Bohaterowie uwięzieni w gorsecie namiętności i marzeń, które często zaczynają się seksem, a tylko czasami kończą prawdziwym uczuciem. W samotności w wielkim mieście jeden człowiek szuka drugiego. Ktoś kocha, ktoś cierpi. Pod przykrywką erotycznej gimnastyki, pod makijażem kłamstw, kryje się to, co przynależy do każdego czasu, każdej epoki – bezprzymiotnikowa tęsknota. Filmowa zdrada jest stara jak kino. Jej ekranowym ekwiwalentem mogą być malownicze wodospady łez, wyrzuty sumienia, ale także satysfakcja erotyczna, sceny seksualnych zbliżeń. Historia kina zna tysiące (wcale nie przesadzam) przykładów filmowego wiarołomstwa. Temat jest tak rozległy, że jego całościowe ujęcie zajęłoby mi książkę, nie pojedynczy artykuł. A zatem, zamiast syntezy zjawiska, proponuję prywatną podróż po zaledwie kilku subiektywnie wybranych tytułach z ostatnich lat, których bohaterem była zdrada.
BLIŻEJ – DALEJ Czy naprawdę tylko ja uwielbiam ten film?
"Bliżej" Mike’a Nicholsa nie znalazło się w czołówce chyba żadnego podsumowania minionej dekady w kinie. Zresztą już popremierowe recenzje były kwaśne. Tymczasem dla mnie to jeden z najważniejszych tytułów ostatnich lat.
Ciekawy i rzadki przypadek –
Mike Nichols, klasyk kina amerykańskiego, autor
"Absolwenta", dopiero po przekroczeniu siedemdziesiątki złapał drugi, niemal młodzieńczy, filmowy oddech. Po wybitnym telewizyjnym
"Dowcipie", po poruszającej sześciogodzinnej adaptacji głośnej sztuki Tony’ego Kushnera
"Anioły w Ameryce",
Nichols nakręcił swój najlepszy od kilkudziesięciu lat film kinowy.
Akcja
"Bliżej" rozgrywa się w Londynie, ale to Londyn pokazany bardzo daleko od pocztówkowej wizji turystycznego raju. Ciągle te same ulice – nic szczególnego. Z tłumu stopniowo wyłapujemy twarze. W pierwszej scenie filmu niezbyt udany pisarz Daniel (
Jude Law) jest świadkiem niegroźnego wypadku, któremu uległa Alice (
Natalie Portman), romans wisi w powietrzu. Romans z Alice, potem romans z fotografką Anną (
Julia Roberts). Jest jeszcze "ten czwarty", przystojny dermatolog Larry (
Clive Owen).
W sztuce Patricka Marbera "Closer", której film jest adaptacją, nie ma sprawiedliwych. Wszyscy bohaterowie są siebie warci. Kłamią i zdradzają, zdradzają zaś przede wszystkim siebie i własne wyobrażenie o szczęściu, które jest utopią.
Nichols ostrożniej rozdziela racje, nie jest bezwzględny. To, co byłoby fatalne dla sztuki, okazało się zbawienne dla filmu. Lubimy całą czwórkę: niewinną Alice i siermiężnego Larry’ego, tragicznego playboya Daniela i zagadkową Annę. Rozgrzeszamy ich, bo nie jesteśmy dużo lepsi.
Jest w
"Bliżej" budząca szacunek symetria zachowań. Każdy z aktorów naprzemiennie występuje z tym samym partnerem, sceny te zaś – traktowane osobno – układają się w negatyw i pozytyw: Daniel zdradza Alice z Anną, Alice obnaża się przed Larrym, Larry przemocą zdobywa Annę, Daniel ląduje w łóżku z Alice… Zdradzający zdradza, następnie jest zdradzany, uwodzi, zostaje uwiedziony, reaguje agresją, po czym jest potulny i pasywny. W ten sposób toczy się walka o prawdziwą "bliskość". O szczęście. Okrutna walka, bo pozbawiona jakichś szczególnych melodramatycznych uniesień, literackich westchnień, trywialna i w gruncie rzeczy nieprzyjemna, chociaż rzekomo oparta na przyjemności.
Sam
Nichols w 1966 roku nakręcił podobny film. W
"Kto się boi Virginii Woolf?", znakomitej adaptacji sztuki Edwarda Albeego, pokazał starzejące się bezdzietne małżeństwo (grane przez
Elizabeth Taylor i
Richarda Burtona), którzy podejmowali u siebie młodych nuworyszów. Obficie zakrapiana wspólna noc była koncertem pogardy, wulgarności, ekshibicjonizmu i kłamstw, spod warstw którego wyglądała miłość, oddanie, zrozumienie.
W
"Bliżej" bardzo ważny jest język dialogów, jednocześnie ryzykownie potoczny (Larry) i idiotycznie wyrafinowany (Dan). Ów język wymagał od autora adaptacji precyzyjnej, bliskiej teatrowi formy, a od czworga aktorów wyjątkowego zaangażowania. Szczęśliwie wszyscy zagrali koncertowo. Nie mogłem oderwać oczu od zjawiskowej
Natalie Portman.
Clive Owen, który w londyńskiej, teatralnej premierze "Closer" wystąpił jako Dan, rolą Larry’ego zasłużył na wszystkie Oscary świata,
Jude Law dostał rolę, w której w końcu mógł nie tylko miał dobrze wyglądać. Również
Julia Roberts ma kilka scen naprawdę znakomitych.
Osobną radość odbiorczą dostarcza odkrywanie w
"Bliżej" ukrytych albo zawoalowanych smaczków. Kiedy Anna osiągnie prestiżowy zawodowy sukces jej niewielkie studio fotograficzne zamieni się w ogromne eleganckie mieszkanie, podczas gdy Dan, uwięziony (do czasu) w związku z Alice, nadal będzie gnieździł się w zaniedbanym lofcie niedaleko bazaru. Ważna jest także nieuchwytna na pierwszy rzut oka, towarzysząca kolejnym wyborom aura ambiwalencji seksualnej. Między wierszami dowiadujemy się, dlaczego Daniel w trakcie erotycznego czatu podszywał się pod kobietę. W pewnym momencie, niby przypadkowo, Alice pyta swojego kochanka (który akurat zdradził ją z Anną):
Byłeś u swojego wydawcy, u Harry’ego, tak? Wiesz jak bardzo cię kocha. W drugiej części filmu Daniel opowie Larry’emu, że teraz powodzi mu się lepiej – został wydawcą po śmierci swojego przyjaciela-szefa, z którym nie rozstawał się przez ostatni tydzień jego życia. Reszty się domyślamy. Podobnie przedstawia się relacja między mężczyznami. Czasami odnosi się wrażenie, że w tym wyścigu w mniejszym stopniu chodzi o Alice i Annę, w większym o zachwyt przeciwnika, zdobycie nad nim przewagi i jego szacunku.
JESZCZE RAZ Ma tyle samo oponentów, co entuzjastów. Oskarżany o celebrowanie kiczu
Ferzan Ozpetek staje się powoli wizytówką włoskiego kina.
W kinie
Ozpetka nic, co ludzkie, nie jest obce bohaterom. Elementem stale obecnym w twórczości autora
"Mine Vaganti" jest uważna rejestracja skrajnych postaw, które zaczyna łączyć wspólna sprawa, zdrada, miłość albo przeznaczenie.
Ozpetek potrafi czule portretować małą zbiorowość. Mikrospołeczność ograniczającą się do kilku zaledwie twarzy, dwóch par oczu albo czterech niedopitych filiżanek kawy.
Twórca
"Nocy w haremie" (1999) urodził się w Stambule. Poza mało włoskim nazwiskiem i wspomnieniem tureckiego dzieciństwa, z miejscem urodzenia reżysera łączą się także ważne cechy jego kina.
Ozpetek konsekwentnie pokazuje nieprzystosowanie "obcego" (Turka) w innym kraju lub w nowym środowisku, ale często owa "obcość" jest również wynikiem seksualnej inwersji.
Ferzan, sam będąc gejem, portretuje skomplikowane, dalekie od jakichkolwiek oczywistości relacje i związki homoseksualne. Tego typu intymistyczne podejście przesądziło o sukcesie debiutanckiego
"Hamama – łaźni tureckiej" (1997), zmysłowych
"Okien" (2003) czy filmu
"On, ona i on" (2001).
W filmie
Ozpetka –
"Saturno Contro. Pod dobrą gwiazdą" (2007) – filmowy świat znowu ogranicza się do kilku zaledwie bohaterów. Poznajmy ich zalety, miłości, ale także grzechy, zdrady. W pierwszej scenie
"Saturno Contro" widzimy grupę zżytych przyjaciół. Pierwsze wrażenie to zazdrość. Bo w końcu każdy by tak chciał: spotykać się, pić wino i dobrze się bawić. Wszystko wspólnie, wszystko razem – tak jakby rozdokazywane liceum mogło płynnie zamienić się w średnią szkołę dobrego, dojrzałego życia. Ale to oczywiście idylla bez pokrycia, bo szybko, nawet zbyt szybko, okazuje się, że prawie każdy z nowo poznanych bohaterów
"Saturno Contro" coś jednak ukrywa, kogoś zdradza, albo tuszuje prawdziwe emocje.
Kolacja się nie udała. A przecież przyjęcie miało być piękne. Davide jest poczytnym pisarzem. W trakcie kolacji ciągle patrzy z czułością na swojego faceta, przystojnego Lorenzo. Sergio, niegdyś związany z Davide'em, dzisiaj śmieje się trochę zbyt głośno. Wyczuwamy, że robi to właśnie dlatego, że po wyjściu przyjaciół, nie będzie miał do kogo się uśmiechnąć. Angelica i Antonio, psycholog i bankowiec, niby posiadają wszystko: pieniądze, dom i dzieci. Dlaczego zatem nie są szczęśliwi? Dlaczego Antonio zdradza swoją żonę i wciąż ją okłamuje? Piękna Roberta gardzi urodą, w desperacji szuka pocieszenia w przypadkowym seksie, w dragach. Z kolei porywcza Neval (w tej roli ikona kina
Ozpetka – żywiołowa
Serra Yilmaz) maskuje zakłamanie przyjaciół bezwiedną gadaniną…
Wszystkie reakcje przyjaciół wydają się starannie przestrzeganym przez nich rytuałem towarzyskim, który mógłby trwać latami, gdyby nie jedno przełomowe zdarzenie. W trakcie kolacji Lorenzo traci przytomność. W tym momencie przyjaciele na zawsze stracą poczucie bezpieczeństwa. Gra półsłówek definitywnie się skończy. Bohaterowie będą musieli zmierzyć się z nową grą – o szczerość. Czeka ich długa, trudna droga. Niedawni rozrywkowi uczestnicy przyjęcia będą odtąd spotykać się albo w aseptycznym korytarzu szpitala, w kostnicy, albo w letnim domku Davide’a. I dopiero po wielu niepotrzebnych reakcjach, ujawnieniu licznych fatalnych emocji, zrozumieją, że tym, co przez tak długi czas cementowało ich relację, nie była wcale zazdrość, pożądanie czy interesowność – tylko czułość. Uczucie, które pozwoliło im przetrwać najtrudniejsze chwile i być może sprawi, że uda im się zacząć wszystko od nowa.
Jeszcze raz.
INTYMNA ŚWIATŁOŚĆ "Rozmowy poufne" Ingmara Bergmana wpisują się tematycznie w szeroki krąg zainteresowań wielkiego filmowca.
Bergmana fascynował zawsze Bóg i Eros – zniewolenie wiarą, albo jej brakiem, ale także fizjologia i popędy, i może nade wszystko rodzinna opresja. Grzechy babki dziedziczone przez wnuki, żądza ojca przejęta przez niemą chuć syna, i dalej: myślowe lenistwo, egoizm, intelektualne rozprężenie. Okrucieństwo czerpiącego obficie z własnej biografii
Bergmana bywało sadystyczne, ale nie oderwane od psychologii.
W napisanej w 1994 roku powieści
Ingmara Bergmana, pierwsza poufna rozmowa głównej bohaterki z wujem, Jakubem, katalizuje kolejne wyznania. To samonapędzająca się spirala. Trwa spowiedź bez końca.
Bergman pisał
"Rozmowy poufne" jako dalszy ciąg autobiograficznych
"Dobrych chęci", w 1992 roku przeniesionych z sukcesem na duży ekran przez
Bille'ego Augusta. W 1996 roku długi (prawie trzyipółgodziny) film według
"Rozmów", pokazywany w polskiej telewizji pod tytułem
"Intymne zwierzenia", wyreżyserowała bergmanowska aktorska muza i matka ich córki –
Liv Ullmann (również autorka znakomitych
"Wiarołomnych" z 2000 roku). W
"Rozmowach poufnych" Bergmanowi chodziło o zrozumienie dla trudnej i skomplikowanej kobiecości, która nie jest monolitem. Ta kobieta to Anna, matka późniejszego reżysera. Moment, który oglądamy, to chwila, kiedy Anna decyduje się na przyznanie do grzechu zdrady. A zatem wyznanie winy i konsekwencje tego gestu. Co daje nam konfesja? Czy pomaga w czymkolwiek?
"Intymne zwierzenia"
Liv Ullmann interesowały w tym filmie rozdzierające, mające autobiograficzne uzasadnienie, paralele pomiędzy niekochanym dzieckiem a niekochaną matką, ale filmowa Anna – wybitna kreacja
Pernilli August, to także ktoś w rodzaju Pani Bovary.
"Intymne zwierzenia" są opowieścią o drobnych winach i ich wielkich konsekwencjach, o odwadze przyznania się do własnej, życiowej klęski albo o gorzkiej zgodzie na trwanie w hipokryzji.
Zupełnie do innej kategorii należy kontemplacyjne
"Ciche światło" Carlosa Reygadasa. Film rozpoczyna obraz rozgwieżdżonego nieba. Długie, inicjacyjne ujęcie wydaje się nie mieć końca. Na początku z trudem w mroku rozpoznajemy pojedyncze drzewa, następnie idylliczne obsiane pola skąpane w blednącym z wolna świcie, w końcu twarze smutnych, milczących ludzi. Modlitwa, śniadanie, stupor.
Kultura pop – oraz liczne neo-popowe mutacje – z coraz większym sukcesem rugują z cywilizacyjnego słownika pojęcia grzechu, pokuty, wyrzutów sumienia. Kiedy jednak wolno wszystko, rodzi się tęsknota podświadomej "ofiary" za regulaminem praworządności, któremu na nowo trzeba się podporządkować. W
"Cichym świetle" Carlosa Reygadasa surowy kodeks moralny przegrywa jednak z prywatnym kodeksem ciała.
Co my wiemy o menoitach? Niewiele. Od XVI wieku członkowie tego radykalnego odłamu kościoła protestanckiego błąkają się po świecie. Mieszkają także w północnym Meksyku, gdzie mówią dialektem o nazwie "plautdietsch" i wyglądają niemal jednakowo. Menoici starają się żyć jak dawniej, jak kiedyś, jak zawsze. Zmienność godzin i dat to tylko umowa, nad którą nie warto długo się zastawiać. To, co naprawdę dla nich ważne, to odtwarzanie rytmu życia, odmierzanego modlitwą, przyrodą, pracą. Milczące kobiety chodzą w tych samych sukniach, co ich babki, mężczyźni wyznają zasady ojców.
Reygadas sportretował wzorcową grupę menoitów głównie po to, żeby na tak idealnym, płaskim tle zarysować grzeszne zgrubienia. Nie uda się zatrzymać biologicznego zegara. Mieszkańcy wolni od mozołu doraźności – ale jeżdżący luksusowymi, klimatyzowanymi limuzynami – tkwią w tej samej niewoli pragnień i pożądań, co wszyscy. Menoici nie są monolitem. Wyglądają tak samo, ale czują indywidualnie. Bohater
"Cichego światła", Johan, naprawdę kocha swoją żonę. Ma z nią dzieci, czuje się przywiązany do rodziny, ale pożąda także inną kobietę. Ulegając pokusie, skaże bliskich na katastrofę.
Reygadas, pilny uczeń wielkiego francuskiego filozofa, Emmanuela Lévinasa, wskazuje, że katastrofa Johana była zwycięstwem prawdy. Johan, odkrywając prywatną "twarz", pokonał wyobcowanie społeczności. Zmienił reguły i dlatego zwyciężył.
"Ciche światło"
Meksykanin,
Carlos Reygadas, autor zaledwie czterech filmów (w zeszłym roku wyreżyserował nieznaną w Polsce, bardzo ciekawą
"Rewolucję"), jest w światowym kinie indywidualnością nie do przeoczenia. Skupiony na detalu, zapatrzony w twórczość starych mistrzów w rodzaju
Tarkowskiego czy
Bressona, próbuje udowodnić, że głęboka religijna refleksja jest w kinie ciągle możliwa. W głośnym debiutanckim
"Japón" (2002), w zdumiewającej
"Bitwie w niebie" (2005), również w
"Cichym świetle", reżyser pyta o kondycję duchową człowieka uwikłanego w (naturalne) popędy. Seks, miłość, śmierć. O metafizykę utytłaną w fizyczności. Nie ma ucieczki przed sensualizmem – powtarza reżyser. Bóg to również ciało, a grzech może być także zbawieniem.
***
Zdrada. Termin jest naprawdę szeroki. Dotyczy zarówno nieoczekiwanej fascynacji erotycznej, jak i sprzeniewierzenia się w wymiarze duchowym i emocjonalnym.
Zapomniałem o miłości – pisał Iwaszkiewicz w
"Opowiadaniu z psem". –
Co można powiedzieć o miłości? To się streszcza do kilku słów, kilku odmian czasownikowych, kochałem, kocham, będę kochał. I to już wszystko. I ta łódka na letnim stawie, i kawałek matczynej sukni, i koguty, i powozy i zapachy, i tony fortepianu, i ludzie, i wszyscy ludzie, i niektórzy ludzie.
Zapomniałem o zdradzie. To się streszcza do (zbyt) wielu słów. Wiarołomstwo i pojednanie. Wyznanie win i przebaczenie. Upokorzenie, oszczerstwo, szaleństwo... Kino doskonale zna te emocje. Pokazuje je od lat, na wszystkie sposoby. Zdradzone ideały, niewierna kochanka, zrozpaczony rogacz. Nasi znajomi, nasze autoportrety.