Rodzina Spaprano, czyli gangsterskie family issues
"Pingwin" rozkręca się powoli, ale staje się też lepszy z każdym odcinkiem. To, co zaczyna się jak typowa gangsterska historia "od zera do gangstera", z czasem nabiera głębszego charakteru dzięki
Oswald Cobblepot, znany jako Pingwin, pojawił się na kartach komiksów po raz pierwszy już w 1941 roku. Wśród przeciwników Mrocznego Rycerza nie jest on może tak popularny jak Joker, a mimo to na przestrzeni lat doczekał się wielu ikonicznych występów nie tylko w opowieściach obrazkowych, ale również w kinie i telewizji. Burgess Meredith, Danny DeVito, Colin Farrell – każdy z nich inaczej podszedł do kreacji tej postaci, co niejako było determinowane klimatem i estetyką poszczególnych produkcji.
Do kampowego "Batmana" z 1966 roku pasował kolorowy, elegancki Pingwin we fraku i cylindrze; z kolei Tim Burton do swej mrocznej gotyckiej wizji potrzebował groteskowego, zdeformowanego dziwoląga rodem z horroru. W "Batmanie" Matta Reevesa zadebiutował zaś Pingwin w interpretacji Colina Farrella – właściciel nocnego klubu, podrzędny gangster marzący o władzy. To w dużej mierze element komiczny, co było wypadkową bezczelnej osobowości, ekspresyjnej mimiki, osobliwego sposobu mówienia i charakteryzacji. W serialu dostępnym na platformie MAX oglądamy dalsze losy Pingwina, który powoli pnie się po szczeblach przestępczego półświatka Gotham, w śmierci mafijnego bossa i zamieszaniu wywołanym przez Riddlera upatrując swojej szansy. Im lepiej poznajemy Oza na przestrzeni tych ośmiu odcinków, tym mniej jest nam do śmiechu.
Kreacja Colina Farrella mocno wyróżnia się na tle poprzedników. To najbardziej ludzki Pingwin, z jakim mieliśmy do czynienia na ekranie, a serial podkreśla jego liczne niedoskonałości, by zbudować moralnie ambiwalentną postać. Irlandzki aktor – ukryty pod toną charakteryzacji, mówiący z przegiętym akcentem – w spojrzeniu, gestykulacji bywa nadekspresyjny, ale jednocześnie nie popada w kreskówkowe tony. Wybuchowa osobowość jest jego równie charakterystyczną cechą, co nierówny krok, a pod maską porywczości łatwo dojrzeć, jak żałosną jest postacią – marząc o władzy i pieniądzach, wykorzystuje najgorsze instynkty, by je zdobyć; okłamuje wszystkich, łącznie z samym sobą. Bliżej mu do słynnych telewizyjnych antybohaterów jak Tony Soprano czy Walter White niż wcześniejszych wariacji na temat tej komiksowej postaci.
"Pingwin", mogący kojarzyć się z serialami o antybohaterach sprzed lat w rodzaju "Rodziny Soprano" (m.in. przez aparycję głównego bohatera i poruszaną tematykę), to nie tylko opowieść o pożądaniu władzy i gangsterskich porachunkach, ale też o miłości i toksycznych więzach rodzinnych. Równoległą bohaterką serialu jest Sofia Falcone (Cristin Milioti), dziedziczka mafijnej fortunny i córka zmarłego Carmine'a Falconego (Mark Strong). Kobieta, podobnie jak bohater grany przez Farrella, musi udowodnić swą wartość zarówno współpracownikom, jak i wrogom. Tak się bowiem składa, że mimo wysokiej pozycji w gangsterskiej hierarchii ciągnie się za nią cień ojca oraz pobyt w Arkham, przez co nie jest ona traktowana poważnie. Oczywiście do czasu, bowiem Sofia, niczym Pingwin, nie uznaje półśrodków, o czym wielu boleśnie się przekona. Dynamika napędzająca rywalizację Sofii i Oza niesie serial, a scenarzyści dokładają starań, by były to postacie wielowymiarowe nawet pomimo wpisanego w konwencję przerysowania.
Widoczne jest to przede wszystkim w relacjach Pingwina z matką (Deirdre O'Connell) oraz podopiecznym Victorem (Rhenzy Feliz). Chociaż to bohater przede wszystkim dbający o własne interesy, kłamiący na każdym kroku i dążący do obranego celu po trupach, to gdzieś pod grubą warstwą znieczulenia tlą się w nim opiekuńcze uczucia. Jednak i one z czasem okazują się nie tak niewinne, jak mogłoby się wydawać. Wizja Gotham, a przede wszystkim zamieszkujących je ludzi, jest w "Pingwinie" pozbawiona nadziei. Nie ma tu podziału na dobrych i złych bohaterów – każdy ma coś na sumieniu, a pozornie pozytywne emocje okazują się jedynie zasłoną prawdziwych intencji. Naznaczona pewną kruchością Sofia, co często widzimy w jej rozedrganym, nieobecnym spojrzeniu, na pierwszy rzut oka tak odmienna od Oza, okazuje się mieć z nim zaskakująco wiele wspólnego – przemocą próbuje wywalczyć sobie pozycję w bezwzględnym świecie. Można sobie zadać pytanie, na które serial udziela tylko połowicznej odpowiedzi, czy te dwie postacie w innych okolicznościach miałyby szansę na szczęśliwe życie? Czy to przeszłość oraz relacje z bliskimi determinują ich obecne zachowania oraz drapieżne skłonności?
Pod względem estetycznym "Pingwin" nie krzyczy na każdym kroku, że jest serialem wywodzącym się z komiksów. Wygląda wręcz tak, jakby wstydził się swojego rodowodu, chcąc za wszelką cenę pokazać, że jest poważnym serialem gangsterskim, któremu postać Człowieka Nietoperza nie jest potrzebna. Stawia na realizm i ta strategia skutkuje tym, że brakuje mu wyrazistości – "Pingwin" nie jest tak wizualnie dopieszczony jak "Batman", którego jest spin-offem. Przypomina typowy film gangsterski: przekonujący, brutalny, ale jednocześnie dość przeźroczysty, estetycznie niewyróżniający się niczym szczególnym. Może dlatego za każdym razem, gdy na ekranie pojawia się Cristin Milioti, to automatycznie kradnie show, bo kostiumografowie zadbali o to, by jej kreacje były równie odważne i bezkompromisowe, co charakter bohaterki. Postać Sofii Falcone w obłędnych kolorowych sukniach, futrach, płaszczach i szalach odcina się od monotonnego, ponurego tła – podobnie jak niestabilna osobowość bohaterki wprowadza element nieprzewidywalności i szaleństwa do fabuły serialu.
"Pingwin" rozkręca się powoli, ale staje się też lepszy z każdym odcinkiem. To, co zaczyna się jak typowa gangsterska historia "od zera do gangstera", z czasem nabiera głębszego charakteru dzięki skomplikowanym relacjom bohaterów oraz ich wewnętrznemu rozdarciu. Aktorski kunszt Colina Farrella oraz Cristin Milioti uszlachetnia całość, a oboje tworzą wyraziste postacie, niekiedy balansujące na granicy przerysowania, ale do samego końca pozostają wiarygodni. To antybohaterowie idealni w swej niedoskonałości, budzący w widzach sprzeczne emocje: raz im współczujemy i kibicujemy, by chwilę później ich działania wywoływały w nas czystą odrazę. Fabuła, kompleksowo pokazująca walkę o władzę pełną zdrad i zwrotów akcji, gęstnieje z odcinka na odcinek, a my z zafascynowaniem oglądamy ten krwawy spektakl, w którym jednocześnie nie brakuje emocji. Ekipie MAX udało się stworzyć serial, który pokochają fani komiksowych historii o Gotham City, ale też widzowie szukający poważnych opowieści o antybohaterach.