącznie dialogi oraz próby uatrakcyjnienia całości sztampowym wątkiem śledztwa. Podobnie jak w "Obywatelu Jonesie" Agnieszki Holland, mamy młodego korespondenta (w tej roli Jack Roth, podobny do swojego ojca, Tima), który zaczyna poznawać historię żydowskiego działacza oraz motywy, które doprowadziły do jego samobójczej śmierci. Tyle tylko, że poprzez taki sposób prowadzenia narracji z areny raz po raz znika fascynujący główny bohater, pojawiają się zaś postacie epizodyczne, które niewiele wnoszą do opowieści.


Problemem staje się też metraż. Film trwa niecałe 90 minut, przez co jego tempo zdaje się zbyt pospieszne i lakoniczne. Mógłby trwać i kolejne pół godziny, byłoby to z pożytkiem. Twórcy musieliby tylko zdecydować się na przesunięcie akcentów i psychologiczne pogłębienie bohaterów.

Jeśli natomiast coś wybija produkcję Brylskiego ponad przeciętność, to wyśmienita kreacja Wojciecha Mecwaldowskiego, odległa od niezłomnych portretów wypełniających obecne polskie kino biograficzno-historyczne (weźmy "Kuriera" Władysława Pasikowskiego lub "Zieję" Roberta Glińskiego). Jego Zygielbojm – jak określają go przyjaciele: "raczej społecznik niż polityk" – wygłasza co prawda płomienne przemowy i odczyty oraz stara się ciągle działać z niesłabnącą energią. Ale jest też – a może przede wszystkim – człowiekiem bezsilnym i rozdartym; osamotnionym desperatem, który dowiaduje się o kolejnych tysiącach zamordowanych Żydów – w Chełmnie, Wilnie, Warszawie – i którego tak naprawdę nie słucha Zachód. Albo słucha, ale obiecuje interwencję... po wojnie.



Mecwaldowski przejmująco oddaje bezradność swojego bohatera za pomocą siły pojedynczych gestów – kipiącym zdenerwowaniem, gdy gubi kanapki od żony; przepełnionym bólem spojrzeniem, kiedy zdaje sobie sprawę z "samotności ginących" i z tego, że sam za chwilę, z własnej woli, do nich dołączy.

Bo też i "Śmierć Zygielbojma" na najgłębszym poziomie to boleśnie aktualna opowieść o niezgodzie na nieczułość i brak empatii; filmowo niedoskonały protest przeciwko odwracaniu oczu od zbrodni i zła, które dzieją się tak blisko. Podczas wojny, podczas Zagłady. Zawsze.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones