Edycja niespecjalna - testujemy "Grand Theft Auto: The Trilogy – The Definitive Edition"

autor: /
https://www.filmweb.pl/news/Edycja+niespecjalna+-+testujemy+%22GTA%3A+The+Trilogy+%E2%80%93+The+Definitive+Edition%22-144573
Edycja niespecjalna - testujemy "Grand Theft Auto: The Trilogy – The Definitive Edition"
Kto jak kto, ale producenci gier przekonali się już nie raz, że nienawiść to nieodłączna młodsza siostra miłości, a łaska fańska na pstrym koniu jeździ. Dzisiaj jesteś w tym świecie księciem, jutro możesz być żebrakiem, wystarczy, że zaleziesz graczom za skórę. A kiedy wykopujesz z buta świątynne bramy i kalasz dzieła hołubione, nie unikniesz dziewiątego kręgu internetowego piekła, gdzie katuszy doświadczają zdrajcy.


Brzmi to jak scenariusz nadmuchanej dramy, ale dla Rockstara to od niespełna tygodnia szara rzeczywistość. Powiedzieć, że zremasterowane wersje trzech ukochanych przez miliony (i to zupełnie dosłownie) gier z serii "Grand Theft Auto" – "III", "Vice City" i "San Andreas" – przyjęto chłodno, to nic nie powiedzieć. Ślijcie babcine kożuchy do Nowego Jorku, bo tam zima.

Fakt, globalna społeczność graczy bywa nadmiernie impulsywna i nierzadko reaguje nieadekwatnie do, ekhm, przewinienia, lecz w tym konkretnym przypadku można zrozumieć rozczarowanie, jakie towarzyszy premierze "The Definitive Edition". Zwłaszcza jeśli pomyśleć o tych wszystkich czarach odprawianych latami przez modderskie grono, które z kolejnych odsłon flagowej serii Rockstara uczyniły materiał o niebywałej plastyczności, udowadniając, ile jeszcze z tych gier da się wyciągnąć po dwudziestu latach od premiery. Tymczasem oficjalny remaster, nie dość, że nafaszerowany błędami technicznymi, to nie spełnia złożonych graczom obietnic.


Ewidentnie jest to produkt niedogotowany, choć sporą część decyzji designerskich trudno byłoby zrozumieć nawet, gdyby "The Definitive Edition" wyszlifowano na błysk. Grę przygotowano przecież na potężne konsole bieżącej generacji, a mimo to nadal zmuszony byłem wybierać między trybem jakości a wydajności, tak jakby mój Xbox Series X nie potrafił unieść wiekowej już przecież gry, wyświetlając równolegle 60fps i 4K. Mało tego.

Jeśli postawić na grafikę, faktycznie nieźle wyglądają ulepszone tekstury, a świeży system oświetlenia, zwłaszcza w neonowym "Vice City", pozwala zobaczyć wszystko w nowym, nomen omen, świetle, lecz pływające i trzęsące się obiekty oraz notoryczne spadki klatek prędko zmusiły mnie do przełączenia się na tryb płynności. Tam już z kolei nie wszystko wygląda tak ładnie, ale chociaż dobrze chodzi. Tyle że jednak cały czas mówimy o grach z lat 2001-2004…

Chronologicznie pierwszym tytułem z "Grand Theft Auto: The Trilogy – The Definitive Edition" jest trzecia odsłona serii, gdzie nasz bohater, wyrolowany przez swoją femme fatale, trafia za kraty, a po ucieczce pnie się do góry w bandyckiej hierarchii, aby wywrzeć krwawą zemstę. Ale już od intra towarzyszy uczucie, że coś jest nie tak, jakby remaster miał posmak nieuchwytnej nienaturalności. Zmieniły się modele postaci, co jest zauważalne od razu. Chciano im przydać kreskówkowej jakości, a uległy karykaturalnemu wykoślawieniu. Na bugi może nie traficie od pierwszych sekund, ale gwarantuję, że po godzinie lub dwóch zaobserwujecie albo uciekające tekstury, albo inne kuriozalne błędy. I znowu: mowa o grach starszych od Xboxa 360.


Najlepiej chyba prezentuje się "Vice City", kolorowe i przesadzone, gdzie, jako gangster po odsiadce, przejmujemy kontrolę nad florydzkim miastem. Trzeba oddać, że sama tytułowa metropolia wygląda o niebo lepiej niż w oryginale, no i linia horyzontu została przesunięta, stąd budynki nie wyskakują na nas znienacka nawet przy szybkiej jeździe i dynamicznej akcji. Plusem wpływającym na dynamikę rozgrywki jest też brak konieczności dojazdu ze szpitala czy komisariatu do znacznika misji po nieudanej próbie, bo odradzamy się praktycznie na miejscu.

Ostatnia gra z pakietu, "San Andreas", to historia chłopaka, który chciałby zostawić gangsterkę raz na zawsze, ale przeszłość się o niego upomina. Mimo upływu lat scenariusz, bodaj najlepszy z całej trylogii, nadal trzyma wysoki poziom i historia wsysa od pierwszej misji. Trzeba jednak pamiętać, że to nie remake, ale remaster, czyli sam gameplay nie przeszedł żadnej rewolucji, stąd jeśli nie graliście w oryginały, a przywykliście do nieśmiertelnego "Grand Theft Auto V", to lepiej przetestujcie którąś z gier przed ewentualnym zakupem. Mowa o tym akurat w bieżącym akapicie, bo zremasterowane "San Andreas" dostępne jest na Xbox Game Pass.


Szkoda, że w żadnym z wyżej wymienionych tytułów nie zadbano o optymalizację, bo gra się nadal bardzo dobrze, a jako że sterowanie dostosowano do obecnego standardu i przypomina ono te z piątej części, to siada się do kontrolera, jakby minęło nie dwadzieścia lat, ale zaledwie dwie godziny. Sama rozgrywka pozostała niezmieniona, usprawnienia są kosmetyczne, jak dorzucenie koła wyboru broni albo stacji radiowych, których uruchomienie powoduje zwolnienie akcji.

Marcin Dąbkowski: "Grand Theft Auto: The Trilogy – The Definitive Edition" to też debiut tych legendarnych gier na konsolach Nintendo i tym samym na konsolach przenośnych (nie licząc pokracznych wersji na smartfony). Mały ekran Switcha w pewien sposób niweluje biedę graficzną, jednak tragiczna optymalizacja dokłada swoje problemy. Gry nie potrafią utrzymać stałych 30 klatek animacji, rozdzielczość zdaje się spadać do dwucyfrowych rejestrów, czasy ładowania są kilkukrotnie dłuższe niż na XSX, a na dodatek gry cierpią na wyskakujące znienacka obiekty. Dopełnieniem tego jest już tylko ciągła potrzeba ustawiania polskiego języka, bo przy każdym uruchomieniu którejś z gier zmienia się on na domyślny angielski. 

Czy to jednak usprawiedliwia wydatek rzędu dwustu pięćdziesięciu złotych? Na pewno jeszcze nie teraz. Lepszą decyzją będzie zaczekać przynajmniej do 7 grudnia, czyli do premiery wersji pudełkowej. Może do tej pory odpowiedzialne za remastery studio Grove Street Games zdoła naprawić stare błędy, bez dorzucania kolejnej paczki nowych. Jeśli nie, to pudełko zawsze będziecie mogli zwrócić lub odsprzedać, co w przypadku cyfrowego wydania na konsolach PlayStation i Nintendo jest rzeczą praktycznie niewykonalną.