Recenzja filmu

Gangi Nowego Jorku (2002)
Martin Scorsese
Leonardo DiCaprio
Daniel Day-Lewis

Ambitna porażka

Akcja filmu rozpoczyna się w 1845 roku w dzielnicy Five Points. Podczas wielkiej bitwy gangów. Ksiądz, przywódca gangu Irlandczyków, ginie na oczach swego syna, Amsterdama, z rąk Billa Rzeźnika,
Akcja filmu rozpoczyna się w 1845 roku w dzielnicy Five Points. Podczas wielkiej bitwy gangów. Ksiądz, przywódca gangu Irlandczyków, ginie na oczach swego syna, Amsterdama, z rąk Billa Rzeźnika, niezwykle okrutnego przywódcy gangu Amerykanów. Po latach ukrywania się, Amsterdam powraca do Five Points z planem krwawej zemsty. Film Scorsese imponuje rozmachem. To jak mówi sam reżyser: "Hołd złożony kinu epickiemu". To też próba ukazania korzeni Nowego Jorku, jako miasta, które nie wyrosło wcale z demokracji, lecz z krwawych walk i przemocy. W filmie ukazany jest tez świat emigrantów, którzy przybyli tu walczyć o swoje marzenia, ale którym ogromnie trudno jest żyć w zastanych realiach. Taki obraz miasta niczym wielki fresk naprawdę robi wrażenie. Warto zwrócić uwagę, że Scorsese wciąż drąży w wielu swych filmach problem współistnienia dobra i zła. W "Gangach Nowego Jorku" wątek ten ulega wyostrzeniu widziany w szeregu imponujących scen (jak np. tej w teatrze), a także samych postaciach Amsterdama i Rzeźnika. Jednak "Gangi Nowego Jorku" pomimo wielu genialnych elementów, świetnych zdjęć, muzyki, oszałamiającej scenografii, tego całego rozmachu, czy w końcu kapitalnej roli Daniela Day-Lewisa, który swą charyzma przykuwa uwagę od pierwszych minut filmu, nie potrafią wciągnąć w opowiadaną historię. Wydaje się ona miejscami "pocięta" z większych kawałków (podobno Scorsese został zmuszony przez producentów do obecnego kształtu filmu) i pod sam koniec zaczyna zwyczajnie nużyć, jakby nie umiejąc przekonująco uchwycić tego, co Martin Scorsese chciał nam przekazać. Całej brutalnej prawdy na temat ukształtowania się swojego ukochanego miasta, do którego tak chętnie wraca w filmach ("Taksówkarz", "Ulice Nędzy"). Może to też wina natłoku wątków (korupcji polityków, zemsty, trójkąta miłosnego), co sprawia, że jako całość film się gubi. Niezwykle istotna rolę w filmach Martina Scorsese (gł. w opowieściach o przemocy, brudnych interesach i gangach) odgrywa klimat: duszny, chropowaty i ponury. Często niepokojący i będący wręcz znakiem rozpoznawczym reżysera. Niestety w "Gangach Nowego Jorku" klimat gdzieś uleciał. Co jest zdecydowanie największym zarzutem. Film jest zbyt gładki i pozbawiony drapieżności, owego dusznego klimatu, przez co wyraźnie traci siłę przekazu. Pozostawia uczucie niedosytu i nie chwyta za gardło, jak choćby "Chłopcy z ferajny". Daje tylko wrażenie kina komercyjnego, co zdecydowanie nie pasuje mi ani do Scorsese, ani w ogóle do tego typu historii. Ciekawa jestem, jak by wyglądał ten film, gdyby powstał tak jak planowano w latach 70. XX wieku. Atutem filmu nie są też bohaterowie. W całej galerii trudno wydobyć kogoś równie intrygującego, jak Bill Rzeźnik (jeszcze raz to napisze znakomity tu jest Day-Lewis) postać Amsterdama (w tej roli jakby nieprzykładający się Leonardo DiCaprio) jest mało charyzmatyczna, jednowymiarowa. DiCaprio zawiódł, przez co jego żądna zemsty postać nie przekonuje. Natomiast Diaz to dla mnie kompletna pomyłka. Uważam, że "Gangi Nowego Jorku" to ambitna porażka i zdecydowanie najsłabszy film w dorobku Scorsese. W którym niewiele zostało z dawnych historii a la "Chłopcy z ferajny", które zostają na długo w pamięci.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Wszystko, co zostało wykorzystane w trakcie kręcenia zdjęć, jakiś czas później zniknęło pod gruzami WTC.... czytaj więcej
Niewątpliwie założeniem twórców "Gangów Nowego Jorku" było stworzenie dzieła wybitnego, filmu, który... czytaj więcej
"Nie synu, nigdy. Krew zostaje na ostrzu. Pewnego dnia zrozumiesz" – mówi ojciec do syna nie chcąc, by... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones