Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję
Artykuł

Wampir, aktor, szpieg, dżentelmen

Filmweb / autor: Przemysław Pieniążek / 15-06-2015 12:32
Życiorysy ludzi kina bywają ciekawsze niż ich twórczość. Na  styku magii ekranu i prozy życia kryje się prawda o artyście. W dziale  "Persona" będziemy jej szukać – wytrwale, niczym Philip Marlowe i Fox Mulder razem wzięci.

***

Uchodził za króla horroru oraz niekwestionowanego mistrza w kreowaniu postaci budzących szacunek i strach; postaci, które z różnych powodów kochaliśmy nienawidzić. A jednak zredukowanie dorobku życia sir Christophera Lee do statusu ikony kina grozy byłoby rażącą niesprawiedliwością.


Christopher Frank Carandini Lee przyszedł na świat 27 maja 1922 roku w londyńskiej dzielnicy Belgravia jako syn Geoffreya Trollope'a Lee – pułkownika Królewskiego Korpusu Strzelców –  oraz hrabiny Estelle Marie Carandini di Sarzano, edwardiańskiej piękności, której ród przed wiekami skoligacony był z dynastią Borgiów. W gronie protoplastów aktora znajdziemy także politycznego uchodźcę z Włoch, jak również słynną śpiewaczką operową (prababka Marie Carandini). Rodzice przyszłego odtwórcy roli księcia Drakuli rozwiedli się, gdy chłopiec miał cztery lata. Matka Christophera ponownie wyszła za mąż, tym razem wiążąc się z bankierem Harcourtem George'em St-Croixem Rose'em.

Młodemu Lee nie udało się zostać uczniem prestiżowego Eton College, dostał się natomiast do Wellington, które jednak musiał opuścić (bankructwo ojczyma uniemożliwiło opłacenie czesnego) na rok przed końcem procesu edukacji. Dlatego w wieku siedemnastu lat zaczął pracować jako goniec w przedsiębiorstwie transportowym. W 1941 roku ochotniczo wstąpił do Królewskich Sił Powietrznych (RAF) i służył w Afryce oraz we Włoszech, gdzie walczył o Monte Cassino. Na tym jednak nie skończył się "mundurowy" epizod w biografii przyjaciela Josipa Broza Tity – Lee wkrótce przeszedł do służby wywiadowczej, zasilając przy okazji szeregi jednostki, z której wykrystalizowało się Special Air Service. Językowe talenty przyszłego gwiazdora wytwórni Hammer (biegle władał francuskim, niemieckim – którego nauczył się, słuchając płyt z muzyką Ryszarda Wagnera – hiszpańskim i włoskim, nieźle operował szwedzkim, rosyjskim i greką) przydały się w ramach kolejnego posłannictwa, jakim była pomoc w tropieniu nazistowskich zbrodniarzy wojennych.

Kiedy w 1946 powrócił do Londynu, bez problemu dostał się do aktorskiej szkoły Charm School, by w kolejnym roku związać się z wytwórnią filmową (a ściślej: konglomeratem branży rozrywkowej) Rank Organisation. Epizodyczna rola Charlesa w gotyckim romansie "Corridor of Mirrors" (1948) Terence'a Younga,  strażnika w "Hamlecie" (1948) sir Laurence'a Oliviera oraz króciutki występ w roli malarza Georges'a Seurata, jednego  z bywalców "Moulin Rouge" (1952) Johna Hustona – czyli granie "ogonów" – szczęśliwie nie ostudziło zapału młodego aktora (sprawdzającego się również w repertuarze teatralnym). Co więcej, na planie dwóch ostatnich z wyżej wymienionych filmów spotkał się z Peterem Cushingiem, aktorem, z którym połączyła go wieloletnia (w sumie 24 filmy) współpraca oraz dozgonna przyjaźń. Do grona serdecznych druhów Christophera zaliczał się także Boris Karloff i Vincent Price

Cień wampira


Jak wieść gminna niesie, już w szkolnych przedstawieniach powierzano mu role co najmniej antypatycznych jednostek: ponoć Lee z powodzeniem wcielał się w wyjątkowo złośliwego karła Rumpelstiltskina. We wczesnym etapie swojej filmowej kariery zajmował się głównie dubbingiem (vide: anglojęzyczna wersja "Wakacji pana Hulota" Jacques'a Tatiego). Niby nic, jednak Christopher przeważnie użyczał głosu kilku postaciom, także zagranicznym aktorkom. Zdeterminowany Brytyjczyk cierpliwie znosił kolejne odmowy producentów, początkowo odrzucających jego aktorską kandydaturę z powodu dość egzotycznej urody oraz słusznego wzrostu (196 cm), stawiającego w nie najlepszym świetle potencjalnych pierwszoplanowych partnerów Lee.

Kiedy już dostał swoją szansę, dał z siebie wszystko – jego interpretacja monstrum w "Przekleństwie Frankensteina" (1957) Terence’a Fishera spotkała się z ciepłym przyjęciem ze strony publiczności, która – podobnie jak krytycy – dostrzegli nową gwiazdę błyszczącą na filmowym nieboskłonie Hammera. Rosły artysta współpracował z angielskim reżyserem przy dwunastu projektach, w ramach których wcielał się między innymi w postać niedoszłej ofiary piekielnego psiska ("Pies Baskervillów", 1959), egipskiego miłośnika bandaży ("Mumia", 1959), najsłynniejszego detektywa wszech czasów ("Sherlock Holmes und das Halsband des Todes", 1961) oraz, rzecz jasna, długozębnego, syczącego arystokraty ("Horror Drakuli" z 1958 roku czy "Drakula: Książę ciemności" A.D. 1966).

To właśnie kreacja nieumarłego krwiopijcy – emanującego mroczną seksualnością, drapieżnym czarem i obezwładniającą charyzmą – zagwarantowała aktorowi nieśmiertelną pamięć kinomanów na całym świecie, choć pod wieloma względami okazała się gwoździem do trumny dla jego dalszej kariery. Wszak znudzony powielaniem swoich wcześniejszych dokonań (na potrzeby rozmaitych międzynarodowych produkcji aż dziesięć razy przywdziewał kostium Draka, nie mówiąc już o tym, że pięciokrotnie przyklejał wąsy chińskiego geniusza zła, doktora Fu Manchu) intensywnie poszukiwał nowych ról, które uwolniłyby go z coraz bardziej uciążliwego wizerunku króla filmowego horroru.
O tym, że Christopher Lee zostawił po sobie trwały ślad (ugryzienia) w domenie X muzy, chyba nikogo nie trzeba przekonywać.
Przemysław Pieniążek

Tytan pracy

Dokładne określenie liczby filmów, w których zagrał Christopher Lee, nastręcza nie lada trudności (w każdym razie było ich grubo ponad 200). Zresztą sam zainteresowany lubił podkreślać, że nigdy nie widział wszystkich swoich dzieł, realizowanych w różnych zakątkach ziemskiego globu. Miał także pełną świadomość, że wiele z tych obrazów nigdy nie powinno ujrzeć światła dziennego (na początku lat siedemdziesiątych zgodził się wystąpić w produkcji o markizie de Sadzie – niestety, zbyt późno zorientował się, że przypadła mu rola narratora w soft porno). Faktem jest natomiast, że 85% jego dorobku to role czarnych charakterów lub, w najlepszym wypadku, postaci szalenie ambiwalentnych.



I w takim repertuarze sprawdzał się idealnie, czego żywym dowodem były kreacje "Rasputina: Szalonego zakonnika" (1966) Dona Sharpa, złowieszczego lorda Summerisle'a z dreszczowca "Kult" (1973) Robina Hardy'ego, jednookiego Rocheforta z cyklu reinterpretacji przygód Dumasowskich muszkieterów (1973-1989) czy bezlitosnego adwersarza Jamesa Bonda, Francisco Scaramangi, tytułowego "Człowieka ze złotym pistoletem" (1974) z filmu Guya Hamiltona. W tym miejscu warto przypomnieć, że Lee był kuzynem Iana Fleminga, z którym notabene służył w brytyjskim wywiadzie w czasie II wojny światowej. Co więcej, kiedy ruszały prace nad pierwszą adaptacją przygód agenta 007, pisarz od samego początku rekomendował Christophera do roli doktora No. Etat ostatecznie przypadł w udziale Kanadyjczykowi Josephowi Wisemanowi.

Ze zmiennym powodzeniem romansował z Hollywood, próbując sił w produkcjach katastroficznych ("Port lotniczy’77" Jerry’ego Jamesona) oraz kinie akcji, stając naprzeciw półobrotnego Chucka Norrisa ("Oko za oko" Steve’a Carvera, 1981). Role Mohammada Alego Jinnaha, założyciela Pakistanu, czy kardynała Stefana Wyszyńskiego w "Janie Pawle II" (2005) Johna Kenta Harrisona przypominały o solidnym warsztacie aktorskim Christophera Lee, który prywatnie był człowiekiem obdarzonym ujmującym poczuciem humoru. Dlatego, jeśli nadarzała się okazja, nie odrzucał propozycji występu w dziełach o silnym zabarwieniu komediowym. Casus "Prywatnego życia Sherlocka Holmesa" (1970) Billy'ego Wildera, "1941" (1979) Stevena Spielberga, "Gremlinów 2" (1990) Joe Dantego czy "Akademii Policyjnej 7: Misji w Moskwie" (1995) Alana Mettera mówi sam za siebie. Pod koniec lat osiemdziesiątych Lee zgodził się na angaż do (ostatecznie niezrealizowanej) holendersko-belgijskiej komedii grozy, gdzie miał wcielić się w postać wampira, który z powodu próchnicy (konsekwencja opychania się łakociami) przemienia swoje ofiary nie w dzieci nocy, lecz hybrydy ludzi i kurczaków. Szkoda natomiast, że w swoim czasie odrzucił propozycję zagrania roli doktora Sama Loomisa w "Halloween" (1979) Johna Carpentera, czego zresztą żałował do końca życia. 

Będąc legendą

O tym, że Christopher Lee zostawił po sobie trwały ślad (ugryzienia) w domenie X muzy, chyba nikogo nie trzeba przekonywać. Pamiętne kreacje Brytyjczyka wchodziły w zakres filmoznawczej edukacji młodych fanów, wyrastających na cenionych twórców. Tim Burton spłacił swój artystyczny dług zaciągnięty w wytwórni Hammer, kręcąc "Jeźdźa bez głowy" (1999), w którym barwne cameo zaliczył niegdysiejszy Drakula, od tamtej pory nawiązujący nić przyjaźni zarówno z reżyserem, jak i Johnnym Deppem (uznawanym przez Lee za jednego z najlepszych aktorów pokolenia).

Nie jest tajemnicą, że to właśnie londyńczykowi George Lucas proponował przed laty rolę Grand Moffa Tarkina w "Nowej nadziei" (1977). Chociaż wakat świetnie wykorzystał wspominany już Peter Cushing, reżyser nie porzucił marzenia o współpracy z królem drugiego planu, w nowym millennium dedykując mu postać hrabiego Dooku. Ciut wcześniej o sędziwego artystę upomniał się jednak Peter Jackson, obsadzając Lee jako czarodzieja Sarumana Białego w trylogii "Władca Pierścieni" (2001-2003), potem zaś w "Hobbicie" (2012-2014). Anglik odwdzięczył się za ten zaszczyt merytoryczną konsultacją – wszak od 1954, rok rocznie, zgłębiał treść opus magnum J.R.R. Tolkiena, dysponując tym samym ekspercką wiedzą w każdym możliwym aspekcie dotyczącym rzeczywistości świata przedstawionego. Przypomnijmy, że w 2011 roku Lee wystąpił u boku Hilary Swank w dreszczowcu "Rezydent" Anttiego Jokinena, w symboliczny sposób na dobre żegnając się (z reaktywowanym po latach) Hammer Film Productions, o którym – nawet gdy miał już szczerze dość peleryny, sztucznych kłów i gotyckich artefaktów – nie dał powiedzieć złego słowa.

Pieśni Sarumana

Wizytówką Christophera Lee, obok wspominanego już wzrostu, był jego głos: głęboki, melodyjny bas, którym przemawiała Śmierć w adaptacjach prozy Terry'ego Pratchetta czy Żaberzwłok w Burtonowskiej "Alicji w Krainie Czarów" (2010). Ale właściciel firmy producenckiej Charlemagne Productions, Ltd. – prywatnie znawca tematyki okultystycznej i przyjaciel Dennisa Wheatleya (na podstawie jego książki w 1968 roku powstała "Narzeczona diabła" Terence’a Fishera, gdzie Lee zagrał Duca de Richleau) – niejednokrotnie udowadniał, że warunki wokalne potrafi spożytkować w mniej oczywisty sposób.

Wielką pasją Brytyjczyka była muzyka, zarówno w jej klasycznym, jak i cięższym wydaniu. Aktor od 2003 roku regularnie współpracował z włoskim składem Rhapsody of Fire (grającym mieszankę symfonicznego power metalu z epickim wariantem gitarowego grania) oraz amerykańską formacją Manowar, z którą pięć lat temu nagrał krążek "Battle Hymns MMXIDodajmy, że udział wiekowego skądinąd artysty w powyższych kolaboracjach nie ograniczał się wyłącznie do recytacji podniosłych wersetów, ale także solidnego, operowego śpiewu. Lee działał również na własny rachunek: w 2006 ukazał się album "Christopher Lee: Revelation" (zawierający standardy od "Marsza torreadora" po "My Way"), w latach 2010-2012 dwie płyty oscylujące wokół klimatów symfonicznego metalu ("Charlemagne: By the Sword and the Cross" oraz "Charlemagne: The Omens of Death"). Natomiast w grudniu 2012 opublikowano EP-kę "A Heavy Metal Christmas", na której Lee wykonywał heavymetalowe przeróbki bożonarodzeniowych hitów. Tym sposobem singiel "Jingle Hell" trafił na 22 miejsce listy Billboardu 100, a Christopher został najstarszym w historii wokalistą, który mógł poszczycić się zacną skądinąd lokatą. 



Zmarły 7 czerwca laureat Orderu Imperium Brytyjskiego (oraz beczułki wielu innych nobilitujących odznaczeń) prywatnie był człowiekiem niezwykle rodzinnym. Ze swoją żoną, byłą modelką Birgit "Gitte" Kroencke Lee przeżyli wspólnie ponad 50 lat, wychowując ich jedyną córkę, Christinę Erikę. "Aktorstwo to mieszanka instynktu, wyobraźni i pomysłowości" – jedna z licznych dewiz sir Christophera Lee znajdowała w jego przypadku stuprocentowe zastosowanie. Zresztą owa pasja towarzyszyła mu do samego końca: w "poczekalni" wciąż jest kilka projektów z udziałem 93-letniego artysty, które (miejmy nadzieję) wejdą na duże i małe ekrany już w najbliższym czasie. Co do czcigodnego zmarłego – wierzę, że znalazł spokojną przystań w "Domu długich cieni", gdzie od dawna czekali na niego starzy druhowie, bez których kino (nie tylko) grozy stało się o wiele uboższe.

Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

powiązane artykuły Christopher Lee

Najnowsze Newsy