Świt żywych klamotów

Choć "Dead Rising 4" osadzone jest w Willamette, a główną rolę gra tu znany z pierwszej części Frank West, gra wcale nie wraca do korzeni. Jest jeszcze bardziej absurdalna, odjechana i szalona
"Dead Rising 4" - recenzja
Choć"Dead Rising 4"osadzone jest w Willamette, a główną rolę gra tu znany z pierwszej części Frank West, gra wcale nie wraca do korzeni. Jest jeszcze bardziej absurdalna, odjechana i szalona niż wcześniej.



Nie da się ukryć, że nawet aparycja Franka Westa zmieniła się na tyle, że zaczął on przypominać nieco przeżywającego przezabawny kryzys wieku średniego Bruce'a Campbella, czyli Asha w serialu "Ash VS Evil Dead". Te skoczne i groteskowe tony rodem z owego serialu oraz trzeciej części "Martwego zła", czyli "Armii ciemności, wygrywane są zresztą w"Dead Rising 4"dość często. Seria nigdy – może poza nieco ponurą dwójką – nie traktowała siebie zbyt poważnie i czwarta odsłona nie jest wyjątkiem. Od pierwszych wypowiedzianych przez Franka odzywek wiadomo, że potężna będzie moc psycholskiego klimatu i absurdalnych tekstów nie tylko głównego bohatera, lecz w zasadzie całej obsady gry."Dead Rising 4"nie próbuje nawet udawać, że jest czymkolwiek innym niż absurdalną komedią z nieumarłymi w tle. Zgrzytem w tym wszystkim jest nader poważne zakończenie, ale ten minorowy ton wybrzmiewa dość słabo po kilku czy kilkunastu godzinach spędzonych na okładaniu zombiaków wstrząśnikiem elektrycznym czy sztachetami.



Nie ma co się jednak oszukiwać, czwórka to produkt, który – przynajmniej w zakresie rozgrywki – stoi już bardzo daleko od fenomenalnej, acz niezwykle wymagającej pierwszej części. Przede wszystkim całkowicie pozbyto się jednego ze znaków rozpoznawczych serii, czyli limitu czasowego. Dawniej bohaterowie (w tym Frank West) mieli określony czas na ogarnięcie wszystkich misji, zadań pobocznych czy innych spraw na terenie okupowanym przez zombiaki. Teraz Frank może w zasadzie bez specjalnego pośpiechu krążyć po nowym centrum handlowym Willamette, gdyż w grze nie ma żadnego limitu czasowego. Fabuła jako taka także jest spod znaku odjazdu i totalnego absurdu. Choć groteska była nieodłącznym elementem serii, tym razem twórcy już całkowicie puścili się poręczy. Poza Frankiem w grze pojawi się oczywiście kilkanaście mniej lub bardziej zakręconych postaci, które miały nieszczęście znaleźć się w Willamette po Czarnym Piątku, kiedy to w szale zimowych promocji centrum handlowe zostało opanowane prze zombie. I to my w skórze Westa będziemy musieli sobie jakoś poradzić z tym ambarasem.



Powracają oczywiście bronie combo, przy czym są one teraz zabawniejsze i znacznie bardziej absurdalne niż w poprzedniej części. Zasada łączenia przedmiotów przypomina pomysły McGyvera na LSD – weźmy elektryczny samochodzik oraz gumkę od majtek, a dostaniemy strzelającego łukami elektrycznymi potwora. Pomieszajmy młotek z granatami, a otrzymamy broń, która wybucha przy każdym uderzeniu. W sumie kombinacyjnie zrobimy osiem różnych pojazdów i prawie pięćdziesiątkę odjechanych pukawek oraz broni białej. Do tego dochodzą oczywiście klasyczne rzeczy pokroju pistoletów, karabinów, kusz, a także wszystkiego, co nawinie nam się pod rękę. I tu znajdziemy absolutnie każdy przedmiot – od małego AGD, po klawiatury, znaki "Uwaga! Mokra podłoga" czy zwykłe sztachety. Ten bardzo rozbudowany arsenał ma faktyczne przełożenie na praktykę zwłaszcza w trybie sieciowym, gdzie mamy stosunkowo mało czasu na wykonywanie zadań, a przedmioty niszczą się o wiele szybciej niż w kampanii dla jednego gracza.



Powraca tryb fotografowania i jest to jedna z ciekawszych funkcji w grze. Nasz aparat przydaje się w tzw. śledztwach, czyli spokojniejszych momentach, kiedy Frank musi zrobić zdjęcia przeróżnym obiektom. Aparat ma trzy tryby – normalny, noktowizyjny i termiczny, co jest oczywiście związane z niektórymi zagadkami. Ale poza tym możemy i w zasadzie powinniśmy strzelać fotki tak po prostu, podczas gry. Za każdym razem, gdy wykonamy zdjęcie, zostaje ono ocenione według tabloidowych kryteriów – jak wiele jest na nim brutalności, obrzydlistwa, horroru i tak dalej. Im więcej zombiaków, płonących ludzi, krwi oraz flaków, tym lepszą dostaniemy ocenę. A jeśli jeszcze uda nam się zrobić fotkę w formie selfie, dostajemy dodatkowe punkty. Robienie zdjęć, podobnie jak inne aktywności w grze, ma proste przełożenie na różnorakie wyzwania. Im więcej wyzwań zaliczymy, tym więcej dostajemy punktów doświadczenia. Te z kolei podnoszą nam ogólny poziom doświadczenia i tym samym pozwalają na wykupywanie nowych aktywnych i pasywnych zdolności naszego bohatera. Innymi słowy – dobrze jest robić jak najwięcej podczas swojej podróży przez Willamette.

Choć"Dead Rising 4"nie prezentuje się szczególnie wyśmienicie pod względem jakości tekstur czy ogólnie scenografii, nadrabia te niedostatki ilością. To fascynujące, jak wiele zombiaków może znaleźć się równocześnie na ekranie przy stałych 30 klatkach. To w takich momentach, gdy prujemy jakimś sedanem uliczką wypełnioną zombiakami i kosimy ich dziesiątkami, gra pokazuje prawdziwy pazur. A wziąwszy pod uwagę czas akcji"Dead Rising 4", nie ma chyba lepszego momentu na pogranie niż święta Bożego Narodzenia. Nie jest to może najlepsza gra o zombie, ale zdecydowanie zapewni przynajmniej kilkanaście godzin niezłej rozrywki.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones