Recenzja filmu

Herkules w Nowym Jorku (1969)
Arthur Allan Seidelman
Arnold Schwarzenegger
Taina Elg

Trudne Arniego początki

Kiedy pod koniec lat 60.Arnold Schwarzenegger przyjeżdżał do Stanów Zjednoczonych jako nieznany w światku filmowym austriacki kulturysta, nikt nie domyślał się, że przybywa człowiek, który stanie
Kiedy pod koniec lat 60.Arnold Schwarzenegger przyjeżdżał do Stanów Zjednoczonych jako nieznany w światku filmowym austriacki kulturysta, nikt nie domyślał się, że przybywa człowiek, który stanie się legendą Hollywoodu. Jego jedynymi atutami były liczne zwycięstwa w europejskich zawodach kulturystycznych oraz potężna i świetnie zadbana muskulatura. Poza tym Arnie nie znał nawet języka, nie wspominając już o umiejętnościach aktorskich czy znajomościach w branży. Czy w takiej sytuacji może zatem dziwić jego ogromny sukces i kariera? Pewnie tak, choć z drugiej strony, jeśli weźmiemy pod uwagę jego wyjątkowość, człowiek ten na sukces skazany był właściwie od urodzenia. Aże w kulturystyce zarabiać dolary się dało, ale w Hollywoodzie jeszcze lepiej, nie powinnodziwić, żeArnolddosyć szybko postanowił spróbować sił na szklanym ekranie.

"Herkules w Nowym Jorku" to pierwszy film Schwarzeneggera w roli głównej. Zagrał tam tytułowego, mitycznego bohatera, którego nie trzeba nikomu specjalnie przedstawiać. W filmie pojawia się więcej postaci z mitologii greckiej, ale wszystko zostało potraktowane bardzo luźno, powierzchownie, właściwie porównania można zakończyć na imionach bogów i ich hierarchii. Rzecz zaczyna sięna wyjątkowo tym razem nudnym Olimpie. Nic konkretnego się nie dzieje, bogowie zamiast wykorzystać swe moce i możliwości w celu zapewnienia sobie rozrywek wolą leżeć przez cały dzień, rozmawiać iodpoczywać na łonie natury. Już na samym początku nudności wychodzą również z ekranu, udzielając się wszystkim oglądającym film widzom.Wyjątkiem jest Herkules, który jednak jako pół-bóg nie ma takich mocy jak inni, dlatego musi prosić swojegoojca, Zeusa(Ernest Graves), o zgodę ma pozwolenie opuszczenia Olimpu i zaznania wszelkichrozrywek na ziemskim padole. Ponieważbóg piorunówjest uparty i nie zgadza się, Herkules najzwyczajniej w świecie dezerteruje i wbrew zakazowi udaje siędo Nowego Jorku. W czasie lotu, prawdopodobnie w podobnym stylu, co Superman, bo tego film nam nie pokazuje, zdenerwowany Zeus trafia syna piorunem, a ten wpada do oceanu. Zostaje wyłowiony przez statek i tym sposobem dociera do portu w Nowym Jorku. Tam poznaje drugiego głównego bohatera filmu, drobnego i biednego oszusta Pretziego (Arnold Stang), ale może tyle na jego temat wystarczy, bo to jeden z najnudniejszych głównych bohaterów, jakich kiedykolwiek widziałem.

Swoją drogą ludzie odpowiedzialni za obsadę mieli niezłego nosa. To znaczy, mieli i nie mieli zarazem. Angaż do roli głównej kulturysty z zerowym doświadczeniem i dorobkiem filmowym, w dodatku nie posługującym się nawet w podstawowym stopniu językiem (Arnold w oryginale został zdubbingowany) nawet do budżetowej produkcji wydawał się czystym szaleństwem. Co więcej wyraźnie widać, żeSchwarzenegger miał być tutaj punktem centralnym i najważniejszym elementem filmu. Scen i fragmentów ukazujących muskulaturę Austriaka jest pod dostatkiem, Herkules zrywa z siebie koszulkę nawet, kiedy szykuje się do walki, jakby ta mu w czymś przeszkadzała. Twórcy uprzedzili zatem cały świat. Jako pierwsi dostrzegli wArnoldzie potencjał i materiał na gwiazdę kina, powierzając mu po prostu cały film. Dlaczego zatemaktor niestał się od razu popularny,tylko musiał czekać aż 12 długich lat, dowystępu uJohn Miliusa w świetnym "Conanie Barbarzyńcy"?

Prawdopodobnie stało się tak przez źle wykorzystany potencjał. Zresztą nie było żadnych szans na jego wykorzystanie, ponieważ film już w podstawowych kwestiach, chociażby technicznych, nie spełnia żadnego minimum przyzwoitości, odwracając uwagę od wszelkichpotencjalnych pozytywów. "Herkules w Nowym Jorku" po prostu odpycha swoim obrazem, razi prymitywizmem i prostotą. Zdjęcia są bardzo kiepskie, montaż kuleje na każdym kroku, wszystko jest statyczne, o elementach scenografii czy kostiumach nie wspominając. Wyśmienitym przykładem są sceny na Olimpie, gdzie w tle można usłyszeć odgłosy ruchu ulicznego. Albo pojedynki Herkulesa, w których aktorzy zwyczajnie podkładają się, nawet nie próbują oszukać widza, że walka odbywa się naprawdę. Wszystko razi sztucznością, a szczytem było przebranie jednego z aktorów za niedźwiedzia. Aktor miał udawać potężnego grizli, który uciekł z zoo. Bardziej prymitywnego rozwiązania zarówno w kwestii pomysłu, jak i wykonania wymyślić się jednak nie dało, w dodatku aktor nawet gabarytowo nie dorównywał Arnoldowi, co sprawiało komiczne wrażenie. W innym fragmencie walczącemu Herkulesowi przybywają na pomoc inni bogowie, tylko że pojawiają się oni po prostu znikąd, ot tak po prostu wskakują w kadr. Film od strony fabularnej jest równie fatalny, samych żartów jest niewiele i z reguły są one kiepskie. Podsumowując, nawet dobry i charyzmatyczny występArnolda przeszedłby raczej nie zauważony.

Niestety, nawet z perspektywy fana Arniego, występu Austriaka pozytywnie ocenić nie można.Schwarzenegger wypadł fatalnie, ograniczając się tylko do pokazywania mięśni i jednej miny. Oczywiście był to jego pierwszy występ, a dziś"Herkules w Nowym Jorku" funkcjonuje tylko raczej na zasadzie zwykłej ciekawostki filmowej. Gdy jednak zastanowimy się głębiej, może on jeszcze posłużyć za analizę porównawczą dla zaciekłych przeciwników Arnolda. Ci bowiem, którzy określają jego występy w "Terminatorze", "Prawdziwych kłamstwach"czy"Predatorze" mianem żałosnych, na Arnoldowski występ w"Herkulesie" słowa najzwyczajniej nie znajdą.
1 10
Moja ocena:
1
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones