Recenzja serialu

Fundacja (2021)
Rupert Sanders
Alex Graves

Świata koniec i początek

"Fundacja" nie ma skomplikowanej konstrukcji fabularnej, wszystko biegnie tu jednostajnym tempem. Sam wątek ocalenia dziedzictwa człowieka po paru odcinkach jakby ustępuje miejsca refleksji nad
Świata koniec i początek
Parafrazując słynny cytat z Marka Twaina: newsy o zagładzie tej planety nie okazały się ani trochę przesadzone. Nie znaki na niebie i ziemi, ale nauka powiedziała nam dobitnie, że Ziemi już wyznaczono datę przydatności do zamieszkania. Ale nie sądzę, żeby to ogólna bierność światowej wierchuszki błądzącej jak dzieci we mgle, czy też rozpropagowany do granic naiwnej niefrasobliwości, podszyty cynizmem denializm klimatyczny posłużył twórcom "Fundacji" za bodziec do realizacji rzeczonego serialu. Choć w gruncie rzeczy chodzi tutaj o mniej więcej to samo – o indywidualny i kolektywny stosunek do naciągającego kataklizmu, którego nadejście przepowiedziały nie herbaciane fusy na dnie szklanki z uchem, lecz nieubłagana matematyka.


Hari Seldon to wybitny umysł, istny ludzki komputer, stojący na czele katedry jednej z uczelni prosperującego jak nigdy wcześniej Galaktycznego Imperium, który wyliczył, że niebawem dojdzie do załamania fundamentu, na jakim to wszystko stoi. Choć jest człowiekiem nauki, ma jednak coś z maga. Niejasne, oparte na znanych tylko jemu obliczeniach profetyczne rewelacje zapowiadające łańcuch zdarzeń, który nieuchronnie doprowadzi do upadku mozolnie budowanego kosmicznego porządku, są niezrozumiałe dla jednej połowy, a niewiarygodne dla drugiej. I choć narracja serialu poprowadzona jest umyślnie tak, żebyśmy uwierzyli Seldonowi na słowo, przynajmniej na czas zawiązania intrygi, z czasem jego postać jakby matowieje. Bo to przecież facet wychowany w tym samym miejscu i epoce, co intryganci i pyszałki, których próbuje przekonać, egotyczny manipulant i megaloman, a jednak to on jest, jak każe nam się wierzyć od samego początku, wybawcą i jasnowidzem, dzierżącym nie szklaną kulę, tylko liczydło i ekierkę.

Serial oparty na cokolwiek afabularnych powieściach Isaaca Asimova dość prędko odchodzi od materiału źródłowego, dostosowując się niejako do dramaturgicznych wymagań współczesnej telewizji. Dlatego też akcja, obfitująca w liczne wolty, prędko dzieli się na kilka mniej lub bardziej powiązanych ze sobą odnóg fabularnych, z których można wyróżnić dwie. Pierwsza to wydarzenia na leżącej na dalekich rubieżach Imperium planecie Terminus, gdzie Seldon i jego poplecznicy, wygnani przez monarchę i mianujący się depozytariuszami wiedzy skazanego na swój kres świata zakładają tytułową Fundację. Tam dzieje się ta bardziej akcyjna część serialu, bo ambitna inicjatywa co i rusz narażona jest na niebezpieczeństwa i ataki. Druga opowiada o tym, co dzieje się równolegle na dworze stołecznego Trantoru, gdzie żyje władca, a raczej władcy, bo występujący w trzech osobach Cleon to klony dawno zmarłego cesarza.


Im dalej, tym pojawia się więcej pytań na tematy natury i charakteru centralnych postaci. Bo o ile z początku Hari i Cleon wydają się idealnymi przeciwieństwami – chłodny racjonalizm zestawiony zostaje z gorączkowym fanatyzmem i przekonaniem o swojej nieomylności – o tyle z czasem jednemu cech ludzkich przybywa, a drugiemu ubywa (i to całkiem dosłownie). Lecz, co ciekawe, obaj raz są graczami, a raz zaledwie pionkami. Moc sprawcza zostaje tu bowiem oddana, zgodnie z myślą przewodnią całego serialu i, jak sądzę, dzieł Asimova, samym obywatelom, którzy aktywnie opowiadają się za niesionymi przez tamtych sztandarami, a katalizatorami co ważniejszych zdarzeń nieodmiennie są tutaj kobiety. Na tym tle Hari i Cleon stają się niczym innym jak symbolami, tyle że w tej roli nie jest wygodnie przynajmniej jednemu z nich.

Co interesujące, wydarzenia, o których mowa, mają miejsce niezależnie od siebie, po obu stronach Galaktyki, częste są też przeskoki czasowe, nawet o kilkadziesiąt lat, a jednak podejmowane przez którąkolwiek ze stron decyzje są niczym fale na gładkiej tafli jeziora. Przy czym "Fundacja" nie ma skomplikowanej konstrukcji fabularnej, wszystko biegnie tu jednostajnym tempem. Sam wątek ocalenia dziedzictwa człowieka po paru odcinkach jakby ustępuje miejsca refleksji nad jego obecnym stanem, zadumą nad tym, czym się jest i czym chce się być.


Cleon nie siedzi bowiem bezczynnie, choć według niego/nich słowa Seldona to nic więcej jak samospełniająca się przepowiednia, koło wprawione przezeń w ruch, a kluczem do ocalenia wychuchanego Imperium może być spojrzenie w głąb swojej własnej osoby. Podczas gdy Hari patrzy na zewnątrz, wątpiący monarcha, wyrastający w ostatnim akcie pierwszego sezonu na najciekawszą postać "Fundacji", zaczyna spoglądać do wewnątrz. Ale i tak przypomina się tutaj na każdym kroku, to wszystko jest tylko chwilowym trwaniem, bo Seldon się nie mylił, koniec faktycznie nadchodzi. Kwestią jest nie tyle ocalenie siebie, lecz to, jacy będziemy, odchodząc.
1 10
Moja ocena serialu:
8
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones