Recenzja filmu

Johnny English: Nokaut (2018)
David Kerr
Rowan Atkinson
Ben Miller

Old school

Mimo licznych referencji w postaci Atkinsona najczęściej da się jednak zauważyć gesty i zachowania typowe dla Jasia Fasoli. I to jest dobra wiadomość. Dziecięca naiwność i nieporadność Englisha
Old school
"Licencja to nie inteligencja" głosi hasło reklamowe najnowszej części "Johnny'ego Englisha" i wydaje się, że zawiera się w nim komediowe sedno całego cyklu – Johnny to bowiem jeden z najgłupszych tajnych agentów w historii, resztę nietrudno dopisać samemu. Tym razem niesławny agent wraca do gry za sprawą ataku hakerskiego, który ujawnia tożsamość wszystkich najlepszych brytyjskich wywiadowców. Rząd zmuszony jest więc do powołania tych… gorszych. English mimochodem – ze znanym sobie wdziękiem – pozbywa się konkurencji i tak oto najbardziej nierozgarnięty szpieg staje do walki o bezpieczeństwo całego kraju, a może i świata.  



Jako że czarnym bohaterem "Nokautu" są nowe technologie, staroświecki English okazuje się ich idealnym przeciwnikiem – nie używa komórki (bo i tak nie potrafiłby jej obsłużyć), ze wszystkich dostępnych samochodów wybiera pozbawionego nowoczesnych udogodnień Astona Martina (a jakże!) i stawia na gadżety rodem z "Ośmiorniczki" – samopompujący się ponton, pobudzające pigułki, żelki z nitrogliceryną czy egzoszkielet (tak, tak – niby ultranowoczesny, a jednak analogowy). Najskuteczniejszą bronią Englisha okazuje się jednak jego ignorancja i brak wyobraźni. Bohater Rowana Atkinsona we wdzięcznym stylu podtrzymuje tu tradycję pielęgnowaną w kinie m.in. przez Austina Powersa, inspektora Clouseau z "Różowej Pantery" czy Franka Drebina z "Nagiej broni". Z tym ostatnim łączy go zresztą szczególny stosunek do kobiet – sceny, w których English nie może przyjąć do wiadomości, że obecne w "Nokaucie" bohaterki nie są męskimi ozdobami i pełnią w dodatku bardzo odpowiedzialne funkcje, są zresztą jednymi z najzabawniejszych w filmie. 

   

W przeciwieństwie jednak do wymienionych agentów-detektywów, w przypadku Englisha samo szczęście by nie pomogło. Z niemal wszystkich opałów ratuje go jego pomocnik Bough (bardzo dobry Ben Miller), w którym nie sposób nie dostrzec powinowactwa z oddanym swojemu panu Sancho Pansą. A i sam English ma dużo wspólnego z romantycznym z ducha Don Kichotem. Mimo licznych referencji w postaci Atkinsona najczęściej da się jednak zauważyć gesty i zachowania typowe dla Jasia Fasoli. I to jest dobra wiadomość. Dziecięca naiwność i nieporadność Englisha równoważą jego donkichotowską arogancję. Dzięki temu tak łatwo mu kibicować, nawet jeśli trudno zgodzić się z ostatecznym wynikiem. Nie zdradzę zbyt wiele, pisząc, że stara szkoła po raz kolejny zatriumfuje nad nowoczesnością – mimo tego że wygłoszona przez jednego z bohaterów oda na nowe technologie brzmi bardzo przekonująco. Widać kino nie jest jeszcze gotowe na afirmację najnowszych zdobyczy nauki. Trzeba jednak przyznać, że w przypadku "Johnny'ego Englisha" to całkowicie zrozumiałe. W końcu nic tak nie śmieszy jak analogowy slapstick i stara dobra głupota. 
1 10
Moja ocena:
6
Absolwentka Wydziału Polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim, gdzie ukończyła specjalizację edytorsko-wydawniczą. Redaktorka Filmwebu z długoletnim stażem. Aktualnie także doktorantka w Instytucie... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones