Recenzja filmu

Faworyta (2018)
Yórgos Lánthimos
Olivia Colman
Emma Stone

Słodkie rządy

Jest więc "Faworyta" wyborną satyrą na władzę, jak przystało na jej reżysera – bezkompromisową, bezpruderyjną i skąpaną w gęstym absurdzie, ale i wyrafinowaną, nieprzesadzoną i przywołującą na
Jak na ironię,Yorgos Lanthimoswszedł na hollywoodzkie salony właśnie teraz, gdy osadził miejsce akcji swojego filmu na królewskim dworze. Gdy tylko ekran wypełnia czołówka studia Fox Searchlight Pictures, zamiast tradycyjnie towarzyszącej mu, gromkiej fanfary słyszymy cichutkie, zaaranżowane zgodnie z jej linią melodyczną, królicze popiskiwanie. To cenne ostrzeżenie dla tych, którzy kupując bilet na seans "Faworyty"oczekiwali klasycznego filmu kostiumowego, a zarazem uspokajający sygnał dla tych, którzy obawiali się artystycznej kastracji reżysera.

Można przyjąć z wąskim marginesem błędu, że Yorgos Lanthimos uprawiał dotychczas kino autorskie. Kręcąc wcześniejsze filmy, posiłkował się on (w mniejszym lub większym stopniu) piórem swojego nadwornego scenarzysty, Efthymisa Filippou, zawsze zachowując jednak status współautora scenariusza. Podczas prac nad "Faworytą"Yorgos Lanthimos zrezygnował nie tylko z owej roli, ale i z rzeczonej współpracy, odkurzając tekst Debory Davis, który z racji problemów z pozyskaniem funduszy na realizację tak odważnej produkcji musiał odleżeć w szufladzie, bagatela, blisko dwadzieścia lat. Nie dość, że skupiający fabułę wokół trójki bohaterek, to jeszcze dopowiadający lesbijską aferę do wydarzeń historycznych scenariusz budził w 1998 roku obawy. Dziś, gdy równouprawnienie nie jest już jedynie pustym słowem, a zagadnienie związków jednopłciowych przestaje być tematem tabu również w obiektywie kamery, Deborah Davis nareszcie doczekała się dogodnej koniunktury, by rzecz zekranizować. Twórca "Zabicia świętego jelenia" dokooptował Tony'ego McNamarę, który miał odświeżyć jej tekst i który najwidoczniej świetnie wyczuł specyfikę dzieł greckiego reżysera, gdyż opiniowana adaptacja bardzo zgrabnie uzupełnia jego dotychczasowy dorobek.



Wybierając się na "Faworytę",odbywamy podróż w czasie do początku XVIII wieku, kiedy to odwiedzamy pałac królowej Anny (Olivia Colman). Schorowana włada Anglią jedynie na pozór, w praktyce powierzając to zadanie swojej doradczyni, księżnej Marlborough, Sarze (Rachel Weisz). A to nie koniec intrygi, gdyż prawa ręka monarchini będzie zmuszona bronić swej pozycji przed podstępnymi zakusami pragnącej jednakowych wpływów, zubożałej kuzynki imieniem Abigail (Emma Stone). Tej barwnej farsy w anturażu wystawnych, arystokratycznych wnętrz dopełnia niecny plan Roberta Harleya (Nicholas Hoult), członka parlamentu, który dostrzega w Abigail swojego potencjalnego konfidenta, za sprawą którego będzie w stanie infiltrować środowisko na najwyższym szczeblu władzy. To ostatnie okazuje się jednak rozczarowującym źródłem rewelacji ze świata wielkiej polityki. Królowa żyje dość namiętną, aczkolwiek chwiejną relacją intymną ze swą doradczynią, wyścigami kaczek i zabawą z kilkunastoma królikami, z którymi dzieli komnatę. Gdy wtrącę jeszcze tylko mimochodem, że w międzyczasie Anglia toczy wojnę z Francją, wieńczący powyższy opis fabuły sarkazm nie pozostawi już nic do dodania.



Zręczną żonglerkę absurdem widzieliśmy u Lanthimosa już niejednokrotnie. Jest on nie tylko świetnym obserwatorem otaczającej go rzeczywistości, ale również kimś, kto potrafi karykaturować ją w sposób wysublimowany. Granica między realizmem a nonsensem jeszcze nigdy jednak nie była w jego filmach rozmyta tak silnie, jak w najnowszym. Nie dostajemy tu przecież oblicza świata w krzywym zwierciadle mistyfikacji totalnej, jakim Grek zasłynął w "Kle" ani subtelnie dystopijnej wizji społeczeństwa rodem z wyśmienitego "Lobstera", ani niepokojąco mrocznego mitu o naturze poświęcenia, za jaki można wziąć wybitne "Zabicie świętego jelenia". Tak właściwie wszystko to, co ma miejsce w "Faworycie"mogłoby wydarzyć się naprawdę i z niedorzecznościami nie kontrastuje w tej grotesce realizm jako taki, a raczej bardzo szeroko rozumiana konwencja dobrego smaku oraz etyka.

Atrakcyjnie prezentuje się na wielkim ekranie pochwała kontestacji czy postulat odrzucenia życia w nieustannym poczuciu winy i obowiązku. Co powiecie jednak na bezbłędne studium rozpasania, zepsucia i autoparodii zaprezentowane z przeciwległego punktu widzenia? Skrajnie daleko idąca prywata królowej Anny czyni ją tu bardzo łatwym celem dla dwulicowych powierników, skrytych uzurpatorów czy ludzi pragnących zakulisowego wpływu na podejmowane przez nią decyzje, nawet jeśli ustawicznie dopomina się o dowody uległości czy wyrazy lojalności. Fałszywe lub prawdziwe. W łożu czy w kąpieli.



Nawet jeśli na temat warsztatowych atutów "Faworyty"powiedziano już wystarczająco dużo, przecenić je naprawdę ciężko. Aktorstwo jest tu tak dobre, że wyróżnienie konkretnych nazwisk mogłoby jawić się jako brak taktu wobec pozostałych. Efekty starań specjalistów od scenografii i kostiumów przechodzą najśmielsze oczekiwania, znacznie wykraczając poza standard profesjonalnej roboty na planie kostiumowej czy historycznej produkcji i sumując się w obraz rzeczywistości, z którą niby jesteśmy oswojeni, ale w której coś w bardzo wiarygodny sposób nie gra. Trzymając się tej linii, twórcy bardzo swobodnie reinterpretują wydarzenia autentyczne, czego nie sposób czytać jako uchybienia. Biografia Anny Stuart była bowiem dla nich jedynie pretekstem do wyszydzenia ludzkich przywar towarzyszących pędowi ku władzy, w którym resztki honoru i godności osobistej zostają zadeptane, a oportunistyczne czy makiaweliczne postawy wydają się gwarantować druzgocącą przewagę nad naiwnie prawymi przeciwnikami.



Jest więc "Faworyta"wyborną satyrą na władzę, jak przystało na jej reżysera – bezkompromisową, bezpruderyjną i skąpaną w gęstym absurdzie, ale i wyrafinowaną, nieprzesadzoną i przywołującą na myśl klasę, z jaką moralną degenerację najwyższych warstw społecznych obnażali tacy mistrzowie, jak Federico Fellini, Luis Buñuel czy Lars von Trier. Żałosne oblicze walki o tron Lanthimos ukazuje w sposób adekwatny, czyli umiarkowanie prześmiewczy, nierozrzedzający atmosfery upadku, ale i słusznie wyzbyty szekspirowskiej powagi i dostojnego dramatyzmu. Być może warto jednak wyjść poza schemat dość oczywistej interpretacji i doszukać się w "Faworycie"drugiego dna? Może twórcy tego dzieła dyskretnie zagrali na nosie zwolennikom teorii spiskowych dotyczących potajemnych rządów i właśnie proletariatowi, który zbyt łatwo dzieli się między sobą zbyt daleko idącymi domysłami i zbyt mało potrzebuje, by dać owym domysłom wiarę? Ów tytuł zapewne zainspiruje jeszcze niejedną dyskusję, podpowiadając niejedną, przeczytaną między przysłowiowymi wierszami treść.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Kto z nas nie chciałby choć przez moment zasmakować władzy niech pierwszy rzuci kamieniem. Możliwość... czytaj więcej
"Faworyta" Yorgosa Lanthimosa to film, który daje się czytać na wiele (nawet sprzecznych) sposobów, nie... czytaj więcej
Wyraziste postaci, humorystyczne dialogi i wydźwięk "Faworyty" odróżniają ją od większości sztampowych... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones