KRYPTONIM: FLIPPER
Otwierająca festiwal Planete Doc Review "Zatoka delfinów" to symptomatyczny przykład współczesnego dokumentu interwencyjnego, w którym magia kina potrafi zamienić publicystykę w porywający spektakl. "Jeśli nie wiedziałbyś, co się tutaj dzieje, pomyślałbyś, że wszyscy kochają delfiny" – przekonuje współtowarzysza podróży
Ric O’Barry, facet z wielkim sercem i jeszcze większą misją. Jesteśmy w Taiji – rybackim miasteczku na japońskiej wyspie Honsiu. Ric siedzi za kierownicą przygarbiony w maseczce higienicznej, udając "starego Japończyka". Choć sytuację obraca w żart, wcale mu nie do śmiechu. To nie wycieczka krajoznawcza, ale wyprawa do miejsca kaźni. Nieopodal, w środku skalnego pierścienia otaczającego niewielką zatokę, odbywa się rzeź delfinów. Razem z
O’Barrym podróżuje
Louie Psihoyos – amerykański fotograf i debiutujący reżyser. Jego film nagrodzono w tym roku Oscarem.
Wystarczyło wykonać trzy kroki dokumentalisty. Za pomocą dwóch pierwszych zbudować więź z widzem, trzecim zaś zmusić go do reakcji. Reżyser najpierw podarował nam nietuzinkowego bohatera, potem uczynił go elementem atrakcyjnej konwencji, zaczerpniętej z kina fabularnego, i wreszcie – puścił w taniec ze złem tego świata. To konieczna w tym wypadku strategia samoograniczenia. Wiedząc, że zaraźliwa pasja
O’Barry’ego mogłaby rozsadzić film,
Psihoyos stworzył dla niej przeciwwagę i wpisał bohatera w oswojony, rebeliancki etos. Razem wybrali ryzykowną drogę, postanowili złowić widza na przynętę współczucia. Ułuda natury, czyli popularny "uśmiech" delfina, spotyka się w ich filmie z magią kina, która potrafi zamienić publicystykę w porywający spektakl.
Krok pierwszy
Richard O’ Barry to facet, za którym idzie się w ogień. Wystarczy zajrzeć do jego życiorysu, który na ekranie został zamieniony w wielki mit duchowej przemiany. Są lata sześćdziesiąte, młody O’Barry pręży klatkę piersiową – opalony, złote loczki, w szczytowej formie. Jako rozchwytywany treser morskich ssaków, ma pełne ręce roboty. Schwytane przez niego delfiny, rotacyjnie wcielają się w rolę popularnego Flippera i zabawiają telewidzów jak Ameryka długa i szeroka. Jakiś czas później, ostatni z płetwiastych ulubieńców publiczności, zestresowany, w ciężkiej i całkiem "ludzkiej" depresji, podpływa do
O’Barry’ego i manifestacyjnie przestaje oddychać (co delfiny potrafią, ponieważ każdy oddech jest ich świadomą decyzją). Martwe zwierzę idzie na dno, a już następnego dnia O’Barry siedzi w areszcie na wyspach Bimini za próbę uwolnienia jego butelkonosych przyjaciół.
Potem leci już z górki: kolejne akcje, kolejne aresztowania. Floryda, Australia, Nikaragua. Głodówki, protesty, życie w kratkę – między szpitalem i aresztem. W końcu, śmierć dwóch studentek, pomagających
O’Barry’emu. Jak twierdzi bohater – nieprzypadkowa. Mężczyzna jest zdeterminowany, ale nie jest desperatem. Nie wierzy w symboliczne gesty, tylko w ciężką pracę. Wie, że dokonując publicznego samospalenia pod ratuszem w Taiji, nie osiągnąłby nic ponad chwilową ekscytację mediów. Zyskuje zaufanie widza, bo potrafi na trzeźwo zanalizować sytuację. Zmagania z władzami miasta oraz agresywnymi rybakami nazywa grą. Jakby na kontrze do podejścia reprezentowanego przez mężczyznę, w filmie pojawia się anegdotka o aktywistach aresztowanych w pobliżu niesławnej zatoki. Znakiem naiwnej dialektyki "pokoju i miłości" jest tu protest grupy surferów, w której szeregach odkrywamy gwiazdki Hollywood –
Hayden Panettiere (
"Herosi") oraz
Isabel Lucas (
"Transformers: Zemsta upadłych"). Choć
O’Barry wspomina młodych-gniewnych ciepło, nie ma większych złudzeń. "Oni wypadli z gry" – mówi.
Krok drugi
Prawdziwa zabawa zaczyna się w momencie, gdy bohater dopina na ostatni guzik plan infiltracji zatoki.
Psihoyos angażuje w przedsięwzięcie swoich przyjaciół.
Charles Hambleton to świr uzależniony od adrenaliny, który przed śniadaniem spaceruje po najwyższych budynkach świata, a szósty bieg włącza dopiero na dźwięk słowa "niemożliwe". Potem do zespołu dołącza para światowej klasy nurków, spec od transportu i byli pracownicy Industrial Light & Magic, którzy zaopatrują śmiałków w kamery HD, imitujące skały (sic!). Skojarzenia są jasne, zresztą wyraża je sam reżyser: jesteśmy paczką na kształt tej z
"Ocean’s Eleven". To właściwy trop. Zatoka Taiji jawi się w filmie jako złodziejskie wyzwanie – jest dobrze chroniona, wymaga od bohaterów profesjonalnego podejścia, odwagi i bezczelności. Gra idzie o co innego, ale, podobnie jak u
Soderbergha, sama rozgrywka wydaje się ważniejsza od rozstrzygnięcia. Wiemy przecież doskonale, jaki kolor będą miały wody "krwawej zatoki".
Jest jeszcze druga konwencja, nadrzędna wobec tej specyficznej odmiany "heist movie". To kino konspiracji, odtworzone bez trudu w dokumentalnej materii. Interwencyjne "sami przeciw wszystkim", gdzie oskarżenie zostaje rozłożone na ogromną ilość podmiotów. Bo wrogowie czają się wszędzie, w każdej administracyjnej i społecznej sferze Kraju Kwitnącej Wiśni. Olbrzymia sieć naczyń połączonych nieustannie pompuje gotówkę, umożliwiając zbrodniczy proceder.
O’Barry i
Psihoyos pokazują wrogów palcem, ale skala ich ataku jest zbyt duża. Wskazują na ociężałą Międzynarodową Komisję Wielorybnictwa i japoński rząd; na wielkie parki rozrywki i sklepy spożywcze, skupujące toksyczne mięso delfinów; na Muzeum Wielorybów i zajęte liczeniem pieniędzy organizacje ekologiczne. Symbolem tych nieprzenikalnych struktur czynią osoby o absurdalnie odległym zakresie decyzyjnym – wysoko postawionych urzędników i rybaka zwanego "terenem prywatnym" (bo tylko to potrafi powiedzieć po angielsku). Budują na ekranie mikroświat, w którym, choć pochodzą z innego kręgu kulturowego, są jedynymi arbitrami moralności.
Krok trzeci
Film rozpoczyna seria zdjęć "w negatywie". Rybacy porcjują i magazynują mięso delfinów. Mogła to być zapowiedź podwójnej perspektywy. Jednak w krainie dokumentu interwencyjnego nie ma dla takowej miejsca. Ten "negatyw" okazuje się tylko obrazem z termowizyjnej kamery. Łatwo zrozumieć
O’Barry’ego i podzielać fascynację
Psihoyosa. Problem naświetlony, widz wstrząśnięty i zmieszany. I Oscar, na którego autor bez dwóch zdań zasłużył. Moje wątpliwości budzi jednak co innego. Wpisując się, chcąc nie chcąc, w tradycję filmów dokumentujących ludzkie okrucieństwo wobec zwierząt, reżyser zajmuje (za
O’Barrym) dające do myślenia stanowisko. Konieczność ratowania delfinów tłumaczy ich świadomością, tym, że gdy patrzą w lustro, wiedzą dokładnie, co widzą. Gdy ponad sześćdziesiąt lat temu
Georges Franju (
"Krew zwierząt") odwiedzał podparyską rzeźnię, zdawał sobie sprawę z tego, że nie chodzi wcale o zwierzęcą świadomość czy inteligencję. Wystarczy, że żywa istota odczuwa ból. To zasadnicza różnica. Gdyby Psihoyos wyrwał się spod wpływów
O’Barry’ego i przyjął tę optykę, musiałby oskarżyć cały świat. I tylko dlatego, że wyrwać mu się nie udało, podróż po egzotycznym Taiji jest bardziej szokująca niż wizyta w pierwszej lepszej ubojni.