Recenzja filmu

Osada (2004)
M. Night Shyamalan
Bryce Dallas Howard
Joaquin Phoenix

Tylko nie mów nikomu

GROZA złamie serca nawet najbardziej zatwardziałych mężczyzn… NIEPEWNOŚĆ nigdy nie wiesz, kto Cię obserwuje za plecami… TAJEMNICA dręcząca mieszkańców niewielkiej pensylwańskiej osady… A do tego
GROZA złamie serca nawet najbardziej zatwardziałych mężczyzn… NIEPEWNOŚĆ nigdy nie wiesz, kto Cię obserwuje za plecami… TAJEMNICA dręcząca mieszkańców niewielkiej pensylwańskiej osady… A do tego muzyka Jamesa N. Howarda, znanego między innymi z takich filmów w jak „Adwokat diabła”, czy „Pretty Woman”, połączone razem, tworzą niezapomniany efekt narastającego napięcia i strachu. Idąc do kina, nie nastawiałem się na rewelacyjną megaprodukcję. Biorąc pod uwagę pierwszy trailer, którego zobaczyłem jakieś 7-8 miesięcy temu na płycie DVD, spodziewałem się filmu typu „Świt żywych trupów”, czy „Teksańska masakra piłą mechaniczną”, czyli takiego, które ze znajomymi określamy mianem „komedyjek”. Jak się jednak okazuje, nic bardziej mylnego. Jeśli jesteście fanami powyższych filmów, nie radzę się nastawiać na coś podobnego. Nie zmienia to jednak faktu, że film naprawdę warto zobaczyć. Akcja filmu rozgrywa się w niewielkiej, sądząc po kostiumach XIX-wiecznej osadzie, ale już niedługo okaże się, że nie należy ulegać pozorom. Początek filmu ukazuje obraz spokojnej i malowniczej doliny, w sercu której, w zgodzie z przyrodą, żyje grupka ludzi. Ten porządek i ład okupiony jest krwią i poświęceniem wielu ludzi, którzy walczyli ongiś z „Tymi, o Których się Nie Mówi”. Teraz jednak zawarto niepisany pakt, na mocy którego wyznaczone zostały nieprzekraczalne granice. Wkrótce jednak pakt zostaje złamany, albowiem jeden z mieszkańców osady, Lucius Hunt (Joaquin Phoenix), odkrył w sobie ODWAGĘ. Aby ratować współosadników przekroczy on wytyczone wcześniej granice. Problemy pojawiają się, kiedy córka przewodniczącego starszyzny Edwarda Walkera (William Hurt), młodziutka niewidoma Ivy Walker (Bryce Howard) ujawnia swoje prawdziwe uczucia do Luciusa. I choć życie mogłoby spokojnie toczyć się dalej, to okazuje się, że w Ivy zadurzony jest jeszcze inny mężczyzna. Oto nieszczęśliwy Noah Percy (w tej roli znakomity aktor, znany m.in. z „Pianisty”, Adrien Brody, już niedługo zobaczymy go ponownie w kolejnej ekranizacji „King KongPetera Jacksona) w świetle poznanej prawdy o swej ukochanej dopuścił się okrutnej zbrodni. Jego ofiarą pada młody Lucius Hunt. Kiedy Ivy dowiaduje się, kto jest sprawcą okrutnego czynu, aby ratować swojego ukochanego, udaje się przed oblicze starszyzny, by prosić o możliwość wyruszenia do „Miast” po leki potrzebne do uzdrowienia Luciusa. Wówczas to genialnie zbudowany nastrój grozy skupia się na osobie Ivy, albowiem to ona pozna największą tajemnicę „Osady”. Edward Walker, ojciec Ivy, prowadzi dziewczynę w zakazane miejsce, w którym ukryty jest sekret „Tych, o Których się Nie Mówi”. Dowiadujemy się również, że każdy z członków starszyzny doświadczył podobnej zbrodniczej brutalności dzisiejszych czasów. Jednak to jeszcze nie koniec, bowiem „Ci, o Których się Nie Mówi” odkryją ponurą prawdę, która zaskoczy nawet ich samych. Kreacje bohaterów są bardzo nieudolnie stylizowane na XIX-wiecznych ludzi z doliny Pensylwanii, tak w dialogach, scenografii, jak i kostiumach. Nawet takie sławy jak Sigourney Weaver, William Hurt, Joaquin Phoenix, czy Adrien Brody nie potrafiły utrzymać właściwego dla epoki klimatu. Niewiarygodne? Być może, pamiętajcie jednak, by nie ulegać matriksowskiej iluzji i mieć „oczy szeroko zamknięte”. Elementem najistotniejszym filmu jest muzyka, która w doskonały, wręcz perfekcyjny sposób tworzy nastrój narastającego, wszechogarniającego lęku. Wprowadzony w klimat grozy wcześniejszymi promosami, zasiadłem w ciemnym kinie. Chyba sam potęgowałem ów strach, oczekując na potwory z piekła rodem, ale tych się nie doczekałem. W końcu, aby straszyło i przerażało, nie zawsze wszystko trzeba pokazać wszystko wprost. Ciekawym posunięciem twórców „Osady” było zaserwowanie widzom filmu bez grama krwi i ani jednej straszliwej komputerowej zmory. W zamian pojawiają się przerażone twarze mieszkańców, nagie gałęzie drzew na tle szarego nieba potęgowane efektami dźwiękowymi szumiącego lasu etc. Podobne chwyty stosowali już wcześniej z powodzeniem inni reżyserzy. Jeśli pamiętacie pierwszą część trylogii „Obcego”, to właśnie Ridley Scott nie pokazywał przez większość filmu samego potwora, budując nastrój grozy światłem, cieniem, ukazywaniem jedynie niektórych części jego ciała, czy też używając licznych efektów dźwiękowych. Podobny trik wykorzystał Irvin Kershner w pierwszej wersji „Imperium kontratakuje”. Oto młody Jedi, Luke Skywalker, zostaje uwięziony przez tajemniczego potwora na zimniej planecie Hoth. Wersja z roku 1980 nie ukazuje całej sylwetki krwiopijczego stwora, a jedynie jego łapę, a także sugeruje jego zabójcze dla bohatera istnienie dźwiękami i cieniami. Wówczas Kershner musiał się posiłkować taką techniką kręcenia, ponieważ nie miał możliwości pokazania samego potwora, jednak później, w roku 1997, kiedy to ukazały się „Gwiezdne Wojny: Wersja Specjalna”, ów potwór się pojawia. Dla mnie element całkowicie zbędny, ponieważ właśnie korzystanie z technik ma swój klimat. Bardzo podobały mi się twarze osób, które wychodziły z kina. Śmiech przez łzy i grymas zdziwienia przeplatały się. Film wzruszał, przerażał i śmieszył. Trudno się więc dziwić, że miny ludzi były tak niejednolite, skoro targały nimi tak sprzeczne emocje. Większość osób wyrażała się na temat filmu w sposób niejasny „nawet dla nich samych”. Po projekcji nie można powiedzieć, czy film się podoba albo nie. Stąd pojawiło się i moje stwierdzenie, iż film jest „inny”, dziwny, przez co ciekawy w swojej naturze i wart obejrzenia dla samej świadomości istnienia takich filmów. Nie zmienia to faktu, że należy go zakwalifikować do kategorii filmów do obejrzenia tylko raz, bo za drugim nie ma już efektu. Wracając do genialnych technik potęgowania nastroju grozy. „Osada” trzyma widza do samego końca, co nieczęsto się ostatnio zdarza. Najistotniejszą rolę odegrały tu zdjęcia. Roger Deakins, fantastyczny operator z Los Angeles, twórca takich filmów jak „Piękny umysł”, „Tajemniczy ogród” czy „Ladykillers”, zaprezentował geniusz swojej kamery. Wielu może się z tym nie zgodzić, ale jego obiektyw sprawił, że ten film nadał rzeczywisty kształt uczuciu przerażenia i lęku. Najazdy kamer, ujęcia niby-martwego lasu wciskają widza w fotel. Budują w połączeniu z dźwiękiem szeleszczących liści czy też martwej ciszy niepowtarzalny efekt, który potrafi zwalić z nóg niejednego. „Osada” to kolejna produkcja dobrze znanego już reżysera i scenarzysty M.Night Shyamalana. Na temat jego filmów powstało wiele opracowań i wielu ludzi spędziło niejedną godzinę rozmawiając na temat jego twórczości. Miałem przyjemność, albo i nieprzyjemność obejrzeć kilka innych jego filmów. Jego wcześniejsze filmy, czyli „Stuart Malutki”, „Szósty zmysł”, czy „Niezniszczalny (2000)Niezniszczalny” pozostawiły bardzo miłe wspomnienia. Bardzo cenię sobie produkcje, które do samego końca trzymają oglądającego w niepewności, aby na finiszu błyskotliwie zaskoczyć widzów, rozwiązując akcje w sposób dla nich pozornie oczywisty, ale zarazem taki, o którym z natury swej prostoty nikt nie pomyślał. Niewielu reżyserom się to dzisiaj udaje. Niestety ciąg sukcesów zapoczątkowany przez młodego Shyamalana w 1992 roku filmem „Praying With Anger”, którego był głównym producentem, scenarzystą i reżyserem, a także odtwórcą głównej roli, przekreślił jeden z najgorszych fabularnie nakręconych przezeń filmów, czyli kinowa superprodukcja „Znaki”. O tym filmie można by powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że był wart obejrzenia. To on właśnie pozostawiła gorzki posmak i niezbywalną skazę na mojej, rozkochanej w kinie tego genialnego indyjskiego reżysera, duszy. Łatwo jest znaleźć wiele podobnych wątków między tymi dwoma ostatnimi produkcjami Shyamalana, „Szóstym zmysłem” i „Znakami”, a „Osadą”. Po pierwsze: podobieństwa fabularne. Shyamalan jest panem, który lubi straszyć. Poczynając od „Szóstego Zmysłu”, skończywszy na „Osadzie”, klimaty filmów są budowane poprzez nastrój grozy, a ich zadaniem numer jeden jest przerazić widza. Podobieństwo zakończeń jest równie widoczne, akcja dąży do zaskakującego rozwiązania, wieńczącego zakręconą licznymi wątkami fabułę, jednak niekoniecznie odpowiadającego na wszystkie rodzące się pytania. Po drugie, świetnym posunięciem jest gwiazdorska obsada. „Osada” jest jednym z tych najbardziej naszpikowanych nazwiskami filmów. Reasumując, trudno mi powiedzieć, aby ten film był ciekawy. Ujmę to w ten sposób, film jest „inny”, jak już wspomniałem. Z jednej strony frapujący, przerażający, śmieszny, wzruszający, z zaskakującym finałem z drugiej znowu nudny, lekko przebarwiony, nędzny fabularnie i ckliwy. Czy warto go obejrzeć? Zaprezentowałem cały wachlarz emocji, które pozwolą Wam z pewnością podjąć właściwą decyzję. Zachęcam do wizyty w kinie, aby móc swobodnie komentować ten film. Podobnie jak i twórczość samego Shyamalana - ten Pan na pewno jeszcze nas mile zaskoczy.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Po mrocznych zapowiedziach filmu, wybierając się na "Osadę" szykujemy się na strach i przerażenie,... czytaj więcej
Odcięta od świata wioska, mrok, tajemniczość, groza, strach, potwory leśne i umowa z nimi o niewkraczanie... czytaj więcej
"Osada" to niepowtarzalny film grozy, ponieważ nie powstał tylko po to, by straszyć, ale również po to,... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones