We wtorek rozpoczął się
78. festiwal filmowy w Wenecji. Na otwarcie pokazano nowy film
Pedra Almodóvara "
Madres Paralelas" z
Penelope Cruz w roli głównej. O tym, w jakiej formie jest nestor hiszpańskiego kina, dowiecie się z recenzji Łukasza Muszyńskiego.
***
Wszystko dla naszych córek
recenzja filmu "
Madres Paralelas", reż.
Pedro Almodóvar Organizatorzy festiwalu w Wenecji musieli czekać ponad trzy dekady, aby
Pedro Almodóvar ponownie zawitał do nich z pełnometrażowym filmem. Przypomnijmy: gdy w 1988 roku Hiszpan pojawił się na Lido po raz pierwszy w towarzystwie "
Kobiet na skraju załamania nerwowego", w oczach krytyków wciąż był jeszcze chuliganem z kamerą. Rozmiłowanym w perwersjach prowokatorem, który z lubością grał na nerwach konserwatywnej publice. Od tamtej pory twórca "
Prawa pożądania" zamienił underground na mainstream, wypełnił regały stosikiem prestiżowych wyróżnień i dziś witany jest we Włoszech jako szacowny klasyk. Mistrzowski status niesie ze sobą przywileje, ale równocześnie ciąży artyście niczym kamień u szyi.
Almodóvar od lat zmaga się przecież z zarzutami, że złożył drapieżność na ołtarzu komercyjnego sukcesu i stopniowo stał się własnym epigonem. Jego najnowsze dzieło, walczące o Złotego Lwa "
Madres Paralelas", wytrąca jednak oręż z ręki krytyków. Choć stworzono je z dobrze znanych fanom reżysera składników, nawet przez moment nie odnosi się wrażenia, że to film nakręcony na autopilocie. Przygotujcie się na melodramat, który ogląda się jak najlepszy dreszczowiec, a także na rozdzierającą opowieść o matczynej miłości, dziedziczeniu traum oraz sztuce jako nośniku pamięci. Mówiąc krótko, dobry almotowar.
"
Madres Paralelas" to jeden z tych filmów, o których warto wiedzieć jak najmniej przed seansem.
Almodóvar – twórca rozmiłowany w kinie
Billy'ego Wildera i
Alfreda Hitchcocka – rozpoczyna swoją opowieść w konwencji przyjemnej obyczajowej historii z życia dobrze sytuowanej klasy średniej, by w pewnym momencie wykonać niespodziewaną woltę. Tytułowe paralelne matki to dwie kobiety, które dzielą ze sobą salę na porodówce. Obydwie zaszły w nieplanowaną ciążę i teraz mierzą się z perspektywą samotnego rodzicielstwa. Pierwsza (
Penelope Cruz) ma na imię Janis i jest cenioną fotografką, która narodziny dziecka traktuje jako uśmiech losu. Druga, Ana (
Milena Smit), nie skończyła jeszcze szkoły średniej, żyje na garnuszku rozwiedzionych rodziców i za nic nie potrafi odnaleźć w sobie instynktu macierzyńskiego. Tuż przed opuszczeniem szpitala bohaterki wymieniają się numerami telefonów na wypadek, gdyby któraś z nich potrzebowała w przyszłości pomocy bądź słów otuchy. Nie przypuszczają jednak, jak bardzo to przypadkowe i nieznaczące na pierwszy rzut oka spotkanie zaważy na ich dalszej egzystencji.
W "
Madres Paralelas" telenowela miesza się z grecką tragedią, zaś pastelowe, będące landrynką dla oczu zdjęcia
José Luisa Alcaine'a kontrapunktowane są groźnie brzmiącymi kompozycjami muzycznymi
Alberta Iglesiasa rodem z kina noir. Dysharmonia obrazu z dźwiękiem wywołuje poczucie nieustannego niepokoju. Film zadaje m.in. pytania o to, czy da się zbudować osobistą idyllę na cudzym cierpieniu i czy samorealizacja wyklucza poświęcenie się dla najbliższych. Powyższe wątpliwości wybrzmiewają z pełną mocą nawet w drugoplanowym wątku matki Any, Teresy (
Aitana Sánchez-Gijón), która po latach grania ogonów dostaje wreszcie główną rolę w adaptacji słynnej sztuki teatralnej. Pech chce, że zawodowy sukces zbiega się z przyjściem na świat wnuczki aktorki.
Almodóvar nie upaja się męczarniami swoich bohaterek. Gorycz zawsze idzie u niego pod rękę z czułością, rozpacz zostaje złagodzona humorem, zaś czas uśmierza ból po ciosach zadanych przez los.
Całą recenzję Łukasz Muszyńskiego "Madres Paralelas" można znaleźć na karcie filmu TUTAJ.