Recenzja wyd. DVD filmu

Nieruchomy poruszyciel (2008)
Łukasz Barczyk
Jan Frycz
Marieta Żukowska

Straszny film

O tym filmie napisano już wiele i pewnie wiele jeszcze się napisze. Cokolwiek jednak sądzić o "Nieruchomym poruszycielu", jedno jest pewne – Łukasz Barczyk znowu namieszał. Choć tym razem chyba
O tym filmie napisano już wiele i pewnie wiele jeszcze się napisze. Cokolwiek jednak sądzić o "Nieruchomym poruszycielu", jedno jest pewne – Łukasz Barczyk znowu namieszał. Choć tym razem chyba tylko we własnej szklance wody. O Barczyku stało się głośno w 1999 roku za sprawą filmu "Patrzę na ciebie, Marysiu". Rozegrany w konwencji teatru telewizji dramat młodego małżeństwa był czymś świeżym w czasach, gdy polskie kino zajmowało się głównie nieudolnym naśladowaniem amerykańskiego kina gatunków. Barczyk zaproponował ostrą wiwisekcję związku dwojga ludzi, postawił na psychologię i wygrał. Do tematu tego, jak bardzo potrafimy się krzywdzić, udając, że się kochamy, reżyser powrócił w stylizowanych na Bergmana "Przemianach". Nad nim już krytycy kręcili nosem, a widzowie go zlekceważyli, co pozwoliło Barczykowi ubrać się w szatki artysty prawdziwie wyklętego i niezrozumianego, a to było prostą (choć długą) drogą do realizacji "Nieruchomego poruszyciela". Jego najnowszy film nie liczy się bowiem z nikim poza samym twórcą. Teoretycznie jest kontynuacją osobliwej "historii przemocy", ale w założeniu kryje w sobie tyle znaczeń, że mógłby obdzielić niejedno seminarium. Fabuła jest tyleż prosta co niezrozumiała. Mamy oto fabrykę, w której niepodzielnie rządzi niejaki Generał (mocno skonfundowany obecnością na planie Jan Frycz), który oddaje się różnego typu masochistycznym praktykom z jedną ze swoich pracownic (bardzo ofiarna rola Mariety Żukowskiej, przy której to, co wyczyniła w "Szamance" Iwona Petry, to szkolna akademia). O co dokładnie chodzi, jaki charakter (i filmowy sens) ma ta relacja, trudno dociec, gdyż ginie on w natłoku mniej lub bardziej obrzydliwych scen i histerycznej ekspresji wspartej szalonym montażem (żebyśmy wiedzieli, że reżyser jest "młodym gniewnym"). Oczywiście uzbrojeni w książki Michela Foucaulta możemy zająć się mozolnym deszyfrowaniem znaczeń. Odkryć, że to traktat o  przemocy i władzy, złych stronach miłości i tym podobnych rzeczach. Zachwycać się brzemiennym zapewne poznawczo nawiązaniem do Arystotelesa. Problem tylko w tym, że nie mamy na to ochoty, bo nie widzimy sensu. Wierzę, że Barczyk ma nam sporo do powiedzenia, jednak liczba nakładających się na siebie komunikatów tworzy bełkot. Ach, oczywiście, możemy zająć się też szukaniem filmowych tropów (z nieśmiertelnym Davidem Lynchem na czele), zauważać genialnie wplecione cytaty z klasyki czy podziwiać, jak można zarżnąć aktorsko Jana Frycza (nie każdy to potrafi). Można, ale znowu pojawia się pytanie: po co? Barczyk nie znalazł formy, by przekonać widza, że ten trud ma sens i służy czemuś innemu niż podszytemu egotyzmem potwierdzaniu kulturowej kompetencji reżysera. Wierzę, że jest ona wielka, ale nie jest moim – widza – zadaniem podbijanie ego reżysera. Skoro Barczyk nie potrzebuje widza, to co robimy w kinie?
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
„Nieruchomy poruszyciel” to pojęcie stworzone przez Arystotelesa na określenie Absolutu, pozostającego w... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones