Paul Thomas Anderson po raz kolejny pokazuje, że kręci kino, które wymyka się łatwym kategoriom. “Jedna bitwa po drugiej” to film jednocześnie poważny i kompletnie odjechany, epicki i kameralny,
Paul Thomas Anderson po raz kolejny pokazuje, że kręci kino, które wymyka się łatwym kategoriom. “Jedna bitwa po drugiej” to film jednocześnie poważny i kompletnie odjechany, epicki i kameralny, komiczny i brutalny. Co najlepsze, przez całe 161 minut ani przez chwilę nie nuży. To prawdopodobnie jeden z tych filmów, które zostają na lata.
Historia zaczyna się jak rasowy manifest polityczny. Poznajemy grupę rewolucjonistów “French 75”, która wysadza budynki, uwalnia migrantów z więzień i generalnie robi zamieszanie, walcząc z autorytarną władzą. Na jej czele stoją: Pat Calhoun (Leonardo DiCaprio), oraz charyzmatyczna i niebezpieczna Perfidia Beverly Hills (Teyana Taylor). Oboje są w sobie zakochani, ale trudno mówić o normalnym związku, gdy jednym z waszych wspólnych hobby jest podkładanie bomb. W trakcie jednej z akcji na ich drodze staje pułkownik Steven Lockjaw (Sean Penn), czyli groteskowy faszysta z obsesją na punkcie Perfidii – być może najśmieszniejsza i jednocześnie najbardziej odpychająca postać, jaką Penn zagrał w całej karierze.
Po długim prologu akcja przeskakuje 16 lat do przodu. Pat – już jako Bob Ferguson – mieszka w ukryciu i wychowuje nastoletnią córkę o imieniu Willa (fantastyczny debiut Chase Infiniti). Perfidia dawno zniknęła, Lockjaw wciąż marzy o awansie do tajnego klubu białych suprematystów (który, uwaga, nazywa się “Christmas Adventurers” – PTA naprawdę wie, jak dobrać absurdalny gag), a przeszłość wraca, by wszystko rozpętać na nowo.
Brzmi poważnie? I tak, i nie. Anderson jest mistrzem łączenia tonów. Z jednej strony mamy rozprawę o politycznym ekstremizmie i cenie, jaką płacą zwykli ludzie wciągnięci w wielką historię. Z drugiej – to film, w którym Sean Penn gra groteskowego macho z kompleksami, Benicio Del Toro pojawia się jako sensei Sergio, co w środku pościgu potrafi wyjąć sześciopak piwa, a DiCaprio pali tyle zioła, że momentami przypomina krewnego Jeffa Bridgesa z “Big Lebowskiego”.
DiCaprio, swoją drogą, nigdy nie był tak śmieszny i ludzki jednocześnie. Jego Bob to stary rewolucjonista, który zagubił gdzieś wszystkie swe idee i zostały mu tylko joint oraz córka, której próbuje nie zawieść. Jest w tej postaci coś tragikomicznego – człowiek, który chciał zmienić świat, teraz kłóci się przez telefon z dawnymi towarzyszami broni.
Taylor jako Perfidia kradnie każdą scenę, w której się pojawia. Bije z niej ekranowa charyzma i energia, która miesza w głowie nie tylko Patowi, ale i Lockjawowi. A skoro mowa już o nieco nazbyt zaangażowanym w swoją pracę pułkowniku, to Penn stworzył kreację kompletnie szaloną, w której przemoc, rasizm i niepewność własnej tożsamości mieszają się w karykaturę tak ostrą, że momentami trudno powstrzymać śmiech. Kto by pomyślał, że jedna z najbardziej groteskowych ról w historii kina będzie jednocześnie tak celna politycznie.
Nie można zapomnieć o Infiniti. Jej Willa to serce filmu – postać, która musi odnaleźć własne miejsce między spuścizną rodziców a własnym życiem. To ona nadaje całej historii emocjonalny sens i sprawia, że film (mimo bomb, pościgów i absurdalnych gagów) ostatecznie mówi też o tym, co najważniejsze – o rodzinie, miłości i o tym, że w świecie pełnym ideologicznego szaleństwa najłatwiej jest zgubić samego siebie.
Reżysersko Anderson robi tu rzeczy mistrzowskie. Kamera i montaż pędzą jak pocisk, ale nigdy nie gubią rytmu, a scena pościgu to absolutne tour de force. Można porównywać ten film do “Taksówkarza” czy “Pieskiego popołudnia”, ale prawda jest taka, że “Jedna bitwa po drugiej” to klasyka lat 70., tylko zrealizowana dzisiaj – ze współczesnym humorem, energią i świadomością.
Na dokładkę mamy świetny soundtrack, za który odpowiada Jonny Greenwood, wzbogacony o budujące klimat utwory (Tom Petty wchodzi w takim momencie, że nawet najbardziej cyniczny widz musi ukradkiem otrzeć łzę). W tym kontekście PTA znowu bawi się, pozwalając na chwilę wzruszenia, aby chwilę później zaserwować zupełnie absurdalny żart.
Czy film jest polityczny? Oczywiście. Ciężko jednak powiedzieć, aby stawał po jednej ze stron. Przesłanie jest proste: każda ideologia, która stawia przemoc ponad człowieka, jest ślepą uliczką. “Jedna bitwa po drugiej” to film, który jednocześnie wbija w fotel, rozbraja śmiechem i zostawia z autentycznym wzruszeniem. Andersonowi udało się nakręcić dzieło totalne – polityczną farsę, kino akcji, portret rodzinny i wzruszającą balladę o tym, jak łatwo stracić siebie, walcząc o idee. To także dowód, że kino wciąż może być wielkie, szalone, piękne i bezczelne naraz.