Krwawy lunapark

Jestem pod dużym wrażeniem odwagi, jaką wykazali się decydenci z Activision, podejmując decyzję o rezygnacji z kampanii dla pojedynczego gracza w serii "Call of Duty". Od samego początku
"Call of Duty: Black Ops IIII" - przeczytaj naszą recenzję
Jestem pod dużym wrażeniem odwagi, jaką wykazali się decydenci z Activision, podejmując decyzję o rezygnacji z kampanii dla pojedynczego gracza w serii "Call of Duty". Od samego początku istnienia serii tryb jednoosobowy towarzyszył kolejnym bohaterskim żołnierzom, którzy wykazywali się ogromnym hartem ducha na polach walki II wojny światowej, współczesnych i futurystycznych konfliktów zbrojnych, a nawet w kosmicznych przestworzach.



W "Call of Duty: Black Ops 4" historię zepchnięto na margines. Występuje ona jedynie w formie kilku krótkich filmów towarzyszących trybowi samouczka, który pokazuje umiejętności specjalne dostępnych bohaterów. Zobaczymy tam kilka znajomych twarzy, dowiemy się też kilku szczegółów o dalszych losach rodziny Masonów. Nic, czego nie dałoby się obejrzeć na YouTubie w ciągu maksymalnie kilkunastu minut.



Twórcy włożyli cały swój wysiłek w dostarczenie nam zróżnicowanych trybów sieciowych, gdzie (prawie) każdy znajdzie coś interesującego dla siebie. Najnowsze "Call of Duty" to ogromny lunapark z całym mnóstwem atrakcji!

Największą nowością, oprócz trybu Battle Royale, jest przemodelowane myślenie o stylu prowadzonej rozgrywki. Można zaryzykować stwierdzenie, że "Black Ops 4" to najbardziej nastawiona na współpracę pomiędzy graczami odsłona gry od początku istnienia serii.

Da się to zauważyć już na początku zabawy, kiedy to wybieramy jednego z dostępnych komandosów, posiadających pewne umiejętności specjalne. Może to być np. rozstawianie drutów kolczastych, rozmieszczanie min pułapek, stawianie barykady, albo też czasowa możliwość skorzystania z ogromnej tarczy balistycznej. Umiejętne wykorzystanie tych zdolności przynosi korzyści całemu zespołowi.



Bardziej taktyczne podejście premiowane jest w prawie każdym trybie multiplayer. Dla przykładu, grając w Control, musimy naprzemiennie bronić i atakować dwóch wybranych punktów na mapie. Dobrze przygotowana defensywa lub przemyślany skoordynowany atak to często klucz do sukcesu. W Heist trzeba walczyć o torby pieniędzy pojawiające się na mapie. Dostarczenie gotówki do naszego punktu daje drużynie zasoby na zakup lepszego uzbrojenia.

To wszystko nie oznacza jednak, że "Black Ops 4" stało się w rozgrywce podobne do "Rainbow Six Siege". Nadal mamy tutaj do czynienia z bardzo szybkim tempem rozgrywki premiującym refleks i wyrobioną pamięć mięśniową. Uruchamiając mecz, musimy być nastawieni na to, że ginąć będziemy bardzo często, a o naszym przeżyciu lub zgonie zdecydują ułamki sekund. I z mojej perspektywy jest to bardzo odświeżające doznanie.



Na co dzień raczej preferuję spokojniejsze tempo rozgrywki i trochę obawiałem się, że będę mięsem armatnim dla każdego przeciwnika. Okazało się jednak, że błyskawicznie przywykłem do "CoDowej" dynamiki i tryb Control pochłonął mnie na wiele godzin, a i w pozostałych bawiłem się bardzo dobrze.

To, co niestety nie działa dobrze, to matchmaking. Niestety gra nie potrafi sobie poradzić z odpowiednim dopasowaniem graczy według ich poziomu doświadczenia, przez co niektóre mecze są bardzo jednostronne, ponieważ musimy mierzyć się z przeciwnikami o kilka klas od nas lepszymi.
Miłośnicy zmagań nastawionych na kooperację będą się świetnie bawić w trybie Zombie. Tym razem zostaliśmy uraczeni trzema scenariuszami, z których do gustu szczególnie przypadły mi IX i Voyage of Despair.

Pierwsza mapa jest wielką, dwupoziomową areną przypominającą rzymskie Koloseum. Tu czekają na nas kolejne hordy nieumarłych, tygrysy i czempioni. Zaczynamy na niewielkim obszarze, a za zdobywane punkty odblokowujemy kolejne przejścia i zakamarki. Choć na samym początku wyzwanie nie jest zbyt duże, to wraz z następnymi falami zaczynamy być coraz bardziej nerwowi. W zaułkach areny zgubić się nietrudno i biada każdemu, kto nieopatrznie oddzieli się od grupy i wejdzie w sam środek wygłodniałych zombie.



Niemniej efektowny, acz w zupełnie innym stylu jest pokład tonącego Titanica. Tu dominują wąskie przejścia, korytarze, ciemne zakamarki maszynowni. Oczywiście dane nam będzie wyjść na pokład albo odwiedzić wielką jadalnię czy salę balową, ale bardziej klaustrofobiczny charakter mapy jest dość mocno odczuwalny.

Jednak najwięcej emocji wśród graczy wzbudzał przed premierą Blackout, czyli tryb Battle Royale. Dużo wątpliwości było związanych z przełożeniem dopracowywanej przez lata mechaniki prowadzenia walki na małym dystansie do realiów, gdzie mapa jest znacznie większa, przez co częściej dochodzi do starć na dłuższe odległości.



Blackout czerpie garściami z aktualnie najpopularniejszych gier BR i można na to patrzeć dwojako. Z jednej strony sprawne przeniesienie sprawdzonych elementów powoduje, że gracze bardzo szybko odnajdą się w nowym trybie. Grać można samotnie, dwójkami lub w czteroosobowym składzie. Na początku rozgrywki desantujemy się w wybrane miejsce, skacząc ze śmigłowca, a po wylądowaniu musimy jak najszybciej szabrować najbliższą okolicę w poszukiwaniu broni, akcesoriów i medykamentów. Po kilku minutach dostępna dla rozgrywki strefa zaczyna się kurczyć, a my musimy ruszać w kierunku jej centrum, eliminując przy okazji pozostałych graczy.

Z drugiej strony można było spodziewać się większej liczby innowacji. Tych niestety trochę brakuje. Ciekawym rozwiązaniem są losowo pojawiające się obszary z panoszącymi się zombiakami. W takich miejscach wzrasta zagrożenie, ale też można znaleźć o wiele więcej wartościowych przedmiotów. Wpływ na rozgrywkę mają też odnajdywane umiejętności specjalne. Niektóre pozwalają nam poruszać się szybciej, inne zapewniają przewagę w walce wręcz albo też wskazują porozrzucane w okolicy przedmioty.



Najkrócej mógłbym określić Blackout jako Battle Royale z ADHD. Mapa nie jest zbyt wielka, co zwiększa szanse na szybkie spotkanie innych zawodników. Możliwości spokojnego, taktycznego planowania kolejnych posunięć jest tu niewiele. Szybkie tempo rozgrywki czasami przypomina sesje multiplayer, acz warto tutaj podkreślić, że w tym trybie broń jest mniej śmiercionośna i trzeba włożyć więcej wysiłku w pokonanie przeciwnika.

Czy taka forma rozgrywki przypadnie komuś do gustu – to sprawa indywidualna. Osobiście wolę spokojniejsze i bardziej taktyczne tempo "PUBG", ale wśród moich znajomych jest sporo osób, które taką formułą rozgrywki są zachwycone.



Bardzo pozytywne wrażenia płynące z zabawy w "Black Ops 4" psują niestety problemy techniczne. O wadliwym matchmakingu już wspominałem. Jest to jednak rzecz, którą jakoś da się przełknąć. Gorzej, że gra potrafi bez wyraźnych powodów wylogowywać z rozgrywki podczas meczu, a nawet całkowicie zawiesić komputer. Jest to o tyle irytujące, że do rozpoczętej gry nie można już wrócić, przez co np. spędzone 45 minut na walce z zombiakami po prostu przepada.

Nie płakałem po usunięciu trybu single player z "Call of Duty: Black Ops 4", ale po spędzeniu wielu godzin we wszystkich trybach sieciowych uważam, że była to śmiała, choć dobra decyzja. Treyarch wraz z współpracującymi studiami wykonali kawał świetnej roboty i dostarczyli grę, która powinna usatysfakcjonować prawie każdego miłośnika sieciowych zmagań. W zależności od nastroju możemy skoczyć na szybki mecz multiplayer, powalczyć o dominację w trybie Blackout albo odkryć "zombiaczą" tajemnicę katastrofy Titanica. Ten krwawy lunapark wart jest karnetu.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones