Wywiad

Filmweb rozmawia z reżyserką "Siostry twojej siostry"

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Filmweb+rozmawia+z+re%C5%BCyserk%C4%85+%22Siostry+twojej+siostry%22-88374
W najbliższy piątek w polskich kinach zadebiutuje "Siostra twojej siostry", kameralna komedia Lynn Shelton z Emily Blunt, Rosemarie DeWitt i Markiem Duplassem w rolach głównych. Nasza redakcyjna koleżanka, Malwina Grochowska, rozmawiała z reżyserką filmu o nietypowej pracy z aktorami, zachwycie nad "Latem miłości" i planach na przyszłość. Przyjemnej lektury.

***

Jest Pani znana z charakterystycznej metody pracy z aktorami i tekstem. Ile jest improwizacji w "Siostrze twojej siostry"?

 
Historia w moim najnowszym filmie wygląda tak: dziewczyna wyjeżdża do letniego domku swojej rodziny, potem przypadkowo pojawia się tam przyjaciel jej siostry. Recenzje zawsze zdradzają o wiele więcej, uważam, że to działanie na szkodę fabuły. Dlatego nic już na jej temat nie powiem. Mogę jedynie dodać, że w "Siostrze twojej siostry" jest kilka bardzo znaczących punktów zwrotnych i że wszystkie z nich szczegółowo zaplanowałam przed rozpoczęciem zdjęć. Aktorom przedstawiłam zarys historii, aby wiedzieli, dokąd zmierzamy. Wyznaczałam im kierunek, który powinni przyjąć w poszczególnych scenach, ale nie określiłam dokładnie, co mają robić. To już kształtowało się przy ich czynnym udziale. W zasadzie można powiedzieć, że tworzyłam tę historię wraz z kilkoma najbliższymi współpracownikami.

To znaczy, że żarty w "Siostrze..." należały do Marka Duplassa, tak jak w poprzednim Pani filmie, "Humpday"?

Jest jeden żart, który napisałam sama. I nie ukrywam, mam z jego powodu szczególną satysfakcję. Chodzi o moment, w którym bohaterka Emily [Blunt - przyp. red.] tłumaczy bohaterowi Marka, że w domku letnim jej rodziców niczego nie ma: internetu, telewizji, zasięgu. Na co Mark pyta: A są tam jakieś widelce? Byłam bardzo dumna, że Mark uznał ten tekst za wystarczająco dobry, aby go wygłosić.

Odnośnie "Humpday" mówiła Pani, że nawet nie śmiała pisać kwestii dla męskich bohaterów, bo wypadłyby sztucznie. Czy tym razem z tego względu, że dwie z bohaterek to kobiety, łatwiej było Pani napisać dialogi?

"Humpday" kręciłam z dwoma wspaniałymi improwizatorami: Markiem Duplassem i Joshuą Leonardem, więc nie musiałam się martwić, jak wypadnie dialog. Wiedziałam, że oddadzą naturalnie rozmowę facetów po 30. Emily [Blunt - przyp. red.] i Rosemarie [DeWitt - przyp. red.] miały o wiele mniejsze doświadczenie z improwizacją, więc nie chciałam rzucać ich na głęboką wodę. Dlatego napisałam o wiele więcej dialogów niż do "Humpday". Obie skorzystały jednak pewnie w 20% z napisanego tekstu. Głównie traktowały go jako punkt wyjściowy, który można przekształcać. I to było świetne rozwiązanie. Chcę, żeby aktorzy dopasowali postaci do swojego wyobrażenia o nich i dobrze się z nimi czuli. Niezależnie od tego, czy chodzi o postać kobiecą czy męska, musi mieć ona coś z aktora, nie może być wyłącznie moją wykoncypowaną kreacją.


Lynn Shelton

Jestem bardzo dumna z moich aktorów w "Siostrze...". Uważam, że stworzyli niesamowite kreacje i to nie tylko dlatego, że są świetnymi profesjonalistami. W mojej skromnej opinii powstały jedne z ich najlepszych ról w ogóle. I nie sądzę, że wymagało to od nich wielu wyrzeczeń, ponieważ moje podejście do robienia filmu jest dalekie od podejścia takiego Stanleya Kubricka: Poświęćmy wszystko dla filmu, nawet kosztem samopoczucia ludzi.

Każdy film to wielki eksperyment. Nigdy nie wiem, jaki będzie rezultat: czy film okaże się udany, czy będzie porażką. Ale przynajmniej kręcenie go może być cholernie dobrą zabawą. Życie jest za krótkie, żeby marnować je na nieprzyjemne doświadczenia. Mówię to aktorom: nawet jak film będzie beznadziejny, to robiąc go, spędzimy miło czas!

Staram się stworzyć atmosferę, w której członkowie ekipy dbają o siebie nawzajem. Nie myślą tylko o tym, jak oni sami wypadną, ale też o tym, jak się czują inni, jaki będzie ostateczny efekt. Dla każdego członka ekipy staram się stworzyć emocjonalnie bezpieczne środowisko pracy.

Jak Pani się to udaje?

Starannie dobieram aktorów i ekipę. Bo najważniejszy czynnik to dobór odpowiedniej grupy ludzi. Takiej, w której będzie dobra energia.

Z większością osób z ekipy pracuję od dawna. Na przykład z autorem zdjęć pracowałam przy każdym projekcie, także przy moim debiucie i serialu internetowym. I wiem, że świetnie się rozumiemy, że łączy nas to samo poczucie humoru. Nie ma lepszego sposobu na rozładowanie stresu i nerwowej atmosfery niż humor.

Równocześnie zdaję sobie sprawę z tego, że rodzaj pracy, jaki stosuję, może być bolesnym procesem dla aktora. Bardzo ciężko jest stanąć przed kamerą i wymyślać coś samemu. Dlatego staram się, aby aktorzy dali to, co mają w sobie najlepszego, aby odkryli się przede mną i przed kamerą.

Nic dziwnego, że aktorzy, jak Mark Duplass, wracają do pracy z Panią. Czy Emily Blunt również znała Pani osobiście przed rozpoczęciem prac nad "Siostrą twojej siostry"?


Nie. Podziwiałam ją jako aktorkę. I właśnie Emily marzyła mi się w głównej roli do "Siostry twojej siostry". Nie miałam pojęcia, czy zna moje filmy, jak zareaguje na propozycję. Na szczęście, jak się okazało, jej agentowi bardzo podobał się mój poprzedni film, "Humpday", i był zachwycony pomysłem, aby Emily zagrała w moim kolejnym projekcie. To było bardzo pomocne, ponieważ zwykle agenci nie chcą, żeby ich gwiazdy grali w jakiś małych, niezależnych produkcjach! Potem rozmawiałyśmy przez telefon, opowiedziałam jej, jak pracuję i jak będzie powstawała "Siostra twojej siostry", a Emily mówi na to: Wiesz, na początku kariery wystąpiłam w filmie, który powstawał według podobnej metody. I nie sądziłam, że jeszcze kiedykolwiek będę mogła w ten sposób pracować, a bardzo bym chciała to zrobić. Emily mówiła o "Lecie miłości" Pawła Pawlikowskiego

 
"Lato miłości"

To piękny film.

No właśnie! Tylko ja nie miałam pojęcia, że był kręcony w podobny sposób, jak ja kręcę swoje filmy. Po rozmowie z Emily obejrzałam "Lato miłości" jeszcze raz i stało się ono dla mnie istotną inspiracją. Dopiero wówczas zobaczyłam, jak jest zrobiony. Strasznie podoba mi się sposób, w jaki Pawlikowski zawarł w swoim obrazie piękno otoczenia. Ponieważ akcja mojego filmu też rozgrywa się w malowniczym krajobrazie, pomyślałam, że mogę mieć więcej szerokich panoramicznych kadrów pokazujących przyrodę wokół bohaterów. Tę inspirację zaczerpnęłam prosto z "Lata miłości".

Udział w projektach częściowo improwizowanych dostarcza na pewno aktorom większej satysfakcji, daje poczucie uczestnictwa w procesie tworzenia. Czy innych, oprócz Emily Blunt, także dzięki temu łatwiej namówić do udziału w filmie?

Sądzę, że tak. Poza tym, wszystkie moje trzy filmy to małe produkcje: rozgrywają się w jednym miejscu, więc nie wymagają długiego okresu zdjęciowego. Więc przynajmniej proszę aktorów o poświęcenie dla tego szalonego eksperymentu dwóch tygodni, a nie dwóch miesięcy z ich życia, o co na pewno byłoby trudniejsze. Mogą spróbować nie, ryzykując przy tym zbyt wiele.

I wciąż tak pracuję. Nie potrzebuję dużej ekipy, która nosiłaby sprzęt. Nie mam ujęć z kranu, bo nie robię wielkich epickich historii. Chcę dalej robić małe filmy, ale chciałabym również spróbować sił w większych projektach.

 

Pani najnowszy film, "Touchy Feely", jest projektem większym od poprzednich. Czy wyższy budżet oznacza mniej swobody?

Niekoniecznie. Rzeczywiście "Touchy Feely" jest zakrojony na większą skalę, ale tylko trochę. Jest w nim kilka wątków, mieliśmy 20 dni zdjęciowych, w ekipie było ponad 30 osób, co oczywiście jak na hollywoodzkie warunki i tak jest bardzo skromną liczbą. Wydaje mi się, że na planie udało mi się utrzymać ten sam klimat intymności jak w poprzednich filmach. Każdy wciąż czuł się odpowiedzialny za każdego.

Co do scenariusza, nigdy nie czułam się z nim tak mocno związana, żebym nie mogła w nim zmienić fragmentu dialogu. To chyba dlatego, że nie uważam się za scenarzystkę, raczej piszącą reżyserkę. Podobnie pracują też inni filmowcy, nawet ci mający do dyspozycji wyższe budżety, jak Judd Apatow czy Gus Van Sant.

Z drugiej strony, ostatnio pracowałam również przy kilku serialach, między innymi przy "Mad Men". W scenariuszu nie zmieniałam nic, bo jest on tak wspaniale napisany, a aktorzy znają grane przez siebie postacie tak dobrze, że nie ma takiej potrzeby. Po prostu cyzelujesz detale i nagrywasz to, co zostało zapisane.

O czym będzie "Touchy Feely"?

Są tam dwa główne wątki, a wszystko obraca się wokół pewnej toksycznej rodziny. Kobieta, grana przez Rosemarie DeWitt jest masażystką, w której nagle pojawia się w obrzydzenie do ludzkiego ciała. Nie może pracować i przechodzi przez kryzys tożsamości. Jej brat, w którego wciela się w Josh Pais, jest dentystą. Łączy ich trudna relacja. W środku konfliktu pojawia się główna bohaterka grana przez Ellen Page jako córka Paisa. Jej chłopaka gra Scoot McNairy. Jest w tej historii dużo różnych smaczków.

"Siostra..." ma otwarte zakończenie, którego oczywiście nie możemy zdradzić. Ale chyba możemy powiedzieć, że pozostawia ono miejsce na sequel. Czy sądzi Pani, że taki sequel mógłby powstać?


[Śmiech] Nie mam pojęcia! Ale to bardzo ciekawy pomysł.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones