Felieton

Kalkulator mocy

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Kalkulator+mocy-126146
Kalkulator mocy
"Liga Sprawiedliwości" to ostateczny dowód na to, że nawet w świecie superbohaterskim nie można liczyć na sprawiedliwość. 

Na pewno istnieją jakieś kalkulatory mocy, statystyki i algorytmy, pozwalające sprawdzić, o ile procent Spider jest szybszy od Wolverinea i ile metrów wyżej skacze od Daredevila. Ale jak porównać nieskończoność z nieskończonością? Nawet najlepiej poukładane uniwersum nie jest odporne na absurd w rodzaju Wielkiej, Nieporównywalnej Z Niczym Mocy, którą rozrzutni twórcy potrafią czasem bez żenady obdarować kilka postaci funkcjonujących w obrębie jednego świata. Zbyt szczodrze wyposażony heros staje się raczej żywiołem i problemem filozoficznym niż postacią. Musi zdawać sobie z tego sprawę reżyser filmu Zack Snyder, który zajmował się przecież nie tylko Supermanem, ale i Doktorem Manhattanem ze "Strażników" – istotą tak potężną, że wymykającą się kryteriom moralności, a nawet czasoprzestrzeni. Niełatwo komuś takiemu zapewnić sensowne współistnienie z cieniasem polegającym na swoich kosztownych gadżetach. 

Pewnie dlatego zawsze bardziej fascynował mnie ukrywający pod kostiumem połamane żebra Batman i poobijany przez silniejszych przeciwników Spider-Man. Zresztą, nawet bohaterowie niemogący poszczycić się przedrostkiem "super" powinni sobie jakoś zasłużyć na końcowy tryumf – jeśli nie poświęceniem, to chociaż zmyślnym rozwiązaniem fabularnym. Niepokonany heros hackuje system i psuje zabawę. Pokonuje największe przeszkody i nawet się przy tym nie spoci, ośmieszając przy okazji wysiłki bohaterów z niższej ligi. Przypomina pod tym względem podejrzaną figurę Wybrańca. The Chosen One w rodzaju Lukea Skywalkera czy Neo z "Matrixa" niby musi przejść jakiś trening, zmierzyć się z przeszkodami, a ostateczne zwycięstwo odnosi dopiero w obliczu nadciągającej porażki, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że sukces ma zapisany w genach. Musi jedynie dotrwać do sceny, w której objawi się jego wyższość nad resztą świata. 

Gdy w "Batman vs Superman" Nietoperz mgliście tłumaczył konieczność zawiązania drużyny, wszyscy rozumieliśmy: gotowy był produkcyjny biznesplan, ale wciąż nie było scenariusza. Ostatecznie powstała opowieść o wymowie raczej paradoksalnej: trzeba się jednoczyć, bo w jedności siła, ale i tak wygrywa ten, kto ma po swojej stronie Supermana. Na pewno znajdzie się jakaś dobra dusza, która wytłumaczy mi, że "Liga Sprawiedliwości" to nie "Siódma pieczęć" Bergmana, więc wcale nie musi mieć sensu. Historia Batmana nie jest oparta na faktach, a crossover to akcja marketingowa nastawiona na finansowy zysk. To prawda, ale nie prawdy szukam w takich widowiskach. Oszukujcie nas, opowiadajcie bajki, ale róbcie to pięknie i porządnie. Częścią gry w uwodzenie, jaką prowadzą z nami komiksowi superherosi, jest balansowanie na linie rozpiętej między kompletną bzdurą a poruszającym czułą strunę mitem. Oto prawdziwy kryptonit uniwersalny. Aby odebrać herosowi moc, wystarczy obedrzeć go z kontekstu i wtłoczyć w ramy pozbawionego charakteru crossovera.