Anglicy mówią: "Boże, chroń królową", i nie pozwalają na nią powiedzieć złego słowa w Hyde Parku. Amerykanin
Michael Moore w dokumentalnym filmie
"Fahrenheit 9/11" nie zostawia na George'u W. Bushu suchej nitki.
Film
Moore'a o administracji Busha i wojnie w Iraku przyjechał na Croisette w aurze wydarzenia. Przed dwoma salami, w których wczoraj był pokazywany, kotłował się tłum. Wielu krytyków nie dostało się do środka.
"Fahrenheit 9/11" okazał się rzeczywiście mocny. Szczególnie poruszył Amerykanów. Niemcy i Francuzi twierdzili, że nie ma w nim niczego, o czym Europa by nie wiedziała. W Polsce wiele informacji podawanych przez
Moore'a nigdy nie przeniknęło do publicznej wiadomości.
- Nie chcieliśmy zrobić filmu, który po prostu skompromitowałby Busha - mówił
Moore podczas canneńskiej konferencji prasowej. - Dla takiej konkluzji nie trzeba przesiedzieć dwóch godzin w kinie. Chcieliśmy pokazać system, przypomnieć, jakie pytania Amerykanie powinni sobie sami zadawać. Z testowych pokazów
"Fahrenheita" w Teksasie ludzie wychodzili w szoku. Myśleli o odpowiedzialności, jaką w demokratycznym państwie ponoszą za to, kto i jak rządzi. 50 procent Amerykanów w ogóle nie bierze udziału w wyborach prezydenckich. Mam nadzieję, że po obejrzeniu filmu przynajmniej część z nich zachowa się po obywatelsku i pójdzie 2 listopada do urn.
"Fahrenheit 9/11" zaczyna się niemal jak komedia. Moore pokazuje wybory, w których najpierw ogłoszono zwycięstwo Gore'a, a potem dopiero Busha. Po objęciu stanowiska prezydent USA natychmiast idzie na urlop. Nie przejmuje się ostrzeżeniami FBI przed zagrożeniem terroryzmem. Odpoczywa, gra w golfa, opowiada dziennikarzom o swoim psie, który kocha kopać w lesie nory. Zapewnia do kamery, że nie musi być w biurze, żeby myśleć o problemach Ameryki. 11 września 2001 roku w rannych godzinach w szkole na Florydzie czyta maluchom bajkę o kózce
"My Pet Goat". Zawiadomiony o pierwszym ataku na World Trade Center nie przerywa czytania. I tutaj komedia się kończy.
Moore zbiera dowody, zdjęcia filmowe, dokumenty. Rzuca bardzo poważne oskarżenia. Twierdzi, że rodzina George'a W. Busha prowadzi rozległe interesy wspólnie z rodziną bin Ladena. Pokazuje bin Ladenów (m.in. brata Osamy) ściskających dłonie Busha. I wielką kompanię Carlyle, w której udziały mają obie familie. Dalej pyta: dlaczego tuż po 11 września, bez konsultacji z FBI, wypuszczono ze Stanów rezydujących tam 24 członków rodziny bin Ladena?
- To by się nie mogło zdarzyć nigdzie indziej - mówi w filmie agent FBI John Cloonan.
Moore sugeruje, że za decyzją o rozpoczęciu wojny w Iraku stały interesy związane z ropą naftową, a nie walka z terroryzmem. Pokazuje też
Moore wojnę. Inną niż z telewizyjnych ekranów. Zabijanych cywili, poranione irackie dzieci, żołnierzy, którzy mówią, że już nigdy nie będą tacy sami. Pokazuje werbowanie do wojska w małych amerykańskich miasteczkach, skąd inaczej trudno się wyrwać, i zakłamanie naganiaczy. A wreszcie to, o czym ostatnio tak głośno - upokarzanych irackich jeńców.
"Fahrenheit 9/11" do dzisiaj nie ma amerykańskiego dystrybutora.
- To strach przed Białym Domem - mówi
Moore. - Urzędnicy stamtąd już na początku sprawili, że wycofał się z produkcji
Gibson. Wtedy nasz projekt wziął Miramax. Dwa tygodnie przed premierą Disney odmówił nam dystrybucji. Myślę o tych młodych filmowcach, którzy zaczną stosować samocenzurę w obawie, że ich filmy pójdą na półkę. Ale sam się nie martwię: od początku wiedziałem, że zrobię ten film, choćbym go miał sam w Ameryce dystrybuować.