American Film Festival trwa w najlepsze i przynosi skrajne doznania. Dziś balansujemy między czarno-białą filmową melancholią a kinem sportowym jako body horrorem. Recenzujemy dla Was "C’mon c’mon" Mike’a Millsa z Joaquinem Phoenixem oraz "Nowicjuszkę" Lauren Hadaway z Isabelle Fuhrman. Piszą Daria Sienkiewicz i Jakub Popielecki.
***
Bla bla bla ("C’mon c’mon", reż. Mike Mills) autorka: Daria Sienkiewicz
W filmowym mikroświecie
Mike’a Millsa nic nie jest prawdziwsze od ludzkich relacji – ich szczerości, prostoty i jednoczesnych zawiłości. W "
C’mon C’mon" emocje biorą górę nad bohaterami, a cała magia płynie wprost z najbardziej uniwersalnych ludzkich prawd. Koncentrując się na cyklu życia, reżyser obnaża zasadnicze różnice między światem dzieci a dorosłych. Po raz kolejny udowadnia, że życie bywa bajką opartą na faktach – pełną zawodów, wzruszeń i życiowych dylematów. Swoich bohaterów zabiera w filozoficzną podróż przez Los Angeles, Nowy Orlean i Nowy Jork, a wszystko to, w poszukiwaniu odpowiedzi na pozornie łatwe i proste pytania o życie.
Podobnie jak w "
Debiutantach"
Mike Mills skupia się na trudnej miłości dziecka i rodzica, pokazując, jak ogromny ślad pozostawia po sobie śmierć matki lub ojca. Narastające przez lata pokłady frustracji i nagłe odejście mamy Johnny’ego (
Joaquin Phoenix) i Viv (
Gaby Hoffmann) pogrążają rodzeństwo w zdystansowanej rozpaczy. Każdy z nich przeżywa żałobę na swój sposób, a ich drogi rozchodzą się na długie miesiące. Gdy Johnny – bezdzietny dziennikarz, który całe swoje życie dedykuje pracy – dowiaduje się, że mały siostrzeniec nie rozpoznaje jego głosu w radiowej audycji, postanawia złożyć wizytę siostrze i jej dziewięcioletniemu synowi, Jessiemu. Sprawa komplikuje się, gdy Viv oznajmia, że musi wyjechać, aby pomóc w leczeniu ojca chłopca. Brat musi wcielić się w rolę tymczasowego opiekuna.
Reżyser w mistrzowski sposób szkicuje tu złożoność rodzinnych relacji widzianą oczami dziecka, które zmuszone jest żyć w rozbitej i dysfunkcyjnej rodzinie. Gdy Johnny zastanawia się, jak wytłumaczyć siostrzeńcowi poważne sprawy z życia dorosłych, chłopiec rozbraja go i przyciska do muru, pytając wprost: "Dlaczego nie jesteś żonaty? Dlaczego nie zachowujecie się z mamą jak rodzeństwo"? Jesse przyjmuje rolę małego terapeuty pouczającego dorosłych w temacie ludzkich relacji. Kilka dni spędzonych z chłopcem odmienia mężczyznę, który zaraża się od Jessiego spontanicznością i dziecięcą ekscytacją. Nie zawsze jednak się rozumieją – początkowo Johnny nie chce wyjść ze strefy komfortu i znaleźć się pod całkowitym wpływem siostrzeńca. Jesse tymczasem próbuje zakomunikować między wierszami swoje problemy: zaprasza wujka do zabawy w "selektywną pamięć", podczas której wciela się w rolę sieroty wspominającego najpiękniejsze chwile minionego dzieciństwa. Za pierwszym razem gra wydaje się Johnny’emu absurdalna i smutna. Z czasem uświadamia sobie jednak, że dla chłopca to rodzaj terapii i sposób na znalezienie się w upragnionym centrum uwagi.
Całą recenzję Darii Sienkiewicz przeczytacie TUTAJ. ***
Wiosła w dłoń ("Nowicjuszka", reż. Lauren Hadaway) Sport to krew, pot i łzy. Sport to trzeszczące stawy, napięte mięśnie i zaciśnięte zęby. Sport to materiał tyleż na dawkę filmowych endorfin, co na mrożący krew w żyłach seans body horroru. Opowiadająca o młodej hiperambitnej wioślarce "
Nowicjuszka" wybiera ten drugi, mniej uczęszczany tor: historia uniwersyteckiej kariery sportowej jest tu spektaklem grozy, tyleż psychologicznej, co fizycznej. Oglądając film
Lauren Hadaway trudno nie pomyśleć o hakującym uczelniane status quo Marku Zuckerbergu i braciach Winklevoss zapamiętale wiosłujących przy dźwiękach Griega. Zamiast klasycznego "kina rywalizacyjnego" czy "
Social Network" bliżej tu jednak do "
Czarnego łabędzia"
Aronofsky’ego albo "
Mięsa"
Julii Ducournau. Sport to zdrowie? Nie tym razem.
Tak czy inaczej, sport i uniwersytet organizują narrację "
Nowicjuszki". Mamy tu wszystkie składowe uczelnianego uniwersum: świeżo upieczoną studentkę Alex (
Isabelle Fuhrman), świat bractw, imprez, egzaminów i romansów oraz próbę wydeptania ścieżki w tym społecznym gąszczu. Mamy rozdane według sportowego klucza role (pretendentka, mentor, rywalka) oraz narracyjną drabinkę coraz trudniejszych wyzwań na drodze do finałowego rozstrzygnięcia.
Hadaway traktuje jednak świat przedstawiony jak jej bohaterka: z lekceważeniem. Alex zapisuje się do drużyny wioślarskiej z zamiarem bycia najlepszą – reszta jest drugorzędna. "
Nowicjuszka" to zatem ćwiczenie z filmowego widzenia tunelowego: fabuła jest niczym napięty łuk, maniakalnie zafiksowany na celu, a otoczenie rozmazuje się gdzieś na marginesie kadru. Alex to zaś nie tyle pełnokrwista postać, co czysty narracyjny impet.
Można uznać to za słabość:
Hadaway tworzy przecież swój świat z gatunkowych i obyczajowych prefabrykatów. Siłą "
Nowicjuszki" nie jest psychologiczne zniuansowanie ani sportowa wiarygodność, tylko formalna sugestywność. Jeśli szukacie filmu, który odwzoruje realia sportowej kariery, to zły adres. Podejrzewam, że "
Nowicjuszka" ma tyle wspólnego z prawdziwym wiosłowaniem, co "
Whiplash" z prawdziwym graniem na perkusji. Bo nie o realizm tu chodzi.
Hadaway stawia na immersję i ekspresjonizm: interesuje ją zapośredniczenie zakrzywionej percepcji, emocjonalne wysokie C: duszne i sugestywne, balansujące na granicy histerii. Podczas seansu "
Nowicjuszki" nie opuszczamy głowy bohaterki, ale to nie "kino głowy" – tylko kino ciała i bebechów.
Całą recenzję Jakuba Popieleckiego przeczytacie TUTAJ.