Relacja

CANNES 2015: Daleko od nieba

autor: /
https://www.filmweb.pl/article/CANNES+2015%3A+Daleko+od+nieba-111477
Kolejny dzień w Cannes przyniósł następnych konkurentów w wyścigu o Złotą Palmę. Michał Walkiewicz recenzuje dla Was nowy film Nanniego Morettiego "Mia Madre" oraz "Carol" Todda Haynesa z Cate Blanchett i Rooney Marą w rolach głównych.

***

Dumne i uprzedzeni
(rec. filmu "Carol", reż. Todd Haynes)

Pierwsze spotkanie Carol Aird i Therese Belivet ma impet zderzenia dwóch literackich światów – pensjonarskiej powieści i czarnego kryminału. Carol, obdarzona posągową figurą i niskim głosem Cate Blanchett, posiada wdzięk dystyngowanej femme fatale, żerującej na wrażliwych i samotnych. Therese – w tej roli wyciszona, wybałuszająca oczy jak zahukane zwierzątko Rooney Mara – to panienka dopiero wchodząca w dorosłość, zamknięta w sobie, podglądająca ludzi przez obiektyw aparatu. Gdy wyznaje, że nie ma pojęcia o świecie i na każdą propozycję odpowiada "tak", trudno być zaskoczonym – ma to wypisane na czole. Nic więc dziwnego, że kiedy Carol zaprasza ją do swojego życia i łóżka, również nie protestuje.   



Scena rozgrywa się w nowojorskim domu handlowym, w sklepie z zabawkami. Carol, przedstawicielka zamożnej klasy średniej, kupuje dla swojej córki prezent pod choinkę, a Therese, w idiotycznej czapce Świętego Mikołaja, krząta się za ladą. Pierwsze wrażenie okazuje się mylące, bo ani nieszczęśliwa Carol nie kusi dla sportu, ani Therese, w całej swojej naiwności, nie jest bezwolną marionetką. Miłosna relacja pomiędzy bohaterkami rodzi się w bólach i nie kwitnie na żyznym gruncie. Są lata pięćdziesiąte, a patriarchat i heteronormatywizm stanowią fundament całej amerykańskiej kultury. To nie jest kraj dla lesbijek, zwłaszcza jeśli są to lesbijki o różnej zasobności portfela.

Zakazane uczucie, pożądanie tłumione przez mieszczańską etykietę, wytworne ciuchy i szafy pełne trupów – trudno wyobrazić sobie lepszego reżysera do odmalowania tego świata niż Todd Haynes. Już w rewelacyjnym "Daleko od nieba" wykorzystał formułę klasycznych melodramatów Douglasa Sirka, by opowiedzieć historię uczucia rozsadzającego obyczajowy gorset epoki. Tutaj do niej powraca, lecz Carol, bohaterka powieści Patricii Highsmith "Cena soli", nie jest zahukaną gosposią u progu emancypacji, tylko kobietą, która parę rzeczy już z życiem wynegocjowała.

Całą recenzję Michała Walkiewicza znajdziecie TUTAJ.



Ból istnienia, ból tworzenia (recenzja filmu "Mia Madre", reż. Nanni Moretti)

"Niech żyje reżyser!" – słyszymy w jednej ze scen "Mia Madre". Toast wznosi sam Nanni Moretti, lecz wpisana w jego nowy obraz ironia sprawia, że niewiele w tym okrzyku bufonady, a więcej determinacji i goryczy. Być może kino nie pozwoli nam zrozumieć świata i nie sprawi, że się z nim pogodzimy, ale koniec końców i tak warto je robić – przekonuje w swoim nowym filmie Włoch.

Już w pierwszej scenie lądujemy na planie filmowym, gdzie Margherita, reżyserka dramatu społecznego o protestujących robotnikach, próbuje okiełznać chaos. Ludzie za szybko forsują kordon, policjant zbyt mocno pałuje człowieka pracy, a potraktowani armatkami wodnymi statyści nie nadają się do błyskawicznego dubla. To oczywiście mały dramat, większy rozgrywa się poza planem: postępująca choroba matki wysysa życie również Margherity. Kobieta coraz gorzej znosi wizyty w szpitalu, coraz trudniej jej chodzić w butach singielki, coraz częściej wspomina utracone szanse. Kiedy widzimy ją na zakupach po długim dniu na planie, niepozorny obraz ma siłę rażenia armatniego wystrzału – mało jest ujęć, które w tak błyskawiczny i precyzyjny sposób sprowadzają artystów (lub "rzemieślników kina", jak zapewne powiedziałby Moretti) z firmamentu na ziemię.

Niestety, całość jest o wiele mniej subtelna niż wskazuje na to powyższy opis. Moretti wciąż robi kino nieznośnie deklaratywne i wsobne. Szpilki wbijane amerykańskiemu systemowi produkcyjnemu (reprezentowanemu przez karykaturę Stranieriego, amerykańskiego aktora o włoskich korzeniach i twarzy Johna Turturro) są już z lekka zardzewiałe, podobnie zresztą jak pomnik, który reżyser wykuwa europejskiej tradycji filmowej.

Całą recenzję Michała Walkiewicza przeczytacie TUTAJ.