Recenzja filmu

Mój biegun (2013)
Marcin Głowacki
Bartłomiej Topa
Magdalena Walach

Dramat bez bohatera

Opowiadając o triumfie ducha, odwadze i przełamywaniu słabości, twórcy "Mojego bieguna" zrezygnowali ze wszystkiego, co najlepsze w ich historii. Pozbawiony dramatycznej zwięzłości i technicznie
W "Moim biegunie" mnóstwo jest ładnych obrazków i efektownych ujęć. Nie ma natomiast bohatera, który potrafiłby unieść półtoragodzinną opowieść. Twórcy filmu rezygnują z niego na własne życzenie. Historia Janka Meli, który jako pierwszy niepełnosprawny człowiek zdobył dwa bieguny Ziemi, w filmie Głowackiego zostaje bowiem upchnięta w formę łzawego rodzinnego dramatu.

 

Zaczyna się od tragedii. Rodzina Melów odpoczywa nad jeziorem. Sielanka, opalanie, małe berbecie baraszkujące po plaży. Nagle z oczu rodziców znika młodszy z synów, Piotruś. Kiedy zostaje wyciągnięty z wody, nie da się go uratować. Tak zaczyna się rodzinny dramat wzajemnych pretensji, poczucia winy i nieporozumień. Jaś (Maciej Musiał) wini siebie, że nie upilnował młodszego brata, ojciec (Bartłomiej Topa) wini Jasia i wszystkich pozostałych. Jest dramat. Wypadek Jasia, który doprowadzi do jego kalectwa, będzie tylko kolejnym elementem w mozaice ojcowsko-synowskich pretensji.

Zdobywania bieguna nie będzie. Nie w tym filmie. Bo Głowacki świadomie rezygnuje z tego, co powinno stanowić najmocniejszy element jego opowieści. Zamiast mówić o heroicznej walce bohatera zwieńczonej zatknięciem flagi na jednym z biegunów, reżyser stawia na telenowelowy melodramat. Dramat  szorstkiej ojcowskiej miłości przekazywanej z pokolenia na pokolenie odciąga uwagę od historii głównego bohatera. I choć aktorzy (zwłaszcza Bartłomiej Topa) miotają się, by tchnąć życie w tę opowieść, film co rusz osiada na fabularnych mieliznach. Głowacki bez liku mnoży scenki rodzajowe mające ilustrować miłość łączącą członków filmowej rodziny. Problem w tym, że w "Moim biegunie" stanowią one szkielet opowieści, a nie jej dopełnienie. Historia Janka Meli zostaje bowiem złożona na ołtarzu filmowej przeciętności, a kinowy ekran obnaża wszelkie braki tej telewizyjnej produkcji: od operatorskich lapsusów, po aktorstwo Macieja Musiała.



W telewizyjną manierę wpisuje się także Mateusz Pospieszalski, autor ścieżki dźwiękowej, która pasowałaby do jubileuszowego odcinka "M jak miłość", ale nie koresponduje z dramatyczną historią chłopca walczącego z własnym kalectwem. Radosne brzdęki, które dobywają się z kinowych głośników, ani nie dopełniają emocjonalnego obrazu bohaterów, ani nie stanowią dla nich kontrapunktu.

Opowiadając o triumfie ducha, odwadze i przełamywaniu słabości, twórcy "Mojego bieguna" zrezygnowali ze wszystkiego, co najlepsze w ich historii. Pozbawiony dramatycznej zwięzłości i technicznie niedoskonały "Mój biegun" to raczej telewizyjny produkcyjniak dla pensjonarek aniżeli pełnokrwista psychologiczna opowieść.
1 10
Moja ocena:
2
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones