Ostatni raz w serialu widac go gdy Kloss ucieka z obozu...
Ciekawe. Bardzo ciekawie brzmi. Czyli nakręcili taki film o Marszałku w czasach I wojny światowej. A właśnie w tym okresie jego życia w serialu "MARSZAŁEK PIŁSUDSKI" postać Piłsudskiego grał Mariusz Bonaszewski. Przy okazji to on grał ojca Eugeniusza Bodo w serialu "BODO", prawda? Chyba nie mylę się w tej kwestii.
Zgadzam się, że to bardzo dobry aktor. Pasował mi do roli młodego Piłsudskiego od wczesnej młodości do 1918 roku, bo potem grał w serialu Zapasiewicz jako Piłsudski. Swoją drogą powiem Ci, że serial "MARSZAŁEK PIŁSUDSKI" bardzo lubię, ale moim zdaniem za mało w nim pokazali. Wielu spraw nie pokazali. Nie pokazali jego dzieciństwa, nie pokazali związku z doktor Eugenią Lewicką, kilka spraw przeinaczyli np. śmierć Kasztanki czy słynne nagranie przez Piłsudskiego swojego głosu miały miejsce w innych latach niż to pokazano w serialu. I dlaczego nie ma Bolesława Wieniawę-Długoszowskiego? Przecież to ważna osoba z otoczenia Piłsudskiego, a nawet nie ma o nim wzmianki.
Wczoraj oglądałem Batman Forever na TVN 7 i padłem ze śmiechu tłumaczenie tragiczne Borowiec zamiast 2 twarze czytał dwu licowy tragedia.
Oglądam stare Bondy i wczoraj np był w TVP 1 Doktor No Gudowski jest fantastyczny robi głosem niesamowity klimat , dobrze że będzie czytał do Licencji na zabijanie.
Borowiec podobnie popsuł tłumaczenie "BATMANA", gdzie czytał środek Jokera jako "Chichotex", a ja znam wersję, gdzie ta nazwa to "Śmiechex" i to brzmi o wiele lepiej moim zdaniem.
Maciej Gudowski to jeden z najlepszych lektorów, jakich znam, przynajmniej moim zdaniem. A jeśli chodzi o Bondy, to ja kocham te stare, dobre filmy o Bondzie. Sean Connery, George Lazenby oraz Timothy Dalton to moim zdaniem najlepsi odtwórcy 007. Roger Moore ujdzie, ale trochę za bardzo się chwilami wygłupia. Pierce Brosman to z kolei miało być ciacho i nikt nie przejmuje się tym, że jego Bond bez super gadżetów byłby nikim, bo bez nich nie miałby praktycznie szans. A ten najnowszy Bond... Szkoda słów.
Ja tam Craiga lubię też pokazuje ludzką twarz Bonda a nie pajacuje czy robi pozy lalusia jak Brosman. Casiono royale jest świetnym filmem klimatem nawiązuje do W tajnej służbie jej Królewskiej mości.
Mój Ranking Bondów
1 Connery
2 Craig
3 Dalton
4 Moore
5 Lazenby
6 Brosman
Pewnie i pokazuje ludzką twarz, ale bardzo mi się nie podoba to, że ten Bond to nie jest ten sam Bond z poprzednich filmów. Choć w sumie już Brosman zagrał innego Bonda, bo w latach, w których działa Bond grana przez Pierce'a, to Bond powinien mieć już z 60 lub 70 lat, a Bond grany przez Brosmana na tyle nie wygląda. Poza tym nie podoba mi się to, że Bond Pierce'a wiecznie ma jakąś super brykę pełną gadżetów, wiecznie ma jakieś dodatkowe gadżety do dyspozycji i tak, jak mówiłem - bez nich byłby bezbronny jak dziecko. I jeszcze te sceny jak np. w tym czwartym filmie ściga swego wroga czołgiem. Żałosne efekciarstwo. Bond Craige'a nie jest zły, ale nie podoba mi się, że to nie jest ten sam Bond z książek. Ma zupełnie inną biografię i wyraźnie widać, że to Bond współczesnych czasów, a nie ten z powieści Fleminga. To mi się bardzo nie podoba. No i jeszcze M kobietą? To już przesadzili. Czemu mają służyć te zmiany? Zrozumiałbym, gdyby to był syn 007, ale niestety tak nie jest. I dlatego jakoś niezbyt mi to odpowiada, ale oczywiście to tylko moje zdanie.
A którego Blofelda lubisz najbardziej? Bo ja najbardziej lubię tego z filmów "POZDROWIENIA Z ROSJI" oraz "OPERACJA WIDMO", gdzie praktycznie nic o nim nie wiemy i nawet nie widzimy jego twarzy. Powiedziałbym, że tutaj działa zasada "Mniej znaczy więcej", bo możemy tylko sobie wyobrażać, kim on jest, jak on wygląda itp. Potem, jak już go pokazali w "ŻYJE SIĘ TYLKO DWA RAZY", to już nie było to samo, choć Donald Pleseance dobrze gra, ale ciekawi mnie, czemu dali mu taką bliznę na twarzy? Żeby był groźniejszy? A podobno tego Blofelda z pierwszych dwóch filmów grało dwóch aktorów: jeden robił za postać, a drugi podstawiał mu głos. Co najlepsze - ten, co podstawiał głos (jeśli się nie mylę) był tym samym aktorem, co grał Doktor No. Tak czy siak najlepszy Blofeld był w pierwszych filmach. Wiem, że w końcu musieli go pokazać, ale Donald nieco... jakby to ująć... Przypominał mi takiego stereotypowego bandziora. Musi być brzydki jak noc, musi być podłą kanalią, musi mieć okrutne spojrzenie, a jak jeszcze będzie oszpecony, to tym lepiej. Telly Savallas w filmie "W TAJNEJ SŁUŻBIE JEJ KRÓLEWSKIEJ MOŚCI", choć głównie mi się kojarzy z Kojakiem, to i tak moim zdaniem lepiej się sprawdził jako Blofeld. Nie był fizycznie odpychający, mógłby się podobać kobietom, a do tego ma klasę. Charles Grey w filmie "DIAMENTY SĄ WIECZNE" też nie był zły, ale ten z kolei za bardzo przypominał angielskiego dżentelmena niż arcyłotra. Poza tym ten aktor za bardzo mi się kojarzy z Mycroftem Holmesem (bratem Sherlocka Holmesa) z serialu wytwórni Granada, więc to może dlatego aż tak mało mi pasował do tej roli. Ale nie był zły, choć z kolei, o ile Donald grał ZBYT ZŁEGO, to Charles grał ZBYT ELEGANCKIEGO. Jedynie Telly Savallas osiągnął równowagę. I dziwi mnie jedno. Skoro w tym ostatnim filmie z Connerym Blofeld ginie, a przynajmniej wszystko na to wskazuje, to po co ożywili go w filmie "TYLKO DLA TWOICH OCZU"? Nie zrozum mnie źle, uwielbiam początek tego filmu, gdzie Bond idzie na grób żony, po czym musi się znowu zmierzyć z Blofeldem i wreszcie ostatecznie go zabija. Super początek, ale ma jedną wadą... W ogóle nie ma nic wspólnego z fabułą filmu. Choć w sumie filmy z Rogerem Moorem mają chyba zawsze taki początek, że Bond kończy jakąś akcję, po czym przyjeżdża do M i ten daje mu nowe zadanie. I zawsze akcja na początku nie ma żadnego związku przyczynowo-skutkowego z fabułą filmu. Ciekawe, prawda? Moim zdaniem nawet dobry zabieg, ale do jednego filmu lub dwóch, ale nie do wszystkim z Moorem. Ale tak czy siak Blofeld to najlepszy wróg Bonda. Nawet jest w sumie groźniejszy niż ten z książek, bo więcej działa i więcej razy Bond ma z nim do czynienia.
A jeśli chodzi o innych wrogów Bonda, to kogo lubisz najbardziej? Bo ja pana Scaramangę, czyli Człowieka ze złotym pistoletem. Oczywiście duże znaczenie w tej sprawie ma Christopher Lee i jego kreacja tej postaci. Ten człowiek był chyba stworzony do grania drani, a prócz tego jeszcze jego mroczny głos robił swoje, że o mrocznym uśmiechu już nie wspomnę :) Moim zdaniem zaraz po Blofeldzie to najlepszy wróg Bonda. No i jeszcze Goldfinger ma w sobie to coś. I nie można mu odmówić pomysłowości i śmiałości, bo w końcu by się porwał na Fort Knox i nie każdy wymyśliłby aż tak skuteczny sposób, aby go obrabować. Z wrogów Bonda z kolei bardzo mnie irytuje ten cały, jak mu tam... chyba Buźka się nazywał. Ten mięśniak z aparatem na zębach, który potrafił nawet stal przegryźć i zagryźć rekina. Naprawdę nie wiem, czemu dali go aż do dwóch filmów, bo do "SZPIEG, KTÓRY MNIE KOCHAŁ" oraz "MOONRAKER". I potem nagle z wroga 007 staje się jego przyjacielem. W sumie co ten gość tu robi? I co to ma być? Potwór Frankensteina? Nic dziwnego, że z niego najwięcej się parodyści nabijają.
A zauważyłeś może pewne schematy w filmach o Bondzie? Takie sytuacje czy wątki, jakie się powtarzają w wielu filmach? Przede wszystkim ten sposób rozpoczynania każdego filmu - nawiasem mówiąc bardzo mi się on podoba. Bond idzie w takim jakby celowniku, odwraca się do widzów, strzela, leci krew na ekran, leci w tle groźna melodia i zaczyna się film. Tylko, że poza "DOKTOREM NO" dają zawsze kilka minut wstępu i dopiero potem mamy napisy czołowe, gdzie śpiewa jakaś babka piosenkę o tytule filmu i jeszcze widzimy tańczące cienie nagich pań. To się powtarza chyba w każdym filmie. Ale filmy z Connerym i film z Lazenby ma tak, że początek wiąże się bezpośrednio z fabułą filmu. Podobnie też mają filmy z Daltonem i filmy z Brosmanem. Nie wiedzieć jednak czemu, filmy z Moorem mają taki początek, że praktycznie nigdy nie jest on powiązany z główną akcją. I kolejny schemat - w filmach z Moorem mamy tak, że gdy Bond czuje się już bezpieczny i chce się przespać ze swoją dziewczyną, nagle atakuje ich pomagier czarnego charakteru - pomagier oczywiście zawsze przeżywa na końcu i chce pomścić szefa. Bond musi więc go zabić lub w jakiś inny sposób unieszkodliwić, a potem jak gdyby nigdy nic wraca do panienki. Dość... zabawne, powiedziałbym. I kolejny schemat: Bond w filmach z Moorem ma złożyć raport M, ale ignoruje to (ku irytacji M), aby się pokochać ze swoją dziewczyną. O ile jednak w kilku filmach to było zabawne, o tyle w "MOONRAKER" wyszło to dość żałośnie, gdy Bond robi to z dziewczyną w kapsule w kosmosie i do tego M widzi go z resztą "ważniaków" i wszyscy są w szoku, a Bond co robi? Zasuwa ekran, żeby ich nie widziano i ma w nosie, co będzie dalej, bo on ma ochotę na seks. No cóż... Może to jest zabawne, ale przede wszystkim moim zdaniem głupie. Podobnie było chyba w "SZPIEG, KTÓRY MNIE KOCHAŁ", gdzie też robią to w kapsule, ale znalezionej na morzu i M z resztą "ważniaków" otwiera kapsułę, a tam nadzy Bond i jego pani. I co robią? Czy są w szoku? Czy przepraszają? Czy jakoś się tłumaczą? A guzik! Zamykają kapsułę i ignorując krzyki M robią "TO" dalej. Z całym szacunkiem, to pasuje do komedii, ale nie do filmu o Bondzie. Nie mogę powiedzieć, że to było zabawne, ale powtarzanie podobnej sytuacji kilka razy robi się potem nudne. Kolejnym schematem "Bondów" jest to, że Bond w większości filmów dostaje super bryki z całą masą gadżetów i jest ostrzegany, aby bryki nie zniszczył. A co Bond robi? Oczywiście ją niszczy w szaleńczym pościgu, po czym za każdym razem znowu dostaje brykę i historia się powtarza. No i jeszcze te gadżety Bonda... Jakby bez nich nie umiał sobie poradzić. Dziwne. I jeszcze to, że w większości filmów Bond leci na wszystko, co jest płci przeciwnej i na drzewo nie ucieka. W książkach Fleming pokazał to nieco inaczej, bardziej po ludzku, co mi bardzo się podoba. W książkach Bond nie zawsze ma romans z towarzyszącą mu dziewczyną. W filmach musi przespać się nie tylko z partnerką, ale przy okazji z każdą, która mu się nawinie. Nie chcę być wredny, ale to wygląda trochę tak, jakby ktoś chciał leczyć w ten sposób swoje kompleksy. A wracając do schematów, to jeszcze jeden zauważyłem. Mianowicie w dużej mierze wrogowie Bonda są szpetni lub okaleczeni. Blofeld w jednym filmie ma bliznę i jest łysy, Doktor No ma szczypce zamiast dłoni i w książce miał też serce po prawej stronie, Goldfinger jest odpychającym grubasem, Scaramanga ma trzy sutki... Jednym słowem cała plejada osób oszpeconych i źle potraktowanych nie tylko przez świat, ale i przez naturę. Dziwić się potem, że się mszczą i chcą cały świat zniszczyć? Ale tutaj też Fleming namieszał, bo on ten schemat stworzył i potem schemat był powielany. Ze schematów warto wspomnieć to, że Bond wciąż flirtuje z Monneypeny, sekretarką M, co irytuje jego szefa, choć to zabawny schemat :)
A z dziewczyn Bonda która najbardziej Ci się podoba? Bo ja mam największą słabość do Mary Goodnight. Szkoda tylko, że w filmie zachowuje się w dużej mierze jak stereotypowa blondynka, która urodą nadrabia braki w inteligencji i zaradności. W książce była bardziej zaradna, prócz tego, jeśli się nie mylę, w powieściach jest wspominana jako osobista sekretarka Bonda, jeśli się nie mylę, ale tylko w "CZŁOWIEKU ZE ZŁOTYM PISTOLETEM" gra rolę jego dziewczyny, w innych powieściach jest tylko wspominana i osobiście się nie pojawia. Także ja wiem, że raczej inteligencją nie grzeszy - dowodzi tego chociażby zakończenie filmu, gdy jakoś łatwo wybacza 007 to, że zamknął ją w szafie i przespał się z kochanką Scaramangi - i sama idzie do łóżka z Bondem. Ale cóż... To w końcu 007. Jemu więcej uchodzi niż innym. Tak czy siak ja wiem, że ona jest taka, ale jak widzę ją w bikini lub w niebieskiej koszulce nocnej, to nie mam wątpliwości, która z dziewczyn Bonda najbardziej mi się podoba :) Tracey też jest całkiem urocza i w końcu musiała mieć w sobie to coś, skoro Bond ją poślubił i tak cierpiał po jej stracie. Jednak dziwi mnie, że do filmu wzięli do jej roli niezbyt atrakcyjną aktorkę. Chociaż może to kwestia gustu? A może chodziło o pokazanie, że uroda to nie wszystko? Tak czy siak lubię tę postać. Obok Mary to moja ulubiona dziewczyna Bonda :)
A wiesz, wracając do Blofelda, to powiem Ci, że można zauważyć w filmach i bajkach akcent Blofelda, że tak powiem. Chodzi o sposób, w jaki ukazuje się czarny charakter - w fotelu tak, że nie widać jego twarzy, tylko ręce i czasami tors, a także ma zwierzaka, którego głaszcze. To od razu przypomina nam doktora Klaufa z serialu animowanego "INSPEKTOR GADŻET", która to postać była inspirowana filmowym Blofeldem. Albo weź Giovanniego z anime "POKEMON". W pierwszych odcinkach, w których go widzimy, nie widzimy jego całej twarzy - tylko uśmiech mroczny i w cieniu. I także tors i kolana z Pokemonem kotem Persianem. To też nie jest przypadek. Albo Lord Voldemort w "HARRY POTTER I CZARA OGNIA". Zarówno w książce, jak i w filmie początkowo Voldka nie widzimy, tylko widzimy tył fotela, w którym siedzi i czasami jego rękę, jak głaszcze swego węża Nagini, który robi tutaj za perskiego kota. Moim zdaniem podobieństwo tych wszystkich przypadków do sposobu ukazywania Blofelda w pierwszych filmach nie jest przypadkiem.
Z Bondem Craiga to dziwna sprawa niby robią restart serii a dali tą samą M co w filmach z Brosmanem. Mogli by zrobić że np James Bond to pseudonim i nowy 007 po otrzymaniu licencji takie przybiera imię. Ale Casino miało coś w sobie świetny film moim zdaniem , obecnie bondy Daniela cierpią na to co film Lazenbyego czy filmy Daltona te obrazy też mają przeciwników że są nie Bondowe.
Blofelda jeszcze grali Christhop Waltz w Spectere i Max Von Sydow w tym nieoficjalnym filmie. Savalas dla mnie był najlepszy , jednak Blofeld cierpi z tego powodu że jego wątek nie był tak poprowadzony jak w ksiązkach zamiast w tajnej służbie dać przed Żyję się tylko 2 razy to oni zmieniają kolejność . A przecież też w Diamentach go nie było
Podobało mi się wiele kobiet Bonda fajna był np ta z filmu Szpieg który mnie kochał.
Ano właśnie, tak mi się coś wydawało, że w filmach z Brosmanem M jest także kobietą. No i właśnie to chodzi. To by miało sens, gdyby to był inny agent, który przybiera to samo imię i ten sam pseudonim, jednak sugerowanie, że to jest ten sam człowiek i prawie wcale się nie starzeje, to po prostu jest czysta fantastyka. Zgadzam się, że filmy z Craigiem mają w sobie to COŚ, ale to zagmatwanie w fabule - czyli niby restart, a jednak nie restart. Tak czy siak moim zdaniem Lazenby i Dalton stworzyli najlepszy obraz Bonda. Najbardziej ludzki i podobny do książkowego 007. Przy okazji jeszcze podoba mi się to, jak w filmie "LICENCJA NA ZABIJANIE" Felix Leiter mówi, że Bond był żonaty. Podoba mi się ta wzmianka - krótka, ale mówi sama za siebie i przynajmniej pokazuje, że Bond przeżywa wciąż śmierć Tracey. A tak w ogóle, to ciekawi mnie, czemu Fleming tak zakończył tę historię. Nie mógłby sobie 007 mieć żonę i zrezygnować ze służby i mieć spokojne życie? Tak po prostu mnie to ciekawi.
Widziałem ten nieoficjalny film i muszę powiedzieć, ma w sobie to coś. Ma zabawny tytuł "NIGDY NIE MÓW NIGDY". Podobno wymyśliła go żona Connery'ego, bo ten wszak zapowiedział, iż nigdy więcej nie zagra Bonda, a potem zmienił zdanie. Jeśli chodzi o Blofelda, to dziwi mnie, czemu jego zrobili aż tak wielkim wrogiem Bonda, że aż zastępuje SPECTRE w filmie "POZDROWIENIA Z ROSJI". Aż tak się bano wtedy ruskich czy co? Ja, powiem Ci szczerze, najbardziej lubię Blofelda z tych pierwszych filmów, gdzie w ogóle nie widać jego twarzy i nie wiemy o nim praktycznie nic. Mogliby go tak pokazać, ale zachowując wierność książkom i trzymać się chronologii wydarzeń z książek, a nie wymyślać własną. A tak z innej beczki. Czemu organizacji WIDMO w powieści "OPERACJA PIORUN" tak łatwo upadła? Jedna akcja Bonda i cała organizacja trafia do paki poza Blofeldem, który potem działa jedynie z grupką wiernych sobie ludzi? Trochę dziwne. Pod tym względem filmy trochę lepiej poprowadziły ten wątek. Ale i tak podoba mi się bardziej ostateczna walka Bonda i Blofelda ukazana w powieściach. Jest bardziej ludzka, bardziej naturalna, a 007 nie zabija drania tylko dla Jej Królewskiej Mości, ale przede wszystkim z pobudek osobistych.
Ja największą słabość mam do blondynek, więc cóż... Nie dziwisz się więc chyba, że właśnie Mary Godnight mi przypadła do gustu :) Wielu chwali Izabellę Skorupco jako dziewczynę Bonda, ale szczerze mówiąc... Mnie się ona wydawała mało atrakcyjna w tym filmie. I trochę taka jakby za męska. A jak tak mówimy o filmach z Brosmanem, to osobiście irytuje mnie coś w filmie "ŚMIERĆ NADEJDZIE JUTRO". Bond na początku zostaje złapany przez Ruskich i spędza u nich w niewoli aż 13 miesięcy. Przez ten czas nikt z jego przełożonych ani przyjaciół nie chce go odbić? Dopiero po tym okresie wymieniają go za ruskiego agenta? Co to ma być? Bond w książkach miał przyjaciół, sam M parę razy okazywał mu wręcz ojcowską miłość - pamiętam, jak go bronił w powieści "CZŁOWIEK ZE ZŁOTYM PISTOLETEM", gdy Bond poddany został praniu mózgu i miał go zabić. A tutaj co? Tak po prostu go skreślili na ponad rok? I on jeszcze chciał służyć?
Brosman był ok tylko w Goldenye w pozostałych filmach wypadał słabo bo każdy z aktorów dodawał coś od siebie a on połączył urok i szyderę Connerego z poczuciem humoru Moora.
W książce żyje się tylko 2 razy Bond traci pamięć i jest zasygnalizowane że spędził w Japonii jakiś czas , w powieści Człowiek ze złotym pistoletem dowiadujemy się że Kisy Suzuki jest w ciąży , ale Bond wyjeżdża i za jakiś czas odzyskuje pamięc , kto wie co by było gdyby Flaming nie umarł tak szybko może dostali byśmy jakieś zakończenie.
Ta organizacja z ksiązek to SMIERSZ ciekawe właśnie czemu zastąpili ją SPECTRE.
Nigdy nie mów nigdy to fajny film , niby Remake operacji piorun , ale ma jednak inne elementy np porwanie Domino , czy walka pod wodą wyglądała lepiej niż w Operacji , a i KIM Basinger była piękna . Ja zawsze liczę że Connery zagrał Bonda 7 razy bo ten film wliczam do filmów o 007.
Moim zdaniem Brosman w pozostałych filmach wypadł tak słabo, bo ciągle tam te gadżety używa i w ogóle zachowuje się tak, jakby sam sobie bez nich nie umiał poradzić. Poza tym pozostałe filmy z nim pokazywały wiele absurdalnych scen, jak np. że Bond goni swego wroga czołgiem po mieście. Moim zdaniem to po prostu tanie efekciarstwo mające na celu przykuć uwagę widza czymś innym niż ciekawą fabułą. W sumie "GOLDENEYE" to całkiem dobry film, tylko jakoś Izabela Scorupko mi tu nie pasowała. Sam nie wiem czemu, ale niby dobrze gra, lecz jednak to nie jest to, czego bym ja oczekiwał po dziewczynie Bonda. Za to świetny był Sean Bean w roli agenta 006, który zdradził Bonda i ten musiał z nim walczyć. Poza tym bardzo lubię tego aktora i podoba mi się, jak dobrze gra drani. Idzie mu to doskonale, choć w sumie nie zawsze jego postacie są złe. Boromir z "WŁADCY PIERŚCIENI" był dobry, choć sprawiał wrażenie drania. Hrabia Wroński z "ANNY KARENINY" (wersja z Sophie Marceau) też nie jest postacią negatywną, ale w sumie pozytywną też nie bardzo jest, bo przecież Anna przez miłość do niego przeżywa tragedię, popada w szaleństwo i ginie. Najsympatyczniejszą jego rolą, jaką widziałem to rola Odyseusza w "TROI".
No właśnie. Słyszałem, że "CZŁOWIEK ZE ZŁOTYM PISTOLETEM" została dokończona po śmierci Fleminga. Mam wobec tego pytanie. Skoro to przedostatnia część cyklu, a ostatnia to "OŚMIORNICZKA", to kto napisał ostatnią część, skoro już przedostatnia wymagała dokończenia przez innego autora? Chyba, że "OŚMIORNICZKA" już istniała wcześniej i dopiero po śmierci autora ją wydano. Ale to mnie nieco dręczy. Może znasz odpowiedź na to pytanie?
Oj, wybacz. Pomyliłem się. To był SMIERSZ i w pierwszych książkach o Bondzie ono występuje. Potem pojawiło się SPECTRE i jeśli mnie pamięć nie myli, to należeli też do niej członkowie rozwiązanego SMIERSZU. Dziwi mnie jednak, czemu w filmach od początku mamy SPECTRE i o SMIERSZU nawet wzmianki nie ma. To trochę wygląda tak, jakby się bano ZSRR i stosunków politycznych z nimi. A tak, jak już o zmianach mówimy, to w "OPERACJI PIORUN" w książce Blofeld zabija jednego ze swych ludzi za to, że ten dopuścił się gwałtu na porwanej przez nich dziewczynie. Co prawda sam Blofeld w gwałt nie wierzył i uważał, że dziewczyna sama oddała się swemu porywaczowi, ale wszak obiecał rodzicom oddać dziewczynę w nienaruszonym stanie - honor SPECTRE został narażony na szwank i on zmazuję tę plamę na honorze zabijając agenta za to odpowiedzialnego i zwracając rodzicom połowę okupu. W filmie też co prawda Blofeld zabija agenta, ale... z powodu tego, że przywłaszczył on sobie pieniądze z jakieś akcji. Moim zdaniem powinni się trzymać książki, bo ta scena w książce dawała nam ciekawszy obraz Blofelda i pokazuje nam, jakimi zasadami się kierował. W filmie mocno jego motywacje spłycili, a szkoda.
Zgadzam się, że "NIGDY NIE MÓW NIGDY" to bardzo fajny film, choć kilka scen jest tam dość absurdalnych np. ucieczka Bonda i Domino na koniu, po czym upadek wraz z tym koniem do morza. Podobno ta scena tak oburzyła obrońców praw zwierząt, że musiano dać na napisach końcowych dodatek, że żadne zwierzę nie ucierpiało przy produkcji tego filmu. I podobno to pierwszy film używający tego napisu. Dość dziwna jest scena, jak Bond zabija jakiegoś drania z pomocą próbki... własnego moczu. Ale wydaje mi się, że remake jest wierniejszy książce Fleminga. Choć musiałbym go znowu obejrzeć. Czekaj. Kim Bassinger? TA KIM BASSINGER, co grała Vicky Vale? Nie pamiętałem, że to ona była tam panną Domino. To muszę koniecznie znowu zobaczyć ten film, bo uwielbiam tę aktorkę i zgadzam się, była wtedy piękna :) A podobno ten film to też debiut filmowy Rowana Atkinsona. Nawiasem mówiąc ten aktor jest po prostu genialny. Uwielbiam go w serialu "CZARNA ŻMIJA", gdzie sypie takimi żartami, że po prostu płakać można ze śmiechu.
Ośmiorniczka i Tylko dla twoich oczu to zbiór opowiadań luźno powiązanych z ksiązką np opowiadanie w obliczu śmierci dotyczy wątku snajperskiego jak Bond wacha się czy zabić tą kobietę co w filmie była jego kochanką krótki wątek ale , świetnie napisany i Dalton w filmie oddał to świetnie.
Ciekawe Że Blofeld był Polakiem w ksiązce to wielokrotnie poruszano , pisano też dlaczego dziewczyny zostawiały Jamesa w ekranizacjach po prostu znikały. Ciekawa jest też powieść Szpieg który mnie kochał Bond tam jest postacią 2 planową a cała historia jest opowiedziana z pierwszej osoby a bohaterką jest kobieta.
No tak, to prawda. To są zbiory opowiadań, ale ciekawi mnie, kiedy Fleming je napisał. Czy za swojego życia czy też po jego śmierci na podstawie jego notatek je zapisano. Tak, zauważyłem to. Film "W OBLICZU ŚMIERCI" rozwija jakby opowiadanie i moim zdaniem robi to w bardzo ciekawy sposób. Pamiętam w zbiorze "TYLKO DLA TWOICH OCZU" jedno opowiadanie jest takie, że ktoś Bondowi opowiada o swoim przyjacielu, który poślubił stewardessę, która zaczęła rujnować go finansowo. Też takie luźne opowiadanie luźno powiązane z Bondem. Opowiadanie "OŚMIORNICZKA" zaś też w sumie luźno z 007 powiązane, bo on tam chyba znajduje jakiegoś ex-agenta, który dopuścił się zdrady i daje mu czas na popełnienie samobójstwa i ten pozwala się pożreć swojej ulubionej ośmiornicy. Film zaś w ogóle nie ma z opowiadaniem wiele wspólnego.
Właśnie, Blofeld był Polakiem, co w książce "OPERACJA PIORUN" jest wyraźnie zaznaczone, w filmach zaś wcale nie mówią o jego pochodzeniu i w sumie o jego przeszłości nic nie wiemy. To prawda, "SZPIEG, KTÓRY MNIE KOCHAŁ" to powieść napisana w formie pamiętnika młodej dziewczyny i dzieli się na trzy części i dopiero w trzeciej pojawia się Bond, którym całkiem przypadkowo miesza się w tę sprawę. Przy okazji ta książka jest też wydawana pod tytułem "MOJA MIŁOŚĆ SZPIEG". Dziwi mnie, czemu tłumacze tak różnie tłumaczą tytuł książki. Ja rozumiem, że jedno dzieło ma kilku tłumaczy, ale tytuł powinien być na całą Polskę taki sam. Nie sądzisz? Bo potem człowiekowi się myli i myśli, że to inna historia, a to ta sama, którą zna, tylko pod innym tytułem. A co do książki dziwi mnie, że film "SZPIEG, KTÓRY MNIE KOCHAŁ" z powieścią nie ma w sumie nic wspólnego.
Ta opowieść o ty zrujnowanym człowieku to Wskaznik ukojenia po Angielsku Quantum of Solace. A film ośmiorniczka jest o córce tego agenta. A opowiadanie tylko dla twoich oczu ma tylko minimalny zarys fabuły filmu. Również opowiadanie W perspektywie mordu ma mało wspólnego z Filmem Zabójczy widok bo tytuł angielski jest taki sam.
Książkowy Szpieg który mnie kochał dzieje się po operacji Piorun jak Bond wraca z misji więc pewnie dlatego zmienili historie by nie nawiązywać już do tego filmu.
Rozumiem. Takie coś, ale naprawdę dziwi mnie to, że nakręcili filmy na podstawie opowiadań, ale z opowiadań tam niewiele zostało, w sumie chyba tylko tytuł i sam James Bond, bo poza tym prawie nic nie zostało. Podobnie jest z niektórymi filmami na podstawie powieści. Weź np. "CZŁOWIEK ZE ZŁOTYM PISTOLETEM". Sam film nie ma z powieścią wiele wspólnego. W powieści Bond został wysłany przez M do zabicia Scaramangi, a żeby to zrobić musiał przeniknąć do jego gangu i zdobyć jego zaufanie, ale Scaramanga był nie w ciemię bity, porwał Mary Goodnight i zmusił Bonda do jej ratowania i walki z sobą, podczas której jednak zginął. A w filmie co mamy? Scaramanga zaprasza do siebie znanych agentów, tam staje z nimi do walki polegającej na przejście przez labirynt pełen pułapek, na końcu którego czeka złoty pistolet ze złotą kulą z wyrytym na niej nazwiskiem ofiary. I tym pistoletem i tą kulą zawsze Scaramanga wygrywał - a przynajmniej do czasu, aż wyzwał do walki Bonda, który z pomocą Mary odniósł zwycięstwo. To są przecież zupełnie dwie różne fabuły. Dziwi mnie ta zmiana. Nie mówię, żeby była zła, bo film jest super, ale po co ta zmiana? Oryginalna fabuła była gorsza? Podobnie pozmieniali fabułę filmu z Connerym, czyli "ŻYJE SIĘ TYLKO DWA RAZY", bo raz, że umieścili jego akcję przed "W TAJNEJ SŁUŻBIE JEJ KRÓLEWSKIEJ MOŚCI" (więc motyw zemsty Bonda na Blofeldzie za zabójstwo żony automatycznie wylatuje), ale jeszcze mamy wątek z jakąś rakietą pełną toksyn i walką w jakieś jaskini, gdzie SPECTRE ma swą kryjówkę, a przecież w książce tego nie ma. Fabuła książki jest mniej skomplikowana, bo Bond zostaje wysłany do zabicia Blofelda, który hoduje trujące rośliny i wytworzoną z nich truciznę sprzedaje komu się da i na tym zarabia. Bond chyba przechodzi szkolenie ninja, potem ucharakteryzowany na Japończyka wkrada się do willi Blofelda, ale zostaje złapany i zdemaskowany, jednak udaje mu się udusić Blofelda, a następnie wysadza jego willę w powietrze wraz z Irmą Blunt (żoną Blofelda, też biorącą udział w zabójstwie Tracey), ale wskutek wybuchu traci pamięć, zostaje uznany za zmarłego i trafia do tej Japonki, która potem zaszła z nim w ciążę, a on wyjeżdża na końcu książki do ZSRR, aby szukać swej przeszłości. Tam zaś - jak wiemy z następnej powieści - złapali go Ruscy, poddali praniu mózgu i kazali zabić M. Na szczęście zamach nie powodzi się, Bond zostaje poddany leczeniu, odzyskuje pamięć i musi się zrehabilitować poprzez zabicie Scaramangi. Dobrze mówię? Popraw mnie, jeśli coś pomyliłem. Mnie się w powieściach bardzo podoba to, że jest tam kolejność chronologiczna ustalona. I masz rację, książki też wyjaśniają, czemu dziewczyny odchodziły od Bonda - w filmach zaś po prostu znikają, jakby ich nigdy nie było. Dziwne trochę. Chyba, że wtedy była moda na playboya zmieniającego kobiety jak rękawiczki i to podnosiło ego wywiadu Jej Królewskiej Mości. A przy okazji... Czytałem, że Christopher Lee (czyli filmowy Scaramanga) miał przyjemność osobiście poznać Iana Fleminga, a także J.R.R. Tolkiena, których bardzo polubił i dlatego tym chętniej zagrał w filmach na podstawie ich książek.
Tak po Żyję się tylko 2 razy jest Człowiek ze Złotym pistoletem i tam jest wątek z praniem mózgu. Jeszcze warto dodać że film Diamenty są wieczne mocno różni się od książki bo przecież nie ma w niej Blofelda , a cała akcja dotyczy przekrętu z diamentami. Też Żyj i pozwól umrzeć w książce Bond cierpiał po śmierci Vasper bo to 2 książka z kolei a film też zmienił wiele wątków.
Właśnie, zdecydowanie niektóre filmy z Connerym mocno zmieniły fabułę książek, a z kolei filmy z Moorem, to już prawie całkowicie zmieniły fabułę książek, z których czasami poza tytułem nie miały nic wspólnego. W sumie, jak tak myślę, to poza filmem "ŻYJ I POZWÓL UMRZEĆ" to filmy z Moorem nie mają nic wspólnego z książkami, na podstawie których powstały. Bo tylko w tym filmie zachowali pewną wierność... Mówię "PEWNĄ", bo i tak zmian jest sporo. Ale wątek jest ten sam - Pan Byk i jego banda fałszująca monety i zajmująca się voodoo. Tylko, że jeśli dobrze pamiętam, to w powieści Pan Byk był agentem SMIERSZU i zyski ze swej działalności przekazywał dla nich. I zginął inaczej niż w filmie, bo Bond chyba wysadził jego motorówkę, na której on płynął i Byka pożary rekiny. I to tam też była sytuacja, że Felixa Leitera wrzucili do basenu z rekinem i ten potem stracił prawą dłoń i część nogi. Za co potem Bond się zemścił wrzucając do basenu z tym samym rekinem odpowiedzialnych za to ludzi Byka. Ten wątek z kolei jest w filmie "LICENCJA NA ZABIJANIE", ale tam dodali jeszcze wątek ze ślubem Leitera i w tym zamachu na niego ginie jego świeżo poślubiona żona. I jeśli mnie pamięć nie myli, to potem w powieści "POZDROWIENIA Z ROSJI" właśnie za to SMIERSZ kazał zlikwidować Bonda - za śmierć Pana Byka, choć przy okazji zebrało się jeszcze kilka innych spraw np. powstrzymanie akcji tego nazisty z powieści "MOONRAKER", którą chyba SMIERSZ też finansowo wspierał.
Albo w Moonrekarze Bond tylko siedzi za biurkiem i nie lecimy w kosmos jak w filmie. Dzisiaj film Pozdrowienia z Rosji też śiewtny film.
Dokładnie tak. W książce w ogóle nie poleciał w kosmos, a przy okazji ta książka jest chyba jedną z niewielu, gdzie partnerka Bonda nie idzie z nim do łóżka, bo jeśli się nie mylę ma narzeczonego i chyba nawet zaprasza Bonda na swój ślub. Przyznasz, że to ciekawa odmiana. Jedyna partnerka, z którą relacja nie kończy się romansem :) "POZDROWIENIA Z ROSJI" mimo zmian jest świetnym filmem, a sposób ukazania Blofelda jest rewelacyjny. Ciekawi mnie, kto wymyślił, żeby tak właśnie go ukazać :)
Ciekawe że Flaming nie protestował i nie przeszkadzały mu te zmiany ,pewnie wytwórnia sypnęła groszem.
Zapewne masz rację w tej sprawie. Trudno mi sobie jakoś wyobrazić, żeby Fleming tak po prostu się zgodził na to, aby przeinaczano fabułę jego książek. Nawiasem mówiąc udało mi się wreszcie kupić powieść dla dzieci Iana Fleminga "CHITTY CHITTY BANG BANG" i powiem Ci, że autor Jamesa Bonda sprawdził się jako autor książek dla dzieci. Książka doczekała się nawet trzech trzech kontynuacji innego autora oraz ekranizacji w postaci musicalu z 1965 roku.
Ciekawe że Flaming żył w czasach Tolkiena i twórcy Narni Lewisa panowie się osobiście znali , a Tolkien i Lewis byli przyjaciółmi.
No właśnie i podobno Fleming także był agentem w służbie Jej Królewskiej Mości, więc wiedział to i owo o Secret Service. Chociaż chyba nie przeżył takich przygód jak Bond i podobno opisał to, co sam chciał przeżyć jako agent. Podobno miał też romans ze słynną Krystyną Skarbek i niektóre dziewczyny Bonda były na niej wzorowane i miały jej typ urody. Ciekawe, czy to prawda.
A tak, to prawda, że Tolkien i Lewis byli przyjaciółmi i należeli do jednego klubu pisarzy fantasy. Niestety, Tolkien tak mocno skrytykował pierwszą wersję powieści "LEW, CZAROWNICA I STARA SZAFA", że Lewis na kilka lat zarzucił pisanie i dopiero po tym czasie wrócił do pisania o Narnii, a pierwszą część swojej serii poprawił do takiej wersji, jaką znamy. A przy okazji, jeśli znasz wszystkie części serii "OPOWIEŚCI Z NARNII", to pewnie zauważyłeś, że każda część książki jest mroczniejsza i poważniejsza od poprzedniej, a siódma to już najmocniej. Symbolika chrześcijańska także rzuca się tu w oczy, co Tolkien szczególnie uważał za wadę serii twierdząc, że Lewis powinien wymyślić coś własnego niż mieszać kilka wierzeń z przewagą chrześcijaństwa w jedną religię.
Jakoś nigdy nie byłem fanem Narnii ale czytałem w wersji chronologicznej a nie w takiej jak powstała bo szło się pogubić , mi ostatnia część się podobała ,ale szkoda Zuzanny bo została sama po smierci Rodzeństwa i nie trafiła do prawdziwej Narnii bo przestała w nią wierzyć .
No, ja w sumie to czytam je w kolejności takiej, jakiej są wydane. Lepsze jest uczucie odkrywania kawałek po kawałku tajemnic Narnii niż wszystko wiedzieć o niej od początku. Poza tym zauważ coś ciekawego. W szóstej części, gdzie widzimy powstanie Narnii, autor pisze tak, jakby czytelnicy już wszystko o Narnii wiedzieli. Pisze do nich jak do osób obeznanych z tematem. Z kolei w pierwszej części pisze tak, jak do czytelników z tematem jeszcze nie obeznanymi, którzy jeszcze niczego nie wiedzą. Więc jeśli ktoś nie znający serii zacznie od szóstej, będzie się dziwił, czemu autor zwraca się do niego tak, jakby oczekiwał, iż on wie już wszystko, a on nie wie nic. Poza tym wiesz... prequele mają swoją magię tylko wtedy, gdy dopiero po poznaniu jakieś historii poznajesz potem, jak to się zaczęło. Uśmiechasz się wesoło, gdy dowiadujesz się, skąd w Narnii latarnia, kim jest Aslan i skąd się wzięła tam Jadis, skąd szafa ma magię... Uśmiechasz się wesoło i mówisz: "AHA! A więc tak to było". Czytając w kolejności chronologicznej tracisz magię prequela. Ale to tylko moje zdanie. Choć z kolei "GWIEZDNE WOJNY" to ja zawsze oglądam w kolejności chronologicznej. Choć też zaczynałem pierwszy raz od Starej Trylogii, choć wtedy, gdy poznawałem gwiezdną sagę, to nowa trylogia dopiero miała pierwszą część i dalsze były w planie i ciekawiło mnie, jak Anakin stał się Vaderem i uśmiechałem się widząc, jak wszystko powoli się wyjaśnia. A co do Zuzanny, to masz rację. Autor widocznie jej nie lubił, skoro skazał ją na taki los. Choć czytałem, że ponoć Lewis napisał raz jakiś list do swych czytelników wyjaśniając, że dla niej jeszcze nie jest za późno i póki żyje, może wszystko zmienić.
Tak nie jestem fanem Narnii więc nie chcę się wypowiadać więcej na temat tej sagi. Wrócę do bonda film Nigdy nie mów nigdy jest też mroczniejszy i brutalniejszy od filmów z oryginalnej serii fajna była tak odskocznia od tych głupkowatych ostatnich filmów z Moorem. Fajnie że kręcił ten film Irvin Kershner czyli reżyser imperium Kontratakuje .
O! To bardzo ciekawe. Zaskoczyłeś mnie i to bardzo mocno. Coś pamiętam i wiem, że ten film jest mroczniejszy niż filmy z Moorem, ale nie pamiętałem, iż aż tak mroczny. Ale wiem, że filmy z Connerym są mroczniejsze niż te z Moorem. W sumie racja, jest w nich chwilami coś głupkowatego. Nigdy nie zapomnę np. sceny, jak Bond widzi tygrysa, mówi mu "SIAD" i tygrys... siada i grzecznie nie robi mu nic xD Albo jeszcze te sceny końcowe, gdzie Bond olewa sobie to, że ma złożyć raport M, tylko idzie do łóżka z jakąś panienką, którą ma akurat u swego boku. I potem się dziwić, że M dostawał białej gorączki przez niego? xD
Pierwsza scena filmu jak bond ma trening myślimy że to na poważnie a on wpada jak komandos i rozwala porywaczy. Nie zapomnę jak Bond Moora latał na lijanach jak Tarzan.
A jak ci się podobały filmy o Narni bo mi pierwsza część np bardzo się podobała kolejne 2 już mniej.
W sumie z Bondem Moorem najbardziej mi się podobał film "CZŁOWIEK ZE ZŁOTYM PISTOLETEM", ale to głównie dzięki Christopherowi Lee w roli Scaramangi oraz dzięki postaci uroczej, choć głupiutkiej Mary Goodnight :) Sam Moore gra trochę za bardzo dżentelmena w stylu Simona Templera. Nie mówię, żeby był złym aktorem, ale po prostu... Na pewno rozumiesz, o co chodzi. Jego Bond jest trochę zbyt wiktoriański moim zdaniem - znaczy w jednych sprawach, bo np. w sprawach kobiet zalicza wszystkie, jakie się trafią. Ale ten film mi się szczególnie podobał. Nawet fabuła była całkiem dobrze opracowana. W sumie powiedziałbym nawet, że nasz polski as wywiadu, czyli J-23 mógłby mieć podobną przygodę. W sumie moim zdaniem Kloss był trochę wzorowany na Bondzie, ale głównie na tym z książek, bo książki już wtedy były, gdy "STAWKA" powstała. A filmy o Bondzie nie pamiętam już, kiedy zaczęły powstawać.
Filmy o Narnii? Uwielbiam właśnie jedynkę. Dwójka jest całkiem dobra, ale zabrakło mi w nim cieplejszych relacji między rodzeństwem Pevensie, jakie były widoczne w jedynce - tutaj wszyscy zdają się rozchodzić w swoje strony i nikt nikogo nawet nie przytuli w ciężkiej chwili. Wszyscy takich twardzieli zgrywają. W jedynce podobało mi się to, jak Łucja czy Zuzanna przytulały się do braci w chwilach kryzysu czy wielkiej radości. Ale najbardziej uwielbiałem sceny, jak Łucja wtula się w Edmunda kilka razy w ciągu całego filmu. Krótkie scenki, ale... mówią same za siebie. Mówią więcej niż tysiąc słów o tym, jak siostrzyczka kochała swoich starszych braci, a szczególnie jakoś chyba Edmunda. Z filmu można by wywnioskować, że najwięcej była związana z Edmundem: to ona broniła go najbardziej i najwięcej cierpiała, gdy on ich zdradził i najmocniej się cieszyła, gdy on wrócił i zrozumiał swój błąd. I prócz tego, gdy myślą, że Edmund umiera, to Łucja wręcz płacze, a potem widząc, że on żyje skacze mu na kark i płacze z radości. Piotr i Zuzanna już takich emocji nie okazują. Cieszą się, ale... bardziej dorośle to robią. To mi się strasznie w jedynce podoba i to, że Edmund niby taki zły, a jednak... widać powody aż nadto wyraźnie, czemu nie cierpiał Piotra - ulubieńca mamusi, zawsze stawianego mu za przykład. Co mówi matka do Edmunda, gdy się rozstają na dworcu kolejowym? "Słuchaj zawsze brata". I tyle. Nawet nie powiedziała: "Kocham cię" ani nic. Prócz tego rządzenie się Piotra też zrobiło swoje. Podoba mi się, jak w filmie podkreślono, czemu Edmund taki się stał - bo w książce C.S.Lewis sugeruje nam niby winę złej szkoły i złych kolegów, ale robi to mało przekonująco. W filmie zadbali o psychologię postaci. W drugim filmie za daleko odeszli od książki i za dużo mroku dali, choć rozwinięcie wątku Miraza i jego polityki jest ciekawe, ale za to konflikt między Piotrem i Kaspianem jest głupi i bez sensu, nic nie wnosi do akcji, a do tego dają niepotrzebną scenę bitwy o zamek Miraza, gdzie Piotr przez swój upór i głupotę wytracił połowę armii. I pytanie - czemu Aslan nic nie zrobił? W książce, gdy bohaterowie robili coś tak skończenie głupiego i narażali innych, wtrącał się. Dziwne, że tutaj nic nie zrobił i nawet Piotra za to nie skarcił. To psuje mi przesłanie filmu. To niemalże: "Możesz wytracić setki niewinnych, ale potem zrób z siebie bohatera i wszystko ci będzie wybaczone". Sorki, państwo twórcy, ale tak to nie działa! Trzeci film był lepszy, Ryczypisk genialny i rozbawiał mnie do łez, Eustachy dobrze wypadł, ale znowu odeszli od książki. Pokręcili kolejność odwiedzanych wysp, dodali Zieloną Mgłę, która w książce jest mgłą tylko na jednym terenie oceanu i wcale nie rozprzestrzeniała się na cały ocean i nie pochłaniała ludzi. Wąż morski też nie miał z nią nic wspólnego. Książka miała przewodzić na myśl podróże Odyseusza - luźna historia morska pełna ciekawych przygód: jednych poważnych, innych zabawnych. A tu co mamy? Znowu mrok i znowu widmo Białej Czarownicy. Choć podobał mi się wątek, jak Edmund musi przemóc własną słabość i pokonać ambicję bycia na miejscu Piotra, podobnie jak wcześniej Łucja miała z zazdrością o Zuzannę. To dobrze im wyszło. I że Edmund się wykazał - bo w 2 i 3 wykazuje się naprawdę i zostaje to wreszcie w 3 docenione. Ale za to nie podobała mi się Łucja w spodniach. Jak to zobaczyłem, miałem ochotę rozszarpać na kawałki tego reżysera. Łucja w książce nosiła damskie stroje i nie chciała być jakąś przeklętą Joanną d'Ac. Jak oni mogli zepsuć tę postać? Nawet jej zazdrość o Zuzannę uwypuklono za mocno chwilami. Choć scena wizji, jakiej doznaje przez zaklęcie z księgi magii jest genialna i daje mocno Łucji do myślenia. Ale zabrakło mi scenki, jak Łusia widzi obgadującą ją przyjaciółkę i Aslan potem wyjaśnia jej znaczenie tej sceny. Ja wiem, chcieli podkreślić rolę hormonów w życiu bohaterów, ale moim zdaniem za dużo tu hormonów, a za mało magii Narnii.
A czy widziałeś wersję BBC? Bo ta wersja jest bardzo ciekawa. Nakręcili niestety tylko cztery pierwsze części, ale zawsze to c. Wyszedł im z tego co prawda Teatr Telewizji z ludźmi przebranymi za zwierzęta, ale... Moim zdaniem w tym tkwi jego piękno. Gdy się to ogląda, czuć magii Narnii taką, jaką stworzył Lewis. W filmach Disneya za to mamy magię jedynie w 1. W 2 i 3 mamy za dużo zżynki z "WŁADCY PIERŚCIENI", jeśli mam być szczery. Ale zabawne jest to, że w obu wersjach zagrał ten sam aktor. Warwick Davis bodajże - w starych wersjach zagrał Ryczypiska, w nowych Nikabrika.
Mi z Moorem podobały się 3 pierwsze filmy jeszcze bez głupkowatych scen a z fajną fabułą i intrygą później Roger był już coraz starszy i gorzej wyglądało.
Szkoda że następne filmy zostały wstrzymane.
Wersję BBC widziałem bardziej mi się podobała mimo słabszego budżetu i rozmachu miały te filmy w sobie klimat książek mam nawet 2 części jeszcze na VHS.
Rozumiem. A czy lubiłeś inne produkcji z Moorem? Bo ja bardzo polubiłem serial "ŚWIĘTY", a także inny serial "PARTNERZY", gdzie zagrał w duecie z Tonym Curtisem i muszę powiedzieć, że oba seriale mają ciekawą fabułę i naprawdę bardzo dobry humor. Co ciekawe jednak, ten pierwszy serial znają chyba wszyscy, ten drugi jest mało znany, choć obie produkcje moim zdaniem są bardzo dobrze.
Czekaj... Mówisz, że następne filmy zostały wstrzymane? Czy chcesz powiedzieć, że nie nakręcą następnych części "OPOWIEŚCI Z NARNII"? Czy to oznacza, że nie nakręcą następnych filmów z tej serii?
Mnie się najbardziej podobał film Disneya "LEW, CZAROWNICA I STARA SZAFA" za to, co wymieniłem. Potem na drugim miejscu są wszystkie części nakręcone przez BBC. Widać w nich, że mają one ducha C.S.Lewisa i o to przecież chodzi. A ja mam 1, 2 i 3 na DVD, a teraz szukam 4, aby mieć całość. Poza tym bardzo mi się podoba melodia i sposób, w jaki się zaczyna każdy odcinek. Czuję się wtedy tak, jakbym był znowu dzieckiem i czekał z radością na kolejny odcinek ulubionego serialu w czasie wakacji. Głupie, co nie?
Lubię świętego fajny serial. Moore to dobry był aktor.
Na razie wstrzymali kolejne filmy choć mają powstać z innym studiem i innymi aktorami. Bo teraz Sony jest właścicielem praw.
Tak, zdecydowanie to był dobry aktor. Nie wiem, jak Ciebie, ale mnie zawsze bawi początek każdego odcinka, jak on się przedstawia lub ktoś inny wymienia nazwisko Simon Templer i wtedy nad głową Moore'a mamy aurorę i potem zaczynają się napisy początkowe i tytuł odcinka. I jeszcze słynna melodia, która podbiła świat :)
Rozumiem. Takie coś. Ciekawe. Bardzo ciekawe. I dziwne, że chcą brać innych aktorów, chociaż... Ci, co grali rodzeństwo Pevensie i tak by nie zagrali, bo po pierwsze są za dorośli, a po drugie już nie występują w 4 części. W 5 części występują, ale jako dorośli, ale w 6 już nie, jednak w 7 znowu się pojawiają, lecz dopiero na końcu. Więc w sumie mogliby grać w 5 i 7 części, ale jak mówisz, że inna obsada, to pewnie wezmą inne osoby.
Wczoraj był emitowany Goldfinger świetny film i przeciwnik Bonda też dość groźny ale jednak było kilka zmian w stosunku do książki.
To prawda, było kilka zmian. Przede wszystkim ten Chińczyk Rączka ginie w filmie porażony prądem przez Bonda, druga "dziewczyna Bonda" w tym filmie ginie wcześniej niż w powieści, a prócz tego w filmie Goldfinger zginął wyssany przez rozbite okno w samolocie. Te zmiany pamiętam. I w książce chyba nie było sceny, jak próbowali przeciąć Bonda laserem, nie było też sceny zabicia wspólników przez Goldfingera. I nie pamiętam, czy w filmie jest Felix Leiter.
Tak musieli coś zmienić by było ciekawie dla widza ale Connery jako Bond genialny w tych filmach szarmancki odważny nawet kobiecie potrafił przywalić.
Ja tam osobiście uważam, że ekranizacja książka powinna być książce wierna, zwłaszcza jeśli książka nie jest wcale zbyt długa i można zmieścić jej fabułę w filmie. Więc wszelkie zmiany, a już zwłaszcza te rażące są moim zdaniem błędem. Ale cóż... Filmowe kreacje Bonda też mają w sobie to coś, a Connery to szczególnie, tu się zgadzam :)
Connery tak spodobał się Flamingowi że ten dał Bondowi Szkockie pochodzenie , szkoda tylko że nie trzymali się w kolejności tzw trylogii Blofelda bo wyszło by to może lepiej.
Rozumiem. Takie coś. A tego nie wiedziałem. Kolejna ciekawostka warta zapamiętania :) Owszem, ale moim zdaniem w ogóle wszystkie filmy powinny zachować kolejność chronologiczną ustanowioną przez Fleminga. Tak by było najlepiej, a nie brać sobie dowolną książkę z serii, rozpoczynać nią własną serię i w ogóle. Moim zdaniem to jest głupie. Czym się kierowali w ustanawianiu własnej kolejności, to ja nie wiem.
Tak choć pierwsze filmy mogły być inne niż ksiązki , ale te o Blofeldzie musiały być w chronologii , atak straciły sens.
No cóż, to prawda. A tak swoją drogą, to ciekawi mnie, dlaczego za każdym razem Blofelda w filmie gra inny aktor? Czemu do każdego filmu z jego udziałem wzięli do tej roli innego aktora? Bardzo dziwne moim zdaniem. Jeden nie wystarczał? Ale swoją drogą najlepszym Blofeldem był Telly Savalas moim zdaniem :)
Tak coś mówili że Blofeld by go nie złapali ciągle robił operacje plastyczne ale głupia wymówka. Tak Savalsa był najlepszy.
Tak, rzeczywiście. To dość głupia wymówka. Oczywiście wszyscy aktorzy byli na swój sposób podobni do siebie, ale nie bardzo rozumiem, czemu po Donaldzie Pleseancie i Telly Savalasie był Charles Gray, który wszak ma włosy, a poprzedni aktorzy nie mają. Jestem w stanie nawet uwierzyć w te operacje plastyczne, ale włosy zamiast łysiny? To już co najmniej dziwne. I skąd nagle w wersji z Grayem nagle tylu sobowtórów Blofelda? Zdecydowanie Savalas najpoważniej podszedł do swojej roli i to w sumie miła odmiana zobaczyć dzielnego i szlachetnego Kojaka w roli łajdaka :)
Tak Bond to świetna seria choć uważam filmy z Brosmanem za zbyt przekombinowane i przypominające filmy o superbohaterach.
Mam bardzo podobne zdanie w tej sprawie. Chyba to przez te super gadżety Bonda, jego super bryki pełne wypasionego sprzętu, że już nie wspomnę o tym, że w filmach z Brosmanem mamy takie sceny walki, takie sceny pościgu, że praktycznie nie miałyby one prawa bytu w prawdziwym świecie. Podobnie zrobili z tym filmem o Hansie Klossie. Chwilami przypomina on taką mieszankę Indiany Jonesa, Jamesa Bonda, filmu o superbohaterze oraz gier komputerowych o II wojnie światowej. Nie mówię, że film jest zły. Naprawdę lubię go, ale niestety... spójrzmy prawdzie w oczy. Do serialu mu daleko.
Tak ale jeszcze w Goldeneye go lubiłem fajne przejście między starymi bondami a nowymi nawet prolog dzieje się w latach 80 , ale z każdą częscią było gorzej.
Zgadza się, "GOLDEN EYE" miał w sobie to coś. Poza tym bardzo mi się podobał ten wątek agenta 006, który zdradził swoich rodaków, upozorował własną śmierć i działał przeciwko agentom Jej Królewskiej Mości. Bardzo dobry wątek - w sam raz właśnie dla Bonda.
Tak za to lubię Craiga choć lepiej by było gdy by to był Bond inny nie powiązany z tamtymi choć lubię Casino i Skyfall.
Przyznam się, że Craig jako Bond był całkiem dobry i faktycznie, taki bardziej ludzki, ale mimo wszystko za dużo w filmach z nim widziałem efekciarstwa i w ogóle, a zwłaszcza efektów specjalnych. Uważam, że tworzy się je w filmach często kosztem dobrej fabuły. I to moim zdaniem błąd.