Recenzja filmu

Nine - Dziewięć (2009)
Rob Marshall
Daniel Day-Lewis
Marion Cotillard

Dziewięć to za mało...

Dobry film obroni się sam. A najbardziej rozreklamowane filmy najczęściej okazują się klapą. O "Nine" było głośno od kilku tygodni. Reklamy w TV, plakaty w kinie, Penelope Cruz i pozostałe
Dobry film obroni się sam. A najbardziej rozreklamowane filmy najczęściej okazują się klapą. O "Nine" było głośno od kilku tygodni. Reklamy w TV, plakaty w kinie, Penelope Cruz i pozostałe gwiazdy filmu spoglądające z okładek kolorowych pism. Otrzymaliśmy zapowiedź czegoś wielkiego, a dostaliśmy tylko coś poprawnego. Wielka szkoda, ale "Nine" nie powtórzy  sukcesu "Chicago". W dużej mierze dlatego, że jest to film praktycznie bez fabuły, będący jedynie zlepkiem bardzo nierównych występów wokalno-tanecznych.

Głównym bohaterem jest reżyser (Daniel Day-Lewis) przeżywający twórczy kryzys. Źródłem problemów jest też jego życie osobiste: żona (Marion Cotillard) czuje się odrzucona, bo Guido nigdy nie ma dla niej czasu, kochanka (Penelope Cruz) chce mieć go na wyłączność, jego muza (Nicole Kidman) ma już dość jego kaprysów, a tymczasem na horyzoncie pojawia się kolejna piękna kobieta, której trudno nie ulec, dziennikarka Stephanie (Kate Hudson). Jedyną ostoją jest przyjaciółka Lily (Judi Dench). W chwilach zwątpienia Guido wspomina też swoją ukochaną matkę (Sophia Loren), a także kobietę która nauczyła go miłości, prostytutkę Saraghinę (Fergie). Guido miota się jak mały chłopiec pośród tych kobiet, śpiewa nudne piosenki, pali papierosa za papierosem i to właściwie wszystko co można powiedzieć o scenariuszu. Ratuje go jedynie wzruszający wątek miłości Guido i jego żony Luisy, a to szczególnie za sprawą pary Day-Lewis/ Cotillard. Te dwa nazwiska to najmocniejsze punkty obsady. Day-Lewis wypadł w roli egocentrycznego reżysera bardzo wiarygodnie, a Cotillard, którą miałam okazję po raz pierwszy widzieć na ekranie, olśniewa nie tylko swoją urodą, ale przede wszystkim swoim talentem aktorskim i wokalnym. Nie bez powodu jako jedyna z aktorek wykonuje aż dwie piosenki. Jak przystało na musical, piosenki są tu najważniejsze. Niestety i one rozczarowują. Teksty się nie kleją, melodie nie wpadają w ucho, a układy taneczne są mało spektakularne, żeby nie powiedzieć że po prostu skromne. Choć są dwa wyjątki: rewelacyjna Fergie śpiewająca "Be Italian", które zdecydowanie jest najlepszą kompozycją i zostanie najdłużej zapamiętane, również ze względu na układ choreograficzny i scenografię; oraz Kate Hudson, która wykonuje wpadające w ucho "Cinema Italiano" z ogromną lekkością i wdziękiem, wypadając szalenie naturalnie. Tak więc nazwiska, których obecność w obsadzie początkowo dziwiła, okazały się być jednymi z najjaśniejszych punktów produkcji. Bardzo dobrze w swojej piosence wypadła także Judi Dench, która przyzwyczaiła nas raczej do ról powściągliwych, statecznych kobiet, a tu takie szaleństwa na scenie! Scena muzyczno - erotyczna z Penelope Cruz niestety pozostawia niedosyt, choć sama aktorka stworzyła kolejną bardzo dobrą kreację. Sophia Loren jest Sophią Loren i nic złego nawet nie wypada o niej mówić (ale prawda jest taka, że nie ma nawet takiego powodu), za to Nicole Kidman zawodzi na całej linii. Może pretensje należy mieć do scenarzysty, który obsadził ją w roli atrakcyjnego dodatku i kazał jej zaśpiewać tragiczną wręcz piosenkę? Postać Nicole wydaje się sztuczna i nierzeczywista. Czyżby wbrew pozorom trudno było zagrać samą siebie, gwiazdę i muzę wielkich reżyserów?

Podsumowując, dużo hałasu o nic. Widowisko może jest, ale ja będę to powtarzać do znudzenia: jeśli nie ma fabuły, to nic nie pomoże. Chyba że… Rob Marshall nakręcił film o sobie i jest to jego mrugnięcie okiem w stronę widza. Tak jak Guido nie miał pomysłu na scenariusz do swego dziewiątego filmu, tak i Marshall nie wiedział do końca, co chce w swoim kolejnym filmie przekazać i oddał w nim po prostu swoje rozterki. Wiemy, że wzorował się na "Osiem i pół" Felliniego, ale chyba nie do końca wiedział co z tą inspiracją zrobić. Być może zrobił to celowo: mój bohater nie ma pomysłu na film, to i ja pokażę, że nie potrafiłem sobie poradzić z ciężarem swojego scenariusza. Czy to możliwe? Pewnie nie, ale jakoś muszę sobie wytłumaczyć to rozczarowanie. Niemniej "Nine" warto zobaczyć, bo jak na tak słaby scenariusz, większość aktorów wypadła w nim świetnie.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Lata 60. dwudziestego wielu, Włochy. Egocentryczny reżyser filmowy Guido Contini zmaga się z niemocą... czytaj więcej
W jednym z numerów miesięcznika "Film" ukazał się artykuł, opisujący jak to amerykańscy filmowcy "kradną"... czytaj więcej
Nienawidzę musicali! Są dla mnie zaprzeczeniem idei kinowości, języka obrazów. Męczy mnie już sama zasada... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones