Recenzja filmu

To: Rozdział 2 (2019)
Andy Muschietti
Jessica Chastain
James McAvoy

Czy to nadal "To"?

Nie jest to film zły. W momencie, gdy przestaniemy rozpatrywać film w kategorii horroru, przymkniemy oko na dziury fabularne i rozwleczone tempo akcji, otrzymamy niezłe kino przygodowe, które
Wbrew temu, co mogłoby się wydawać, do nadejścia "To"(2017), ekranizacje horrorów Kinga nie miały lekkiego życia w Hollywood, zarówno jeżeli chodzi
o wpływy z box office, jak i o opinie krytyków. Nie powinno to zresztą dziwić – proza autora w wielu przypadkach nie jest materiałem łatwym do zekranizowania, jednakże w historii niejednokrotnie zdarzyły się już przypadki wybitnych przeniesień dzieł Kinga na duży ekran. Dowodem mogą być ponadczasowe dramaty "Zielona mila"oraz"Skazani na Shawshank", w których mimo wielowątkowości oraz struktury niesprzyjającej scenariuszowi filmowemu,
twórcy wybrnęli ostatecznie z powierzonego zadania obronną ręką.
Problem stanowią nie tylko kwestie wizualne, takie jak rodzaj oraz ilość użytych efektów specjalnych w danych scenach czy też kwestie budżetowe,
ale przede wszystkim tempo akcji materiału źródłowego i umiejętność zmieszczenia wszystkich istotnych dla fabuły wątków w ograniczonych ramach czasu filmowego.


Pierwsza próba pana Muschiettiego zmierzenia się z monstrualnym tomiszczem "To" Stephena Kinga, polegała głównie na wyodrębnieniu wątku nastoletnich czasów zmagań Klubu Frajerów z demonicznym klaunem Pennywise'em.
Cała sztuczka opierała się na założeniu, że klimat filmu ma czerpać garściami
z kina przygodowego lat osiemdziesiątych. Już na pierwszy rzut oka,
można zauważyć inspiracje filmami takimi jak "Goonies"(1985)
czy "Stań przy mnie"(1986) – ten ostatni jest paradoksalnie oparty na opowiadaniu Kinga "Ciało" z 1982 roku. Z całą pewnością można stwierdzić, że taktyka reżysera wypaliła – ponad 700 milionów dolarów z box office, dobre oceny krytyków oraz widzów, jak również wysoka rozpoznawalność uwspółcześnionej wersji Pennywise'a nadająca mu tytuł powracającej ikony horroru w popkulturze obok takich person jak Jason Voorhees, Jigsaw czy Ghostface. Duża w tym zasługa przekonującej gry nastoletnich aktorów, a także Bill SkarsgårdBilla Skarsgårda w roli Tańczącego Klauna. Jaką strategię twórcy przyjęli tym razem? No cóż...


Po 27 latach Zło powraca, a Mike (Isaiah Mustafa) - jedyny członek Klubu Frajerów, który nie wyniósł się z miasteczka po wydarzeniach z części pierwszej, podejmuje próbę zebrania całego składu ponownie w Derry. Początkowa część filmu, przedstawia bohaterów na nowo, by w kolejnych fragmentach uświadomić nam, jak duży cień na teraźniejszość rzucają wydarzenia z przeszłości.

I tak – cwaniaczek w okularach Richie (w tej roli bardzo dobry Bill Hader)
jest teraz komikiem, wyrzutek Ben (Jay Ryan) został cenionym architektem – samotnym człowiekiem sukcesu, Beverly (Jessica Chastain) jest projektantką mody i przy okazji żoną niestroniącego od domowej przemocy tyrana,
Bill (James McAvoy) nadzoruje prace nad ekranizacją własnego bestsellera, natomiast strachliwy Eddie zajmuje się… oceną ryzyka ubezpieczeniowego.


W przypadku części pierwszej reżyser mógł pozwolić sobie na zabieg wyjęcia dogodnych wedle własnego uznania wątków z materiału źródłowego
bez straty dla efektu końcowego. To wszystko niestety mści się w przypadku rozdziału drugiego, ponieważ całość fabuły wymaga wprowadzenia pewnych kwestii, bez których zakończenie nie miałoby sensu. W wyniku natłoku wątków cierpi tempo filmu. Niekiedy akcja pędzi naprzód, tłumacząc kluczowe kwestie po łebkach (indiański rytuał), by w kolejnych scenach zwolnić i przynudzać widza długimi retrospekcjami i dość łopatologiczną symboliką. Dokrętki scen z czasów młodości bohaterów, nieobecnych w części pierwszej, psują potencjał zobaczenia zdarzeń, które wydarzyły się pomiędzy opuszczeniem i powrotem Klubu Frajerów do Derry. Wraz z dorastaniem oraz niewytłumaczalną amnezją bohaterowie powinni byli zostać "obdarzeni" całym spektrum nowych strachów nabytych
w procesie dojrzewania, którymi Pennywise mógłby się karmić w części drugiej. Zamiast tego, w przypadku większości personalnych dramatów postaci, widzowie otrzymują powtórkę z części pierwszej (szczególnie uwiera to w przypadku Eddiego, który nadal boi się brudu, bakterii i chorób zakaźnych, mimo iż dzieciaki w części pierwszej skutecznie ujarzmiły własne, urzeczywistnione formy strachu, doprowadzając do tymczasowej anihilacji Tańczącego Klauna).


W szczątkowej formie otrzymujemy również wątek genezy Pennywise’a, pomimo iż w pewnym momencie zdaje się on być kluczem do pokonania klauna.W wyniku tego, ostateczna bitwa jest emocjonalnie pusta, a cały rytuał jest tylko środkiem do ruszenia fabuły.To nie jest horror. Zdecydowana większość "strasznych" scen opiera się na mechanizmie narastania napięcia – oddalenia zagrożenia i nagłego jumpscare’a. To dosyć tani i przewidywalny zabieg,na który czujny widz uodporni się najdalej w połowie filmu.Postacie nie mają wybitnie złożonych osobowości oraz nie łączą ich skomplikowane relacje (miłosny trójkąt Billa, Beverly oraz Bena się nie liczy). Najlepiej wypadają dialogi w wykonaniu duetu Richie-Eddie. W filmie niestety nie uświadczymy również genialnego aktorstwa Jamesa McAvoya, którego mogliśmy doświadczyć chociażby w "Split" (2016). Nie jest to wina samego aktora, po prostu postać Billa utknęła mentalnie na tragicznym zdarzeniu z jego młodości (które rozgrywa się podczas ikonicznej sceny z łódką w części pierwszej). Wyjątkowego spłycenia doznała natomiast postać Mike’a. Strażnik Derry, ostatni bastion Klubu Frajerów, ma zadanie jedynie pchać naprzód fabułęi nosić ze sobą indiański taborecik, który rzekomo ma się ostatecznie stać zgubą Pennywise’a.Na niezmiennie wysokim poziomie aktorskiego straszenia utrzymuje się Bill Skarsgård, nawet gdy nie pomagają mu żadne efekty specjalne.



"To: Rozdział 2" nie dorównuje swojemu poprzednikowi na żadnym polu.
Niemniej jednak nie jest to film zły. W momencie, gdy przestaniemy rozpatrywać film w kategorii horroru, przymkniemy oko na dziury fabularne i rozwleczone tempo akcji, otrzymamy niezłe kino przygodowe, które może bawić.

Twórcy najwidoczniej mieli świadomość potencjalnych ułomnościach scenariusza rozdziału drugiego, o czym świadczy asekuracyjna postawa ujawniająca się w postaci rozmowy Billa na temat jego książek z samym Stephenem Kingieodgrywającym filmowe cameo we własnym uniwersum, niczym świętej pamięci Stan Lee. Ta scena jest wyraźnym mrugnięciem oka w stronę widza, dając do zrozumienia, że mamy do czynienia przede wszystkim z kinem rozrywkowym, a więc tak też należy je traktować oraz oceniać.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Widzowie po raz kolejny oszaleli na punkcie przygód Pennywise'a w krainie dziecięcych traum w stopniu nie... czytaj więcej
W 2017 roku do kin wyszło "To", adaptacja powieści Stephena Kinga. Produkcja zebrała na świecie pozytywne... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones