Recenzja filmu

J. Edgar (2011)
Clint Eastwood
Leonardo DiCaprio
Naomi Watts

Biografia dla leniwych

1955 - w tym roku po raz pierwszy przed kamerą stanął 25-letni wówczas Clint Eastwood. Od tego czasu minęło ponad pół wieku, a on wciąż jest związany z magicznym światem Hollywood. Z wybitnego
1955 - w tym roku po raz pierwszy przed kamerą stanął 25-letni wówczas Clint Eastwood. Od tego czasu minęło ponad pół wieku, a on wciąż jest związany z magicznym światem Hollywood. Z wybitnego aktora przeobraził się w obrotnego producenta i zdolnego reżysera. Jego głównym atutem jest znajomość środowiska i doskonale wyczucie gustu odbiorców. Nie bez kozery przecież spędził całe życie związany z filmem, żeby tego teraz nie wykorzystać jako reżyser. Pomimo tego, że swój najlepszy obraz nakręcił aż 20 lat temu ("Bez przebaczenia"), to jego filmy wciąż mają oddaną rzeszę fanów. I chociaż wartość artystyczna takich tytułów, jak "Rzeka tajemnic" czy "Gran Torino" odbiega znacznie od westernu z 1992 roku, to jednak na popularność i zachwyt wśród publiki mogą liczyć. Bo Clint doskonale wie, co przyciąga odbiorcę i od lat potrafił to swoim widzom zapewnić.

Tymczasem to, co zawsze było jego największą siłą,  zaczęło się obracać przeciwko niemu. Eastwood stał się twórcą przewidywalnym, budującym swoje historie w typowy hollywoodzki sposób, według jednego schematu. Niebezpieczną manierę można było zobaczyć chociażby w mającym ogromne aspiracje "Invictusie", przeidealizowanym i pretensjonalnym filmie o Nelsonie Mandeli. Z jego najnowszym dziełem jest tak samo. Filmowa biografia jednej z najbardziej kontrowersyjnych i tajemniczych postaci amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości. J. Edgar Hoover, legendarny szef FBI, piastujący swoją funkcję niemal 50 lat, bo o nim mowa, to człowiek, który wiele lat po śmierci wciąż budzi szacunek niektórych i obrzydzenie innych. Prawdy na temat jego osoby, kontaktów z 8 amerykańskimi prezydentami, kontrowersyjnych metod działania, nie poznamy chyba nigdy. A już na pewno do tej prawdy nie zbliżymy się po obejrzeniu nowego filmu Eastwooda.

Johna Edgara Hoovera poznajemy już jako starego i schorowanego człowieka. W ramach retrospekcji przenosimy się do czasów młodości, gdzie w pigułce mamy podane najważniejsze fakty z jego życia i kariery w Federalnym Biurze Śledczym. I niby wszystko jest ok, bo przecież obserwujemy przełomowe śledztwa młodego agenta, zmiany zachodzące w FBI za jego rządów, relacje z otoczeniem. Charakterystyka bohatera jest dokładnie wyeksponowana, zawarty jest wątek homoseksualny, kompleks uzależnienia od matki, strach przed upokorzeniem, mania wielkości i pragnienie uwielbienia. Teoretycznie - biografia idealna. W praktyce jednak wszystko to wygląda, jakby było robione pod publikę, jakby było obliczone tylko na wywołanie określonych uczuć u widza. Emocje i wydarzenia na ekranie są dziwnie sztuczne i spektakularnie nadmuchane. Nie są zupełnie wiarygodne, bo cały czas mamy wrażenie, że film nie jest stworzony po to, żeby obnażyć prawdę o postaci, ale po to, żeby się dobrze sprzedać i znaleźć uznanie u publiki. Clint Eastwood całkiem nieopatrznie popełnił grzech, który zarzucał swojemu bohaterowi. Pycha i potrzeba poklasku. Artystyczne lizusostwo, które z kina autorskiego i odważnego tworzy kino populistyczne i małostkowe. Taki właśnie jest "J. Edgar".

Ale nie ukrywam, może Wam się spodobać. Wszak charakteryzacja postaci jest odwzorowana z najwyższym pietyzmem, wszystko po to, żeby jak najbardziej zbliżyć się do oryginału. Aktorsko również wygląda to również przyzwoicie (może czasem Leonardo DiCaprio jest zbyt nabzdyczony, ale taki też był podobno jego bohater w rzeczywistości). Scenografia? Bez zarzutu. Muzyka? Stonowana, nie przeszkadza w oglądaniu. Dialogi? Zbyt patetyczne jak na mój gust, ale z pewnością chwytliwe. Słowem: kawał porządnego kina, na którym można się pośmiać i uronić łezkę. Dla szukających rozrywki będą to dwie godziny udanej zabawy. Bo w sumie dla nich ten film jest zrobiony. Perfekcyjny pod względem technicznym, beznadziejny w warstwie psychologicznej. Ot, typowa biografia "na skróty", spłycona, wyolbrzymiająca co ciekawsze fragmenty, pokazująca kontrowersje, ale nie ukazująca w pełni dramatu jednostki. Dla wielu hollywoodzkich psychologów-amatorów to pewnie jedno i to samo. Niestety, to nie jest to samo. Przekonuje mnie o tym boleśnie Clint Eastwood, któremu biografie wielkich ludzi wybitnie nie służą. Ech, kiedyś na Dzikim Zachodzie wszystko było dużo prostsze...
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones