Relacja

MDAG: Recenzujemy "Stambuł bez smyczy" i "Biały szum"

autor: , /
https://www.filmweb.pl/article/MDAG%3A+Recenzujemy+%22Stambu%C5%82+bez+smyczy%22+i+%22Bia%C5%82y+szum%22-143743
MDAG: Recenzujemy "Stambuł bez smyczy" i "Biały szum"

Na trwającym właśnie Millennium Docs Against Gravity można zobaczyć opowiadający o tureckich czworonogach dokument "Stambuł bez smyczy" (reż. Elizabeth Lo) oraz rozliczający gwiazdy amerykańskiej alt-prawicy "Biały szum" (reż. Daniel Lombroso). Filmy recenzują Gabriel Krawczyk i Marcin Stachowicz.



Thug life ("Stambuł bez smyczy", reż. Elizabeth Lo)


W ostatnich latach perspektywa nie-ludzkich zwierząt zajmuje także filmowców. Dla twórców podejmujących próbę "dokumentacji" ptasiego, rybiego, gadziego spojrzenia uczciwym punktem wyjścia jest jednak uświadomienie sobie, że w ów zamiar wpisane jest poznawcze niespełnienie. Międzygatunkowy dystans to przecież różnice zmysłów, uczuć, samoświadomości, potrzeb czy pamięci. Empatia wobec zwierząt nie zastąpi wiedzy i odwrotnie – każda z nich może stać się przeszkodą w opowiadaniu o braciach mniejszych.


Na bohaterów "Stambułu bez smyczy", chcąc nie chcąc, również patrzymy ludzkimi oczami. Wydaje się, że debiutująca w pełnym metrażu Elizabeth Lo zdaje sobie z sprawę z tych – oczywistych, lecz istotnych – ograniczeń. Gdy przez dwa lata śledzi czworonogich mieszkańców tureckiego miasta, podobnie jak Victor Kossakovsky w poświęconej gospodarskiej świni "Gundzie" zniża kamerę do poziomu nie-ludzkich oczu, nie chcąc wpływać na reakcję zwierząt ani ich antropomorfizować. Wybierając Kartala, Nazara i Zaytina na szczekających przewodników, rezygnuje z porządkującego narrację, standardowego dla filmów przyrodniczych głosu z offu, dydaktycznego natręctwa i podawanych kawa na ławę informacji. Choć tak oszczędne w środkach, uchwycenie chodnikowej codzienności biegających wolno psów jest dla niej wystarczającą nagrodą. Jej miejski dokument stanowi czyste świadectwo ulicy. Imponujące, że przez znakomitą większość filmu kamera nie przykuwa uwagi psów ani przechodniów: futrzaste naturszczyki nie zawracają sobie nią głowy, a ludzi zajmują prędzej same czworonogi.

Operatorka, montażystka i reżyserka w jednej osobie niby często mija mieszkańców i turystów gęsto zaludnionej metropolii, niby mimochodem łapie fragmenty ich rozmów, lecz kamerę kieruje także tam, gdzie wzrokiem mało kto sięga: ku nieładnym peryferiom społeczeństwa. Niczyje kundle widuje się przecież tylko przez chwilę – nawet w mieście, w którym eutanazja i więzienie ulicznych psów jest zakazane. Realizację dokumentalnej fabuły z nimi w rolach głównych wyobrażam więc sobie jako pertraktacje z przecinającym ludzko-psie ścieżki przypadkiem (preprodukcja), miejski pościg odbywany kucająco (zdjęcia) i układanie imponujących wielkością puzzli (montaż). Nikt nie mówił, że będzie łatwo.

Całą recenzję Gabriela Krawczyka przeczytacie TUTAJ.


Narcyzi i hochsztaplerzy ("Biały szum", reż. Daniel Lombroso)



"Nie chcę wyjść na megalomana, ale jestem większy niż cały ten ruch" – podpisano: Richard Spencer, do niedawna idol amerykańskiej skrajnej prawicy, nazista i kabotyn, człowiek, który na wiecu alt-rightowców w 2016 roku zachęcał tłum do skandowania "Hail Trump! Hail Victory!". Już samo przywoływanie tamtych obrzydliwości budzi we mnie dreszcz niepokoju: czy politycznych hochsztaplerów, siewców nienawiści i zwykłych socjopatów nie powinno się programowo ignorować i nigdy nie dawać im tuby medialnej, nawet jeśli chcielibyśmy ich przedstawić w maksymalnie złym świetle? A może wręcz przeciwnie: skoro się nie boją, niech gadają do woli, potykają się o własne słowa, wikłają w logiczne sprzeczności, robią z siebie kompletnych idiotów i jednocześnie myślą, że oto dobili targu życia i wyruszyli w podróż po świeżych akolitów?


"Biały szum" Daniela Lombroso cały jest tym dylematem: problematyzuje go, świadomie bądź nie, ale też – na nim opiera swój dokumentalny szkielet. Zakorzeniony, przynajmniej na pierwszy rzut oka, w tradycji cinéma-vérité – kina prawdy i bezstronnej obserwacji – jest okiem na gościńcu alt-prawicy: towarzyszy trzem aktywistom od momentu największego triumfu ruchu – czyli wyborczego zwycięstwa Donalda Trumpa – aż do przełomu lat 2019 i 2020, czasu stagnacji i powolnego zmierzchu, ale jeszcze przed pandemią COVID-19 i sukcesem Joego Bidena. Bohaterami filmu są, obok wspomnianego Spencera, Mike Cernovich – youtuber z potężnymi zasięgami, samozwańczy "obrońca mężczyzn", antysystemowy troll i propagator teorii spiskowych – oraz Lauren Southern, obecnie 25-letnia (startowała jako nastolatka) konserwatywna działaczka internetowa, znana z ostrych wystąpień antyimigranckich i antyfeministycznych, lansująca się hasłem "It's Okay to be White". Lombroso po prostu kieruje na tych ludzi kamerę: podgląda życie prywatne, odwiedza przedmieścia i mieszkania na Manhattanie, jeździ na zebrania polityczne, wiece i imprezki. Pozwala mówić, nie cenzuruje, nie przerywa, czasami – ale raczej rzadko – doda coś od siebie albo zada pojedyncze niewygodne pytanie (na to więcej miejsca pojawia się dopiero w finale). Przerażeni tak zwaną cancel culture mogą spać spokojnie: nikt nie zostaje tutaj uprzedmiotowiony, wszyscy otrzymują w miarę równy czas antenowy, raz mówią rzeczy miłe i zwyczajne, innym razem – straszne, obleśne albo zwyczajnie głupie.

Oczywiście, kino prawdy to tylko maska, reżyserska zagrywka, bo przecież Lombroso – podobnie jak autor tego tekstu – ani przez chwilę nie ukrywa, jakie zajmuje stanowisko i że się poglądami swoich bohaterów brzydzi, chociaż bardzo chciałby zrozumieć ich motywacje. Dobór materiału, montaż, rozłożenie akcentów, przebitki na posty, tweety i nagrania z YouTube'a – wszystko to buduje krytyczny, miejscami wręcz alarmistyczny obraz, który jednak nie proponuje żadnych nowych faktów czy hipotez. Że prawicowy populizm to kolejne imię starych uprzedzeń, faszyzmów i rasizmów? Że kryje się za nim resentyment, rozczarowanie globalizacją, zmęczenie światem nieustannego rynkowego wyścigu za idealnym ciałem i dużym pieniądzem, malejące szanse młodych na rynku pracy, stojące w miejscu pensje i tak dalej? Że posługuje się manipulacją i pseudonauką, co kilku obrotnym jednostkom pozwala zarabiać na cudzej naiwności? Dzisiaj brzmi to już jak oczywista oczywistość, wałkowana w setkach artykułów prasowych, naukowych opracowań i filmów dokumentalnych. Wystarczy zresztą kilka minut w towarzystwie Richarda Spencera, żeby przekonać się, że ten człowiek jest przede wszystkim rozczarowany sobą – stylizuje się na nazistowskiego oficjela, w co drugim przemówieniu nawiązuje do słownika III Rzeszy, hajluje już niemal bez żenady, a jednak – szczególnie po marszu białych suprematystów w Charlottesville i zabójstwie lewicowej aktywistki Heather Heyer – nikt nie chce w nim zobaczyć materiału na amerykańskiego Führera.

Całą recenzję Marcina Stachowicza przeczytacie TUTAJ.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones