Recenzja filmu

De Lydløse (2024)
Frederik Louis Hviid

Cisza, która krzyczy

Kiedy po raz pierwszy usłyszałem o "De Lydløse", miałem wrażenie, że to będzie kolejny, typowy europejski thriller, który spróbuje naśladować hollywoodzkie wzorce i w rezultacie stanie się
Kiedy po raz pierwszy usłyszałem o "De Lydløse", miałem wrażenie, że to będzie kolejny, typowy europejski thriller, który spróbuje naśladować hollywoodzkie wzorce i w rezultacie stanie się jedynie bladą kopią "Gorączka" czy "Miasto złodziei". Jednak już po pierwszych minutach filmu Fredrika Louisa Hviida zrozumiałem, że mam do czynienia z czymś, co może spokojnie konkurować z największymi produkcjami gatunku. To kino, które oddycha ciszą, napięciem i moralnym niepokojem - a jednocześnie jest zaskakująco głośne w swoim przekazie.

Film oparty jest na faktach - największym w historii Danii napadzie zbrojnym na firmę Dansk Værdihåndtering w 2008 roku, kiedy to grupa przestępców z różnych krajów Europy dokonała skoku na około 71 milionów koron. Brzmi jak klasyczna sensacyjna opowieść? Tak, ale Hviid traktuje tę historię w zupełnie inny sposób.

Zamiast opierać się na widowiskowych pościgach i przesadnej dynamice, stawia na detale: chłód przygotowań, cichą determinację sprawców i rosnące napięcie, które powoli, scena po scenie, narasta aż do samego napadu. Tu nie ma miejsca na popisy rodem z kina akcji - to raczej chirurgiczna precyzja i klaustrofobiczne poczucie, że cisza może eksplodować w każdej chwili.

Otwarcie filmu to brutalna egzekucja - szokujący moment, który ustawia widza na zupełnie inne tory. Nie będzie tu miejsca na romantyzowanie złodziei. To przestępcy, którzy podejmują decyzje ostateczne i krwawe. Ta bezkompromisowość narracyjna sprawia, że całość wydaje się bliższa rzeczywistości niż hollywoodzkim wizjom.

Największym atutem filmu są bohaterowie, choć trzeba przyznać, że nie wszyscy dostali tyle czasu ekranowego, ile powinni.

Kasper Gustav Dyekjær Giese - bokser na życiowym zakręcie, to serce tej opowieści. Giese jest niesamowity - fizycznie imponujący, z napiętą sylwetką i dziką energią, ale jednocześnie przepełniony gniewem i desperacją. To nie jest bohater, któremu kibicujesz wprost, ale taki, którego nie możesz oderwać od ekranu. Giese potrafi zagrać całym ciałem - sposób, w jaki stoi, porusza się, reaguje na ciszę - mówi więcej niż tysiąc słów.

Slimani Reda Kateb - charyzmatyczny, ale lodowaty w działaniu. Każde jego spojrzenie niesie w sobie groźbę, że zaraz wydarzy się coś strasznego. To klasyczny przykład postaci, która wnosi do filmu aurę nieprzewidywalności.

Postać Amandy Collin niestety wypada zbyt płasko. Aktorka o ogromnym potencjale została zepchnięta na drugi plan i choć jej obecność wprowadza pewną równowagę emocjonalną, to czuć niedosyt. Gdyby Hviid pozwolił jej roli rozwinąć się mocniej, film zyskałby dodatkową warstwę psychologiczną.
Hviid wie, jak operować napięciem. 

To nie jest film, który zasypuje widza ciągłymi wybuchami i akcją - to film, który daje ci czas, byś sam czuł ciężar sytuacji. Kamera często zatrzymuje się na twarzach bohaterów, dźwięk jest dawkowany z chirurgiczną precyzją, a muzyka elektroniczna - chwilami minimalistyczna, chwilami pulsująca - przywołuje skojarzenia z dziełami Michaela Manna.

Najważniejsza sekwencja napadu to istny majstersztyk. Brak przesadnych dialogów, koncentracja na logistyce, na rytmie kroków, na ciężarze oddechu. To właśnie w ciszy film jest najgłośniejszy - a tytuł "De Lydløse" (dosł. "Ci, którzy milczą") nabiera głębszego sensu.

Jedyny poważny zarzut wobec filmu to pewien brak psychologicznej głębi. Widzimy, że Kasper ma w sobie ogromną frustrację i desperację, ale film nie daje nam pełnej odpowiedzi na pytanie: dlaczego? Co go naprawdę pchnęło na tę drogę? Chciwość? Potrzeba uznania? Brak nadziei? To pozostaje w sferze domysłów. Dla jednych będzie to atut - możliwość interpretacji - dla innych frustrująca pustka.

Nie można nie wspomnieć o ścieżce dźwiękowej i miksie audio. To jeden z najlepiej udźwiękowionych filmów ostatnich lat, nie tylko w kinie duńskim. Huk metalu, echo kroków, trzask zamków - każdy detal brzmi tak, jakby widz sam znajdował się w środku akcji. Widzowie na forach nie bez powodu podkreślają, że seans w kinie to doświadczenie, którego nie zastąpi domowy streaming.

"De Lydløse" to film, który udowadnia, że duńskie kino nie musi oglądać się na Hollywood, by robić thrillery na najwyższym poziomie. Jest intensywny, surowy, pełen napięcia - a jednocześnie pozostawia miejsce na refleksję. To historia o ludziach, którzy wybrali ciszę jako sposób działania, ale których czyny krzyczą głośniej niż słowa.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?