Recenzja filmu

Władca życzeń (1997)
Robert Kurtzman
Tammy Lauren
Andrew Divoff

Uważaj, jakiego horroru sobie życzysz...

"Wishmaster" jest podręcznikowo zrealizowanym horrorem, ale mimo przewidywalności potrafi przyciągnąć (zwłaszcza dzięki gościnnym występom gwiazd gatunku).
Michael Myers, Jason Voorhes, Freddy Kruger - wielcy świata horroru mają już swoje lata. Mimo że nieustannie podejmowane są próby wykreowania nowej powszechnie wielbionej serii grozy, większości brakuje najistotniejszej cechy - czarnego charakteru tak intrygującego, że widz trzyma kciuki za jego zwycięstwo. Dżin z "Wishmaster" ma niezłe momenty, ale w ostatecznym rozrachunku zostaje daleko w tyle za wirtuozami śmierci.

Od pierwszych sekund film Roberta Kurtzmana zawodzi nagromadzeniem schematów: wprowadzenie do realiów odczytywane z planszy zapisanej bardziej irlandzką niż perską czcionką; kadry z dalekiej przeszłości objaśniające przyczyny zdarzeń z teraźniejszości; tajemniczy przedmiot, który po zbadaniu uwalnia demona; przestraszanie gwałtownym hałasem i absurdalnym wyskakiwaniem zza rogu, a nawet dzwonkiem telefonu (i to dwa razy, za drugim w połączeniu z żenującą groźbą). W tej sytuacji nie będzie spoilerem, jeśli napiszę, że pozornie martwy morderca w ostatniej scenie okazuje się jednak żywy.

Władca Życzeń jest nieźle pomyślany. Podstawą do jego stworzenia były legendy o dżinnach, ale obok niebieskiego koleżki Aladyna czy Kazaama przypomina crittersa na zlocie gremlinów. Przeobrażanie pozytywnej legendy w koszmar pojawiało się już wcześniej (np. w "Karle") i wciąż jest jednym z ulubionych źródeł inspiracji dla twórców horrorów (np. holenderski "Święty"). Taki zabieg przydaje filmowi grozy - dotąd wyidealizowane wyobrażenie musi skonfrontować się z historią napisaną na nowo, przemieniającą bieguny dobra i zła. In plus jest wygląd Wishmastera - solidna robota plastyków bez wspierania się CGI. Przypomina nieco świetnie prezentującego się Dyniogłowego i podobnie jak on nie potrafi dogonić charyzmą interesującej aparycji. Po kwadransie kreowanie się na króla ciemności, najgorszego z najgorszych, mroczniejszego od Batmana staje się nieco irytujący i nudnawy.

"Wishmaster" powstał w okresie stopniowego odchodzenia od czasochłonnych i kosztownych kreacji z plastiku oraz gumy na rzecz efektów komputerowych. Sam dżin jest w pełni "prawdziwy", jego dokonania wspierają się jednak możliwościami CGI. Żenujących scen jest wiele, ale na samym szczycie znajduje się wtopienie ochroniarza w szklane drzwi, a następnie rozbicie ich. To nie jest tak złe, że aż dobre, to jest tak złe, że aż dłoń sama się otwiera i grawituje ku czołu, by wykonać słynny gest Picarda.

Fani horroru dostali od twórców "Wishmastera" piękny prezent w postaci gościnnych występów wielu aktorów z bogatym dorobkiem. Największą rolę dostał Robert Englund vel Freddy Kruger, a pojawili się także: Kane Hodder (Jason Voorhees), Reggie Bannister (Reggie z "Phantasm"), Tony Todd (Candyman), Joseph Pilato (kapitan Rhodes z "Dnia żywych trupów"), za narrację odpowiada natomiast Angus Scrimm (Tall Man z "Phantasm"). Tak imponującego hołdu dla kina grozy nie sposób nie docenić, jest spełnieniem życzeń (nomen omen) wielu fanów, niemniej znane nazwiska nie wystarczyły, by wyciągnąć film ponad przeciętność.

Pierwsza część porzuconego ponad dekadę temu cyklu jest zjadliwą rozrywką i niczym ponadto. Być może tajemnicą sukcesu Myersa czy Voorhesa jest ich ludzkie oblicze - bardziej przerażająca wydaje się myśl o psychopatycznym sąsiedzie, niż o tajemniczym kamieniu szlachetnym, który zalega na zapleczu podrzędnego lombardu. "Władca życzeń" nie jest najgorszym z horrorów czerpiących ze schematów gatunku, pozostawia jednak wiele do życzenia...
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones