Poradnik agresywnego hydraulika

W czasach kiedy odcinki "Call of Duty" zaczynają zjadać własny ogon, "Wolfenstein: The New Order" oraz właśnie "The Old Blood" nie sprawiają wrażenia powielania tego samego schematu i wciąż
"Wolfenstein" to fenomen wśród gier FPS (first-person shooter). Seria zadebiutowała w 1981 roku i przez prawie czterdzieści (40!) lat nie schodzi z panteonu "strzelanek", mimo że nie jest to gra podporządkowana pod jednego producenta. Na przestrzeni lat miała ich kilku i ostatnio - chyba na dłużej - prawa przejęło szwedzkie MachineGames wraz Bethesda Softworks jako wydawcą . W 2014 roku wydano "Wolfenstein: The New Order", który okazał się bestsellerem i nawiązał do najlepszych czasów sagi ("Return To Castle Wolfenstein"), a w 2015 - niespodziewanie - wydano niezależny dodatek "Wolfenstein: The Old Blood".



Gra może funkcjonować całkowicie niezależnie od "podstawki", przez co jest bardziej rozszerzeniem fabularnym niż dodatkiem do gry sensu stricto. Ma to swoje niezaprzeczalne plusy, jak autonomiczna instalacja czy bardzo niska cena. Sama gra nie jest może zbyt długa (przejście jej zajmuje mniej więcej 20-25% czasu "The New Order") i nie jest zbyt rozbudowana fabularnie, lecz wciąż dostarcza sporo emocji. W tytule z 2014 roku mamy przesunięcie czasowe, związane ze śpiączką dobrze znanego nam amerykańskiego agenta o polsko-żydowskim pochodzeniu - B.J. Blazkowicza, który budzi się w latach 60. XX wieku, gdzie wciąż rządzi Trzecia Rzesza. "The Old Blood" to niejako prequel tych wydarzeń, toteż te maszyny, które widzimy później jako pełnoprawne roboty bojowe, tutaj są w fazie testów (choćby słynni Supersoldaten będą tutaj wciąż podłączeni kablem zasilającym do najbliższej stacji dokującej, przez co ich skuteczność będzie ograniczona do określonego terytorium). Jest to miły ukłon w stronę fanów serii i spodziewać się możemy tego, z czego Wolfenstein słynie - serca w przełyku, gdy przejdzie obok nas takie monstrum. "The Old Blood" nie oferuje nam zbyt wielu nowości w stosunku do pełnowymiarowej gry, jednak parę rzeczy nas zaskoczy.



Zacznijmy od tego, że mamy przepiękną grafikę, zwłaszcza jeśli chodzi o lokacje. Te napawają grozą i - to duży plus - nie różnią się zbytnio od klasycznych gier serii, jeśli chodzi o ogólny zamysł. Także postaci są bardzo dopracowane, na tyle na ile jest nam to w ogóle potrzebne, bowiem zazwyczaj i tak do nich strzelamy, a nie przyglądamy się. Muzyka podtrzymuje nastrój grozy i niepokoju, co również zawsze cechowało gry z Blazkowiczem w roli głównej. Miks audiowizualny skutecznie potrafi przyprawić nas o palpitację serca, choć może nie tego sortu, co na przykład w "Outlast". Jeśli jest coś, co było znakiem rozpoznawczym tytułów sponsorowanych przez literkę "W", to hybryda trzech rodzajów gier: wojennej, sci-fi oraz horroru. Tego tutaj - rzecz jasna - nie mogło zabraknąć, choć nie da się nie zauważyć, że mało mamy tym razem paranormalnych nawiązań, które wcześniej były ważniejsze. Bossowie bywają wymagający, a ostatnia walka z pieszczotliwie potraktowaną przez polskiego tłumacza "Potwornością" (ang. Monstrosity), to już klasyczna "zbrojna łamigłówka". Trzeba zwrócić uwagę na poprawioną sztuczną inteligencję: żołnierze nie wylatują jeden po drugim zza rogu, jak choćby w "Commandos: Behind Enemy Lines", a bywa że - w razie wymknięcia się eksperymentów spod kontroli - przez chwilę stoimy po jednej stronie w walce z cyborgami czy zombie. Przywoływany przeze mnie już "Return to Castle Wolfenstein" jest przykładem, że nie było to oczywiste kiedyś. Dysponujemy także rozbudowanym arsenałem i nowością - rurą. Tak, rurą i w dodatku z kolankiem. Można ją użyć na wiele sposobów. Możemy nią walczyć i zabijać, możemy połączyć ją z kolejną i mieć rurę długą (przymykając oko, nawiązuję do porównań na klasyczne bronie białe typu: miecz krótki i miecz długi, które pojawiają się choćby w sadze "Wrota Baldura"). Rurę możemy także wykorzystać do wspinaczki w szybie kanalizacyjnym, do wywarzania krat tamże, podnoszenia studzienek oraz do rozwalania skrzynek z amunicją. W przeciwieństwie do innych części ekwipunku, ten możemy nie tylko odebrać zabitemu naziście czy znaleźć po drodze, lecz możemy także wymontować z napotkanej infrastruktury. Jest to bodaj najciekawszy oręż jaki można użyć w grach tego typu i - co tu dużo mówić - bardzo pomocny, bo skuteczny i cichy. Co do innych nowinek, to warto wspomnieć również o ukrytych mini-gierkach, które możemy przejść w czasie snu, gdzie wkradniemy się za każdym razem do etapu kultowego "Wolfenstein 3D" z 1992 roku! To - choć dziś nieco monotonny - bardzo trafiony easter egg.



"Wolfenstein: The Old Blood", podobnie jak cała seria, został wydany na bardzo wysokim poziomie. Jak na dodatek, to producent i wydawca dokonali rzeczy ponad stan. Mamy tu i urozmaicające grę charaktery oraz bronie czy klimat: spójny i klasyczny dla całej serii (przypomnę: wydawanej przez różnych wydawców). Jako przerywnik pomiędzy większymi tytułami wpasowuje się idealnie, a jeśli - mimo wszystko - czas grania wydaje się niektórym zbyt krótki, to polecam grę na najwyższych poziomach trudności oraz świadomość, że to "tylko" dodatek. W czasach kiedy odcinki "Call of Duty" zaczynają zjadać własny ogon, "Wolfenstein: The New Order" oraz właśnie "The Old Blood" nie sprawiają wrażenia powielania tego samego schematu i wciąż wnoszą powiew świeżości.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
„Wolfenstein: The Old Blood” ukazuje się rok po premierze fenomenalnego „The New Order”. Blazkowicz wraca... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones