Niesamowita sceneria. Piękne zdjęcia. Doborowa obsada. Niezapomniany klimat lat siedemdziesiątych. Duży potencjał. Modne wampiry. Za kamerą Tim Burton. Ale czy mi się podobało? Niby tak. Czy się
Niesamowita sceneria. Piękne zdjęcia. Doborowa obsada. Niezapomniany klimat lat siedemdziesiątych. Duży potencjał. Modne wampiry. Za kamerą Tim Burton. Ale czy mi się podobało? Niby tak. Czy się udało? Mam dziwne, podskórne wrażenie, że nie do końca...
Burton trochę poszalał tym razem, niekoniecznie jednak w pozytywnym sensie. Oglądając "Mroczne cienie" cały czas ma się wrażenie, jakby reżyser "Edwarda Nożycorękiego" naoglądał się za dużo filmów, bo wszystko to już gdzieś kiedyś było. Znajdziemy tu rzecz jasna wampiry, wilkołaki, duchy, zjawy, złe czarownice i masę innych niesamowitych stworów. Barnabas jest wampirem. Najmłodszy z Collinsów wyglądem i zachowaniem do złudzenia natomiast przypomina Damiena z filmu Omen. Carolyn, buntownicza nastolatka zmienia się w wilkołaka, a scena finałowej walki ze złą czarownicą znajomo kojarzy się z pojedynkiem Meryl Streep i Goldie Hawn, w kultowym filmie lat 90., "Ze śmiercią jej do twarzy". Całe zaś "Mroczne cienie" to trochę taki "Zmierzch" dla dorosłych, przedstawiony jednak grzecznie i bezboleśnie niczym bajka dla dzieci. Gdyby to był pastisz, mogło by być to całkiem ciekawe, jednak w tym przypadku ten swoisty miszmasz sprawia, że ciężko jestokreślić grupę docelową filmu. Wydaje się, jakby Burton chciał po trosze zadowolić wszystkich, od dzieci po widzów starszych. Wiadomo jednak, że jak coś jest do wszystkiego, to w rezultacie jest do niczego.
To, za co Burtonowi należą się oklaski, to znakomite odzwierciedlenie atmosfery lat siedemdziesiątych. Stroje, stylizacje bohaterów i przede wszystkim ścieżka dźwiękowa są ogromnym atutem filmu. Gdy rozbrzmiewa "Nights in white satin", albo pojawia się Iggy Pop, uśmiech sam pojawia się na twarzy. Nie wspominam już o cameo Alice CooperAlice Cooper, co zostało dość zabawnie ograne i wykorzystane.
Jeśli chodzi o humor, wszak "Mroczne cienie" są komedią, to jest on rodem niczym z sitcomu. Niewątpliwie Burton chciał nawiązać do serialowego pierwowzoru i to się chyba udało. Żarty głównie opierają się na nieprzystosowaniu bohatera leżącego dwieście lat w trumnie do czasów współczesnych. Gagi typu szukanie krasnoludków w telewizorze i tym podobne widzieliśmy już z milion razy, aczkolwiek zdarzają się również perełki. Archaiczny język Barnabasa ma tak zwane momenty, zwłaszcza jego "pociski" czy obelgi w stronę złej czarownicy. Mają moc!
Burtonowi udało się ponadto zgromadzić doskonałą obsadę na planie. Poza standardowym zestawem jego filmów, Johnnym Deppem w roli dziwaka i Heleny Bonham Carterw jakiejkolwiek roli, na uwagę zasługują także trzy panie. Zawsze doskonała Michelle Pfeiffer, dla której głównie wybrałem się na film (pojawia się zawsze znienacka na schodach). Drapieżna i wyzywająca Eva Green w roli czarnego charakteru, wiedźmy Angelique i młodziutka, "zdzirkowata" Chloe Grace Moretz, którą czeka długa i pełna sukcesów kariera w Hollywood.
Tim Burton przechodzi ostatnio poważne zaćmienie talentu. Mimo że "Mroczne Cienie" są lepszym filmem od chociażby "Alicji w Krainie Czarów", to wciąż daleko im do najwybitniejszych obrazów reżysera, kiedyś wizjonera. Wypalił się? Kręci pod publiczkę? Nie wiadomo. Czy wróci Burton sprzed lat? Oby...