Genialne sceny batalistyczne, wgniatająca w fotel walka: krwawa, nietuzinkowa, okraszona tworzącą atmosferę dźwiękiem. Ciągnące się walki o skrawek ziemi. Gibson epatuje krwią i bólem.
Mistrz powrócił! Aktor, producent, scenarzysta, reżyser! Jeden z nielicznych, którzy odnieśli sukces po dwóch stronach kamery. Po sukcesach takich filmowych dzieł jak "Waleczne Serce", "Apocalypto" czy "Pasji", bierze na warsztat opowieść rozgrywającą się w krwawych sceneriach bitwy o Okinawę, jednej z ostatnich bitew II wojny światowej i jednocześnie największego desantu w historii pod względem udziału okrętów wojennych.
Desmond Doss (Andrew Garfield) młody człowiek, wrażliwy, pełen wartości wyniesionych z domu zgłasza się jako ochotnik do wojska, ale z powodów światopoglądowych musi odmówić walki oraz noszenia broni, kłóciło się to z jego religijnymi przekonaniami oraz złożonej obietnicy swojej narzeczonej Dorothy (Teresa Palmer). Od dziecka nie rozstawał się z Biblią. Przysiągł sobie i Bogu, że nigdy nie odbierze życia drugiemu człowiekowi. Desmond odnosi swój cel i jako pierwszy żołnierz w historii armii Stanów Zjednoczonych zostaje wysłany na front w roli sanitariusza bez konieczności noszenia i używania broni. Z jednej strony: Bóg, wiara i życie, a z drugiej: armia, wojna i zabijanie.
Niewątpliwie dobrym przepisem na porządnie zrobiony film jest Mel Gibson i epicki rozmach jego filmów. "Przełęcz ocalonych" to opowieść o wielkiej odwadze, honorze, wierze w swoje wartości. Oprócz niezaprzeczalnego kunsztu reżyserskiego Mela na uwagę zasługuje Andrew Garfield (Doss) brawurowo odegrał swoją rolę, fizycznie jak i mentalnie przypomina graną przez siebie postać. Za swoją rolę został nominowany do wielu prestiżowych nagród w tym do tej najważniejszej, najbardziej prestiżowej. Do Oscara.
Hugo Weaving (ojciec Desmonda) jako despotyczny złamany wojną ojciec. Hugo idealnie odnalazł się w granej przez siebie postaci. W tym, co robi i jak gra, jest bardzo wiarygodny, nie można oderwać od niego wzroku. Jest jasnym punktem tej części filmu. Ostatnim filmem, w którym zrobił na mnie takie wrażenie, była "Projektantka" w reżyserii Jocelyn Moorhouse – na marginesie za tę kreację został doceniony przez Australijski Instytut Filmowy "AACTA".
Genialne sceny batalistyczne, wgniatająca w fotel walka: krwawa, nietuzinkowa, okraszona tworzącą atmosferę dźwiękiem. Ciągnące się walki o skrawek ziemi. Gibson epatuje krwią i bólem. Sceny są niezwykle realistyczne. Przed tą częścią filmu nie spodziewamy się z jaką intensywnością będzie pokazana walka. Fakt, że te sceny opierane są na prawdziwych wydarzeniach, wzmacnia przekaz i dodaje smaku. Bitwa przypomina tę z "Szeregowca Ryana" w reżyserii Stevena Spielberga z 1998 roku z genialnymi zdjęciami polskiego operatora Janusza Kamińskiego nagrodzonego za jego pracę Oscarem. Jest to najlepsza, najjaśniejsza część w całym filmie Mela.
Teraz te słabsze strony filmu. Dramatyczne sceny z Okinawy, gdzie Doss ratuje swoich kolegów, są trochę niedorzeczne, wydaję się, jakby Mel po tych wszystkich latach przerwy za bardzo zachłysnął się Hollywood i zaczął czerpać od kolegów tworzących disneyowskie produkcje. Pierwsza część to stereotypowa, papierowa opowieść o młodym chłopaku z amerykańskiej prowincji. Druga część pokazuje nam krwiste charaktery. Desmonda i jego przeciwników, którzy nie rozumieją jego wiary. Trzecia najlepsza część filmu ukazuje nam krwawą bitwę, krwawą jatkę, sceny są bardzo realistyczne wręcz do bólu i wymiotów. Ostatnią część ogląda się bardzo jednostronnie – nad wszystkim góruje patos. Reżyser narzuca nam pewnego rodzaju stronniczość. W nieobiektywny sposób pokazuje nam walkę i faworyzuje jedną ze stron konfliktu.
Film, reżyseria, Andrew Garfield oraz Hugo Weaving, dźwięk, świetny montaż, realistyczna bitwa zasługują na uznanie. Z całym szacunkiem i uwielbieniem dla Mela Gibsona oceniam ten film na 7/10.