Recenzja wyd. DVD filmu

Jestem zemstą (2016)
Chuck Russell

Travolta w stylu Liama Neesona

Obraz "Jestem zemstą" jest oglądalny pod warunkiem, iż zaakceptuje się jego przynależność gatunkową i wszystkie przywary z tym związane. Trudno oczekiwać od niskobudżetowej pozycji blichtru
John Travolta w trakcie swojej bujnej kariery zaliczał wzloty i upadki, zwykle jednak udawało się aktorowi wracać w glorii i chwale do pierwszego garnituru hollywoodzkich artystów. W latach 90. do gwiazdora pomocną dłoń wyciągnął Quentin Tarantino, co zaowocowało występem w "Pulp Fiction" i ponownym wkroczeniem na właściwe filmowe tory. Niestety, scjentologiczne wybryki do spółki z rolą w mega-klapie zatytułowanej "Bitwa o Ziemię" (faworyt Złotych Malin) pogrzebały karierę Travolty na tyle skutecznie, iż stoi ona w martwym punkcie po dziś dzień. Pomimo upływających lat i ubywających włosów, słynny Danny Zuko z "Grease" nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Jego role w "Sezonie na zabijanie" z De Niro i późniejszym "Fałszerzu" nie należały co prawda do wybitnych, tym niemniej wspomniane produkcje trzymały względny poziom. W bieżącym roku z kolei Travolta pozazdrościł najwyraźniej Liamowi Neesonowi i jego serii "Uprowadzona", gdyż 62-letni już aktor wziął udział w filmie mocno przypominającym wspomniany kasowy cykl. Niestety, poza przewodnim motywem zemsty, najnowsze dzieło pana Chucka Russella dzieli niewiele dobrych wspólnych cech z pierwowzorem.

Stanley Hill (John Travolta) to stateczny mężczyzna oddany swoim najbliższym. Jako głowa rodziny stara się unikać kłopotów i trzymać z dala od pokus. Niestety, pewnego dnia to kłopoty znajdują jego. Hill wraz z żoną Vivian (Rebecca De Mornay) zostają napadnięci w podziemnym parkingu. Stanley podejmuje desperacką próbę obrony ukochanej, ale zostaje ogłuszony przez jednego z napastników. W wyniku szarpaniny śmierć ponosi małżonka Hilla. Zrozpaczony wdowiec, sfrustrowany nieporadnością lokalnej policji, postanawia zemścić się na oprawcach. Okazuje się, iż Hill w przeszłości służył w siłach specjalnych i parał się zabójstwami na zlecenie. Przyciśnięty do muru inżynier odnawia kontakty z dawnym współpracownikiem, Dennisem (Christopher Meloni) i wypowiada prywatną wojnę gangowi kryminalistów.

Pierwotnie w opisywanym projekcie pierwsze skrzypce miał grać Nicolas Cage, zmiana głównego aktora nastąpiła zaś dopiero przed samym rozpoczęciem zdjęć. Z przykrością trzeba stwierdzić, iż film "Jestem zemstą" idealnie wpisywałby się w filmografię wspomnianego aktora, który ostatnimi czasy bierze udział w coraz większych gniotach. Dzieło Chucka Russella wydaje się był perfekcyjnie skrojone pod wymagania obecnego Cage'a. Niski budżet, brak fajerwerków, wyświechtana fabuła i przeznaczenie produkcji na rynek domowy to atrybuty, które większości kinomanów nieodzownie kojarzą się z aktualnym emploi bratanka Francisa Forda Coppoli. Trudno winić Travoltę za to, iż w desperackim poszukiwaniu angażu chwycił za ogon pierwszą lepszą okazję, przejmując schedę po Nicolasie Cage'u. Z jednej strony miło znów ujrzeć na małym ekranie niegdysiejszy symbol seksu, z drugiej jednak Travoltę zdecydowanie stać na więcej, niż występ w filmie pozbawionym dystrybucji kinowej.

Obraz "Jestem zemstą" jest oglądalny pod warunkiem, iż zaakceptuje się jego przynależność gatunkową i wszystkie przywary z tym związane. Trudno oczekiwać od niskobudżetowej produkcji blichtru znanego z blockbusterów oraz rozmachu charakterystycznego dla kinowych dzieł. Szkoda tylko, iż sam scenariusz filmu z Travoltą jest przewidywalny niczym obrady sejmu i nie obfituje w żadne niespodzianki. O ile nie jestem szczególnym fanem umieszczania w fabule twistów "na siłę", tak niejednokrotnie przewrotne zakończenie potrafi podnieść nieco wartość obrazu. W przypadku "Jestem zemstą" zaś narracja jest prosta jak drut.

Pan Chuck Russell to reżyser, który nie ma może oszałamiającej ilości filmów na koncie, tym niemniej co najmniej dwa tytuły z jego dorobku to pozycje znane i lubiane. Rewelacyjna "Maska" z 1994 r. na dobre otworzyła wrota kariery Carrey'owi i Cameron Diaz, wydany dwa lata później "Egzekutor" to z kolei naprawdę solidny "akcyjniak" z niezniszczalnym Schwarzeneggerem. Doświadczenie w rzemiośle widać na ekranie podczas seansu z tytułem "Jestem zemstą", mimo wszystko znikomy budżet produkcji robi swoje. Pan Russell dwoi się i troi, by uatrakcyjnić płaski jak deska skrypt. W filmie z Travoltą znalazło się miejsce na: parę strzelanin, dynamicznych starć wręcz z obowiązkowymi zwolnieniami oraz zabawy z montażem (vide: początkowa scena zamroczenia). Niestety, jak mawia przysłowie: "z pustego w próżne to i Salomon nie naleje". Gdzie zaś brak funduszy, tam brak i spektakularności.

Wydawałoby się, iż "Jestem zemstą" to typowy "one man show", teatr jednego aktora. I owszem, tak jest w istocie. Ku zaskoczeniu widzów, to nie Travolta skupia jednak na sobie światła reflektorów. Przedstawienie starszemu koledze po fachu bezsprzecznie kradnie rewelacyjny Christopher Meloni, który w roli twardego i bezwzględnego weterana zbiera wszystkie laury. Oczywiście wielbicieli słynnego scjentologa ucieszy widok ich ulubieńca rozdającego razy oprychom czy robiącego użytek z broni palnej, tym niemniej to od Meloniego bije niesamowita charyzma i pewność siebie. Być może to kwestia odpowiedniego rozpisania postaci, aczkolwiek to właśnie Dennis wypowiada ciekawsze kwestie i to jemu przypadła dobra sekwencja walki z przeważającą liczbą napastników (atak w pół zdania miast typowej wymiany monologów przed starciem robi wrażenie). Kto wie, może solowy film poświęcony pomagierowi Stanley'a Hilla miałby większe wzięcie niż oryginał?

Liamowi Neesonowi udała się trudna sztuka odnalezienia się w gatunku kina akcji w dojrzałym wieku, gdyż aktor optował jedynie za (w miarę) wysokobudżetowymi, kinowymi widowiskami. Siłą rzeczy Travolta nie mógł liczyć na podobną ofertę, wybrał więc skromny film ze znanym nazwiskiem na stołku reżyserskim. Pomimo iż kibicuję artyście w próbach wskrzeszenia swojej kariery, ciężko mi z czystym sumieniem polecić obraz "Jestem zemstą" komukolwiek. Recenzowany tytuł wypada zdecydowanie gorzej niż całkiem niezły "Fałszerz". Ten drugi film starał się przynajmniej zbić widza z tropu, dzieło Russella zaś nie ma prawda zaskoczyć nikogo. Od biedy pozycji "Jestem zemstą" można dać szansę, ale bądźmy szczerzy: na półce w wypożyczalni znajdzie się parę tuzinów produkcji zasługujących na sprawdzenie bardziej niż schematyczny "akcyjniak" z Travoltą.

Ogółem: 5=/10

W telegraficznym skrócie: schemat goni schemat; niski nakład finansowy w duecie z niewymagającym skryptem dolały oliwy do ognia; Travolta wypada dobrze na ekranie, choć niknie w porównaniu z drugoplanowym Melonim; biedny Chuck Russell wraz z Andrzejem Sekułą starali się jak mogli, by wyciągnąć coś z projektu przeznaczonego od razu na płytki DVD.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones