Relacja

31. WFF: Pokoje, prostytutki i koszmary

https://www.filmweb.pl/article/31.+WFF%3A+Pokoje%2C+prostytutki+i+koszmary-114034
Co obejrzeliśmy kolejnego dnia Warszawskiego Festiwalu Filmowego? Marcin Pietrzyk recenzuje "Pokój" Lenny'ego Abrahamsona ze świetną rolą Brie Larson. Michał Walkiewicz pisze o "Mandarynce" Seana Bakera, która zabrała go na wycieczkę po Los Angeles, jakiego nie znacie. Dorota Kostrzewa z kolei przeżyła w kinie niemiecki "Koszmar".


Wkraczając w przestrzeń ("Pokój", reż. Lenny Abrahamson)

Lenny Abrahamson pozostaje konsekwentnym twórcą i niezmiennie podąża drogą, na którą wkroczył w swoim debiutanckim filmie "Adam & Paul". Jego historie są zawsze zwodniczo proste, ale nieodmiennie odkrywają nieprzebrane głębiny ludzkich dramatów i pustki zwanej przez nas życiem. Różnicuje je jedynie stopień optymizmu, na jaki sobie pozwala. Ze wszystkich filmów reżysera "Pokój" oscyluje chyba najbliżej "ciepłego" bieguna jego twórczego kontinuum.

Najnowszy film Abrahamsona jest historią odkrywania prawdziwej natury świata. Dotyczy to zarówno bohaterów filmu, jak i widzów. Jedni i drudzy rozpoczynają wyposażeni w kilka aksjomatów. W przypadku Jacka, pięcioletniego protagonisty, jest to przekonanie, że cały świat istnieje wyłącznie w czterech ścianach pokoju, który zamieszkuje. Wszystko inne jest bytem magicznym, wymyślonym, realnym tylko wtedy, kiedy Jack może na niego spojrzeć. Dla jego matki wieczną, niezmienną prawdą są z kolei wspomnienia życia sprzed siedmiu lat. Dzięki temu może dbać o siebie i swego syna, może żyć nadzieją na zmianę. Ale dla niej zmiana oznacza powrót do przeszłości - a nie teraźniejszości, której została pozbawiona. Widz zaś zostaje w prosty sposób zmanipulowany przez reżysera. Kilka pierwszych minut zostało tak skonstruowanych, by przypomnieć oglądającym podobne filmy innych twórców. Te wspomnienia rodzą konkretne oczekiwania wobec fabuły; równie nieprecyzyjne (lub wprost fałszywe), jak przekonania głównych bohaterów. Dzięki temu widz szybko przestaje być jedynie obserwatorem, a staje się uczestnikiem podróży ku prawdzie.

Narracyjnie "Pokój" plasuje się gdzieś pomiędzy "What Richard Did" i "Frankiem". Od tego pierwszego Abrahamson pożyczył prostotę. Choć znaczna część historii opowiadana jest z punktu widzenia pięcioletniego chłopca, to reżyser nie zdecydował się pójść drogą Terry'ego Gilliama ("Kraina traw") czy Benha Zeitlina ("Bestie z południowych krain"). Nie znaczy to, że nie spróbował nam przekazać tego, jak Jack widzi świat. Ale dokonał tego wyłącznie słowem i obrazami, których cechą charakterystyczną jest ograniczona perspektywa. Reżyser skupia się na detalach, na konkretności doświadczenia, rozmywając szerszy kontekst. Ciasne kadry, liczne zbliżenia, a także częste konstruowanie scen w taki sposób, by wydarzenia rozgrywały się poza ekranem – Abrahamson doskonale wykorzystuje te sposoby, by ukazać klaustrofobicznie mały świat bohaterów i uproszczoną jego wizję.

Całą recenzję Marcina Pietrzyka znajdziecie TUTAJ.


Kopciuszek z Miasta Aniołów ("Mandarynka", reż. Sean Baker)

Oj, coś czuję, że dawno nie widzieliście nakręconej komórką komedii o dwóch transseksualnych prostytutkach podróżujących przez Los Angeles. Albo filmu, w którym ormiański taksówkarz zachwyca się niemal platonicznie urodą pewnej dziewczyny, by po zajrzeniu jej w majtki i odkryciu, że nie urodziła się z penisem, wyrzucić ją z samochodu i odprawić wiązanką bluzgów. Tak to się robi w amerykańskim niezalu!


"Mandarynka" Seana Bakera ma w sobie tyle narracyjnej energii i rozpoczyna się z takim wykopem, że część młodych reżyserów zapewne pomyśli po seansie o zmianie zawodu. Dziewczyny rozmawiają w kawiarni. Sin-Dee Rella (Kitana Kiki Rodriguez) wyszła właśnie z więzienia – gdzie trafiła za przechowywanie w peruce narkotyków należących do swojego chłopaka i alfonsa, Chestera (James Ransone). Alexandra (Mya Taylor) kupuje dla niej za ostatnie pieniądze pączka, a przy okazji informuje przyjaciółkę o zdradach Chestera. Z chwilą, gdy bohaterki opuszczają kawiarnię, kamera zrywa się do lotu, zaś ekran zaczyna pulsować w rytmie energetyzującego dubstepu. Kobiety ruszają w miasto celem odnalezienia chłopka oraz jego kochanki, a za nimi kroczy chaos.

Montażysta i operator nie biorą jeńców, podporządkowują tempo filmu ekspresji bohaterek, odgłos obcasów uderzających o bruk splata się z tłustymi beatami. Rozwścieczona Sin-Dee pokonuje kolejne przecznice z wdziękiem walca drogowego, wypluwa z siebie bluzgi, kręci biodrami, przegina się. Wymachując palcem, zapowiada sądną noc dla wiarołomnego dilera oraz jego "rybiary". Świetnie napisane dialogi tworzą u Bakera osobną linię melodyczną, gładka faktura obrazu (film zrealizowano za pomocą iPhone'a) kontrastuje z chropowatym światem, z kolei całość rozgrywa się gdzieś na granicy offbeatowej komedii w stylu wczesnych filmów Richarda Linklatera oraz sentymentalnego hołdu dla Miasta Aniołów. Reżyser kontrapunktuje dynamiczną narrację momentami wyciszenia, a gdy zdejmuje bohaterki w ciepłym świetle zachodzącego słońca, "Mandarynka" przypomina list miłosny do wszystkich wykluczonych z amerykańskiego mitu.

Całą recenzję Michała Walkiewicza znajdziecie TUTAJ.

Obcy we mnie ("Koszmar", reż. Akiz)

Niemiecki horror? Brzmi koszmarnie? To by się zgadzało. Bo film Akiza jest "Koszmarem", ale tylko z tytułu. Wbrew zapowiedziom to bardziej dramat psychologiczny o samotności, dojrzewaniu i popadaniu w szaleństwo niż horror. Ale jest też czego się bać. Bycie nastolatkiem to w końcu dla wielu okres niepewności i strachu.


"Koszmar" Akiza zaczyna się od ostrzeżenia, że seans może grozić atakiem epilepsji i już pierwsza scena z głośną elektroniczną muzyką i stroboskopowymi światłami zapowiada, że to nie żart. Trzy przyjaciółki jadą na imprezę. Jest środek tygodnia, rano muszą wstać do szkoły, ale i tak bawią się do upadłego. Tańczą w rytmie techno, piją alkohol i biorą narkotyki. Od początku z jedną z nich, Tiną (Carolyn Genzkow), dzieje się coś niepokojącego. Dziewczyna jest niespokojna i podenerwowana. Od tego wieczoru jej koszmar będzie się tylko nasilał.

W trakcie jazdy na imprezę Tina mówi swoim przyjaciółkom, że nauczycielka biologii pokazała im na lekcji dziwną zmutowaną postać w słoiku. Nie zdradza im jednak, że ten widok zrobił na niej tak olbrzymie wrażenie, że nie schodzi jej z oczu. Wkrótce szkaradna istota nabiera realnego kształtu i staje się nieodłącznym elementem życia Tiny; jej alter ego, które dziewczyna będzie się starała oswajać, jednocześnie coraz bardziej odcinając się od realnego świata.

Całą recenzję Doroty Kostrzewy znajdziecie TUTAJ.   

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones