Recenzja filmu

Avengers: Koniec gry (2019)
Anthony Russo
Joe Russo
Robert Downey Jr.
Chris Evans

Avengers Assemble

Od kiedy w 2012 "Avengersi" podbili światowy box office, kino superbohaterskie stało się popularne. Nie ma co się dziwić, w końcu Disney inspirując się znanymi postaciami z popularnych komiksów
Od kiedy w 2012 "Avengersi" podbili światowy box office, kino superbohaterskie stało się popularne. Nie ma co się dziwić, w końcu Disney, inspirując się znanymi postaciami z popularnych komiksów, tworzył kinowe rewolucje. "Avengers: Endgame" jako przedostatni film czwartej fazy MCU, ma być zakończeniem pewnej ery w kinie. A Avengersi odejdą z rozmachem.

Sam film zaczyna się od sceny z Hawkeye'em. Dlaczego nie pojawił się w "Infinity War", nie trzeba tłumaczyć, w końcu już w "Age Of Ultron" mówił, iż kończy karierę i wraca do rodziny. Jednakże scena ta pokazuje nam, dlaczego postanowił na nowo emeryturę porzucić. Ze względu na to, że recenzja jest bezspoilerowa, na tym koniec mówienia o fabule, ponieważ "Endgame" to zwrot akcji za zwrotem akcji. Jeśli ktoś widział zwiastun, to może równie dobrze o nim zapomnieć, gdyż nie daje on nawet zarysu tego, co się dzieje w filmie. Na szczęście dla fanów, nie ma szans, aby odgadnąć, co będzie się działo.


Można powiedzieć, że film jeszcze zanim wyszedł, odniósł sukces, w końcu nie było jeszcze filmu, na którego ze zniecierpliwieniem czekałoby tak wiele osób. To jednak skutkowało wysokimi oczekiwaniami, które nie są do końca zdrowe, bowiem przy takim poziomie oczekiwań ciężko jest usatysfakcjonować miliony ludzi. Anthony i Joe Russo sami mówili, że nie robią tego, czego ludzie oczekują, ponieważ każdy oczekuje czegoś innego, zamiast tego skupiają się na tym, co sami uważają za najlepsze. Trudno się jednak nie oprzeć wrażeniu, iż nie wiedzą, w którym kierunku chcą pójść, bowiem ich dzieło można podzielić na trzy różne od siebie akty.

Akt pierwszy jest pełen humoru. Obserwujemy dużo scen pokazujących, jak bardzo pstryknięcie Thanosa wpłynęło na otaczający bohaterów świat i na ich samych. To właśnie tam obserwujemy ogromne przemiany, jakie zachodzą u wielu z nich (Thor i Banner, patrzę na was). Choć sceny są dramatyczne, to często przerywane zabawnymi żartami, nie przeszkadza to jednak w odczuciu złej sytuacji, w jakiej wszyscy się znaleźli. Niektórzy jednak narzekają, że humoru jest za dużo. Może i racja, jednak tu potwierdza się to, co mówili bracia Russo. Każdy oczekuje czego innego.


W drugim akcie czeka nas podróż przez to, czego dotychczas dokonał Marvel. Jak wiadomo, dokonał bardzo wiele, tak więc akt jest nostalgiczny, w końcu są widzowie, którzy na tych filmach się wychowali. Powrócą tu doskonałe duety jak Kapitan Ameryka i Iron-Man czy Thor i jego królik (Rocket). Ci ostatni, gdy za bardzo zanurzymy się w nostalgii, przerwą nam na chwilę, wprowadzając nieco humoru. Każdy z pozostałych bohaterów daje nieoczekiwanie przykre i niepokojące wrażenie, iż nadszedł czas pożegnań, poprzez monologi czy zwyczajne rozmowy, których sens w pełni zrozumieją Ci, którzy byli z nimi od początku do końca.

Trzeci akt jest jak sam Thanos. Miażdży. Jest akcja, są cytaty, których piękno zrozumieją fani Marvela i momenty, których nikt się nie spodziewa. To właśnie tu bracia Russo zaczynają bezlitośnie i z werwą grać na naszych uczuciach, tych kreowanych przez 11 lat i 22 filmy.

Te trzy akty reżyserzy łączą dość sprawnie, jednocześnie wpisując się w ramy gatunku i dodając nowości, jednak można mieć wrażenie, jakby oglądało się nie jeden film, a trzy, w końcu seans trwa trzy godziny, są to jednak godziny niczym nie skażonej rozrywki, bowiem jeśli komuś się wydaje, że widział wszystko, to właśnie tutaj twórcy wyciągają najlepsze karty. Dla lepszego wybrzmienia tych wzruszeń i tak zwanych "momentów" warto przypomnieć, że to przecież opowieść o fioletowym kolekcjonerze kamieni, walczącym z superbohaterami, trzeba nie lada wysiłku, aby z takiego opisu stworzyć coś, co przypadnie do gustu zarówno fanom, jak i krytykom.

Odstawmy na chwilę pochwałę dla braci, ponieważ nie z samej reżyserii filmy powstają. Ten na szczęście z resztą również radzi sobie świetnie. Alan Silvestri swoją muzyką nawiązuje do marvelowskiego motywu przewodniego, dodając do niego coś od siebie, scenografia po raz kolejny zaprowadzi nas na inne planety, a choć mam długi staż w kinie rozrywkowym, wciąż byłem zachwycony detalami tego, co widziałem na ekranie.

I oczywiście Ci, dla których w dużej mierze tam przyszliśmy, czyli obsada. Wielu z nich urodziło się dla swoich ról i tutaj chcą to pokazać szczególnie (w końcu dla niektórych może być to pożegnanie), trudno powiedzieć, kto się najlepiej spisał, choć ze swojej strony mogę powiedzieć, iż najbardziej podobali mi się Scarlett Johansson, Chris Evans, Robert Downey Jr. i oczywiście Stan Lee. Rzecz jasna nie obejdzie się bez antagonisty, a Josh Brolin, ponownie wydobywa ludzkie cechy z komputerowej postaci. 


MCU było piękną podróżą i choć nawet największa podróż zaczyna się od jednego kroku, to częścią każdej jest także jej koniec, tutaj koniec gry. Warto obejrzeć ten film choćby za względu na ostatnie cameo Stan'a Lee. Jego podróż również się zakończyła, jednak bez zwieńczenia te wędrówki nie byłyby tak piękne. Excelsior!
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"I fought my way out of that cave, became Iron Man, realized I loved you. I know I said no more... czytaj więcej
Równo rok po słynnym pstryknięciu palcami przez Thanosa Avengersi powracają na ekrany kin, aby (stosownie... czytaj więcej
Wedle ponurej, internetowej przepowiedni 2019 miał być rokiem, w którym Marvel wypuści film DC, a DC... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones