Artykuł

Czas nas uczy pogody

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Czas+nas+uczy+pogody-103763
Barański, Nasfeter, Kluba, Królikiewicz i wielu, wielu innych... Razem z Łukaszem Maciejewskim przypominamy polskie filmy zasługujące na ponowne odkrycie. Prześwietlamy alternatywny kanon polskiego kina.

Zawsze będą takie miłości. Są jak echo po raz pierwszy usłyszanego dzwonka z ogrodu w Combray, które dla Marcela Prousta w "Czasie odnalezionym" stało się datą wewnętrzną: "punktem wyjścia w bezmiarach". W "Nad rzeką, której nie ma" Andrzeja Barańskiego prywatny dzwonek z Krzeszowic przywołuje nostalgiczne punkty prywatnej mapy pogody. Wodza, Admirała, Marty – i każdego z nas.



"Nad rzeką, której nie ma" to mój ukochany film – opowiadał Tadeuszowi Sobolewskiemu twórca "Erratum", Marek LechkiBarański zderza ze sobą dwie warstwy: magiczną i realną. Dorota Masłowska dodaje: Jeden z najlepszych reżyserów. U niego jest taki poziom wrażliwości na szczegół życia, jakim mało kto dysponuje.

W przewodniku "Krytyki Politycznej" reżyser wspominał: Kiedy realizowałem "Nad rzeką, której nie ma", nie miałem w głowie żadnego klasycznego filmu, do którego mógłbym się odnieść, nie odwoływałem się do malarstwa, muzyki – nie było mi to potrzebne. Miałem natomiast radosną świadomość, że film powinien być zrobiony tak, jak tylko ja to czuję. W takim stanie ducha robi się wszystko według własnego pragnienia, bez oglądania się na ewentualne konsekwencje podjęcia złej decyzji.

Lata sześćdziesiąte, senne miasteczko, podróż zaczyna się od stacji PKP. Widzimy tory, następnie chłopców ćwiczących powitania dziewcząt mających wkrótce przyjechać tutaj na obóz. Muzyczny motyw Henryka Kuźniaka wprowadza panoramę miasta.

Czterech przyjaciół: Admirał (Marek Bukowski), Ataman (Tomasz Hudziec), Wódz (Mirosław Baka) oraz Pasza (Andrzej Mastalerz) niczym "włóczykije" z filmu Federico Felliniego snują się po pustawych uliczkach, piją wino marki "Wino", opowiadają dowcipy, podrywają dziewczyny. Nic nie ma charakteru przewrotu, przełomu czy rewolucji. Mała stabilizacja lat sześćdziesiątych z dziewiętnastoletniej perspektywy to długie spacery, ubawy na świetlicy, gdzie królują hity w rodzaju "Maxicana, Mexicana" albo plany niemożliwych podróży. Równolegle z pojawieniem się w miasteczku tajemniczej Marty (Joanna Trzepiecińska) męska solidarność zamienia się w rywalizację. Admirał zakochuje się dziewczynie, ona również nie pozostaje obojętna na uczucia chłopca. Lato będzie  jednak zdradzieckie, pomiędzy ironiczną ripostą Marty a dotknięciem czułego punktu Admirała uczucie zamieni się w niepokój, namiętność – w cierpienie.



Oglądając film Barańskiego z 1991 roku, ma się rzadkie w polskim kinie poczucie prawdy młodzieńczych emocji, także emocji egzaltowanych. Tanie wino, młodość i uroda aktorów, wspaniała sukienka w wielkie grochy, w której przechadza się Marta. Młodzi bohaterowie coś do siebie mówią, czasami milczą, często się popisują. Ma to siłę autentyku, tak jakby Barańskiemu udało się podejrzeć młodych bohaterów z zaskoczenia, sfotografować ich siłę w śmieszności. To fotografia punktu granicznego młodości. Matura albo ostatnie lato tuż po maturze, za chwilę rozpocznie się nowy etap przyjmowany z nadzieją, ale i ze strachem. Nadziei się boimy, strach prowokuje ambicje. Nowy rozdział zacznie się jednak dopiero za trzy miesiące, siedem tygodni albo za osiem dni. Przeczekiwanie poważnych decyzji, snucie się po wciąż jeszcze znajomych kątach, które za chwilę zaczną się od nas oddalać, finalne flirty – być może decydujące. Dziewiętnastoletni stan zawieszenia kojarzy się z pobudzającą zmysłowością zapachów, zmiennymi nastrojami, przyjmowaniem refleksów słońca i odbijaniem ich cieniem własnego mroku. Młodość chciałaby więcej niż może mieć. Jak w słynnym wierszu Baudelaire'a: Szukamy zapachów nowych, kwiatów szerzej otwartych.

W "Nad rzeką, której nie ma" studentki medycyny rozprawiają o Freudzie, chłopcy walczą o przywództwo w grupie, a lumpy pod lokalnym barem dyżurują kolejne alkogodziny. Czekanie na gest wzajemności ze strony Marty ma dla Admirała smak goryczy, ale i dwuznacznej słodkości, czystość chłopca nosi już pierwsze ślady perwersji. Barański celnie portretuje moment, kiedy sensualizm nie staje się jeszcze seksualizmem, nie musi się ostatecznie definiować. Męska przyjaźń jest również erotyczna, samowystarczalna. I wcale nie trzeba wszystkiego nazywać, dookreślać. Ważna jest delikatność spojrzenia. Barański lubi zresztą wszystkich bohaterów i szczerze im kibicuje. Rozgrzesza ich grzeszki, bo o żadnych grzechach nie ma  mowy. W "Nad rzeką, której nie ma" pije się alkohol, tańczy do upadłego, dowcipkuje na temat seksu, ale nie ma przemocy, ostrych, radykalnych barw. Lekkość bytu dopiero za chwilę stanie się nieznośna.

***

"Nad rzeką, której nie ma" czerpie ze stylu epoki, którą portretuje. Odtwarzając lata sześćdziesiąte, reżyser świadomie nawiązuje do nowofalowego rytmu. Konkret życiowy syci się tutaj mistrzowskim wpisaniem poetyckiej tkanki w przekonywujący artystycznie organizm żywiący się wibracją realnego życia.



Barański odnalazł jednolity nastrój wizualny filmu – nastrojowość zachowań znajduje ekwiwalent w zdjęciowym portrecie sytuacyjnym. Środki stylistyczne dawkuje się oszczędnie. Wszystko wydaje się małe i zwykłe, ale bohaterowie są na tym tle nadzwyczajni, migotliwi. Oni świecą. Kamera Ryszarda Lenczewskiego znakomicie uchwyciła ów stan młodzieńczego zawieszenia. Rozgląda się ciekawie po okolicach miasteczka, podpatruje, co dzieje się w zagajniku, a co w knajpie za rogiem. Chodzi o stan ducha, fotografię rozwibrowanej emocjonalności. W mojej ulubionej scenie z filmu Admirał biegnie za Martą, chce się z nią spotkać, ale dziewczyna wciąż się wymyka. Kamera Lenczewskiego raz jest przed Trzepiecińską, za moment tuż za nią, a ów wyrafinowany zabieg stylistyczny sprawia wrażenie naturalnego. Meandryczny lot ważki bez celu.

To może jedyny, do tego stopnia udany, polski film francuski, z ducha Erica Rohmera. Niby nic, rozmowy o pogodzie, o wakacjach, rzece, której nie ma. Niby nic, a przecież chodzi o życie. I o bliskie pewności poczucie, że nic równie ważnego już się nie wydarzy. To duszne lato będzie decydujące. Zapisze się we wspomnieniu jako pierwszy krok w chmurach z opowiadania Marka Hłaski, dalej nie można było pofrunąć.

Główną rolę, Admirała, zagrał Marek Bukowski: Jestem szczęściarzem, że na początku drogi spotkałem kogoś takiego jak Andrzej Barański. Utalentowanego, skromnego, dowcipnego. Nie mogłem trafić pod lepsze skrzydła. Kiedy pojawiłem się na planie, miałem trochę ponad dwadzieścia lat. Czy byłem romantyczny? Nie wiem, byłem amebą bezkształtną. Pamiętam doskonale plenery, nasze rozmowy, ale sam już nie wiem, ile w tym wszystkim było prawdy, a ile wmówienia.

Andrzej Barański: Marek był wtedy po pierwszym roku studiów. Trudno było oderwać od niego wzrok. Piękny ponad miarę mężczyzna, miał wrodzoną naturalność, wdzięk.

Obok Trzepiecińskiej i Bukowskiego w "Nad rzeką, której nie ma" znakomite kreacje stworzyli Mirosław Baka, Andrzej Mastalerz, Adrianna Biedrzyńska oraz Krystyna Feldman w brawurowym epizodzie pijanej królowej miejscowej knajpy – Migotki.



Kilka lat temu, w wywiadzie zamieszczonym w "Tygodniku Powszechnym", Andrzej Barański opowiadał: Często podczas kręcenia sceny uśmiecham się, iskrzą mi się oczy. Jest to objaw radości, jakiej dostarczają aktorzy, oglądanie ich talentu. Dla mnie to wielkie szczęście, myślę, że nawet muzyka w wykonaniu wirtuoza nie dostarcza tylu radosnych przeżyć, co gra aktora. Zawsze miałem wielkie szczęście do aktorów, już od moich pierwszych kroków. W teatrze studenckim w Gliwicach spotkałem niezwykle utalentowanego licealistę, Wojtka Pszoniaka. Do głównej roli w moim pierwszym filmie, etiudzie w szkole filmowej, zaangażowałem kolegę z roku, Krystiana Lupę. Praca z aktorem to bardzo delikatna materia, szczególnie w filmie, gdzie wielką wartością jest naturalność. Reżyserowi nie wolno wykonywać żadnych gwałtownych ruchów, bo może wszystko bezpowrotnie popsuć. Głośno można mówić tylko o rzeczach oczywistych, jako uzupełnienie informacji, których dostarcza scenariusz. Natomiast w sprawach najważniejszych, aktor nawet nie powinien zauważyć, że jest sterowany.

"Nad rzeką, której nie ma" jest adaptacją zbioru opowiadań Stanisława Czycza "Nim zajdzie księżyc". Łączyło nas małomiasteczkowe braterstwo – on urodził się koło Krzeszowic, ja w Pińczowie. (...) U Czycza jest to, co najbardziej lubię w literaturze: świadomość zakończenia jest oddalona albo nie istnieje – mówił reżyser w rozmowie-rzece przeprowadzonej przez Piotra Mareckiego – W gruncie rzeczy zakończenie nie jest ważne, nie przesądza sprawy. Ważna jest młodość, ważne są chwile spędzone z przyjaciółmi. Była choroba, była bieda, ale w podsumowaniu została tylko piękna pogoda.

Barański czerpie z Czycza, ale także z własnych wspomnień, z refleksów marzyciela, który podobnie jak Admirał albo Ataman przechadzał się po rynku w Pińczowie, patrzył na dziewczyny, spoglądał na ukochaną rzekę, Nidę.

Jest to moja podróż sentymentalna do czasu, miejsc i ludzi – do siebie. Przeminęło małe miasteczko, w którym żyłem, przeminęła moja młodość – podkreślał Barański.



Twórca "Braciszka" w "Nad rzeką, której nie ma" jest wierny twórczym ideałom. Reżyser w niemal każdym filmie, od debiutanckiego "W domu" po "Księstwo", ocala od zapomnienia światy, które odeszły lub odchodzą właśnie w niepamięć. W kinie Barańskiego wygrywa niezmienność. Czas, podobnie jak w nowofalowych arcydziełach, podlega plastycznemu formowaniu. Nie mija, trwa. Najwybitniejsze tytuły Barańskiego: "Dwa księżyce", "Kobieta z prowincji" czy "Parę osób, mały czas" są próbą unieważnienia bezwzględności "wielkiego czasu" na rzecz małej formy, zawężania liczby mnogiej do "paru osób". W pewnym sensie "Nad rzeką, której nie ma" można zatem czytać jako literacki wariant szekspirowskich "Straconych zachodów miłości". W teraźniejszości Barańskiego liczy się przecież tryb przypuszczający. Może jest tak, może inaczej, dramat to dramacik, a wielkiej rzeki nie ma. Płynie strumyk.

***

Moja żona, która jest dekoratorem filmowym, kupowała coś w sklepie na rachunek i podała swoje nazwisko – opowiadał Barański Piotrowi Mareckiemu – Młoda sprzedawczyni spytała: "A czy pani może zna Andrzeja Barańskiego?". Pochodząca spod Warszawy dziewczyna powiedziała, że jak jej i przyjaciołom jest smutno, to oglądają w kilka osób film "Nad rzeką, której nie ma".
 
Gdybym spotkał Albinę Barańską, powiedziałbym to samo.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones