Artykuł

Samotny wśród zombie

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Samotny+w%C5%9Br%C3%B3d+zombie-70534
Pod każdym łóżkiem i za każdą futryną kryje się nieopanowane zło. Taka jest esencja survival horroru, jednego z najbardziej kasowych przedsięwzięć w światku elektronicznej i filmowej rozrywki.

Ponieważ czciciele zła napawają mnie śmiechem, przyjazd do tej rezydencji wydał mi się rodzajem bezpłatnych wakacji.
Edward Carnby, "Alone in the Dark"

Bohater "Alone in the Dark" przekonał się wkrótce, że warto byłoby dopłacić, byle tylko przerwać owe "wakacje". W rezydencji z piekła rodem misją stało się przeżycie, bo pod każdym łóżkiem, za każdą futryną, kryło się nieopanowane zło. Taka jest właśnie esencja survival horroru. Gry należące do gatunku action adventure w klimacie horroru zdobyły sobie w ciągu ostatnich 20 lat ogromną popularność. Mający właśnie premierę "Dead Space 2" może się poszczycić bardzo rozgałęzionym drzewem genealogicznym.

HORROR POKRACZNYCH PIKSELI

Po tym, gdy napisałem "Cyfrowe marzenia", w Polityce ukazał się trzystronicowy artykuł, w którym Bartek Chaciński zestawił moją książką z "Extra Lives" autorstwa Toma Bissella. Trochę się zdziwiłem, bo choć przeczytałem większość zachodnich książek na temat gier, akurat o tej nie słyszałem. W końcu ją dopadłem, a w środku znalazłem uwagę Bissella, że "Resident Evil" był dla niego objawieniem zwiastującym narodziny nowego zjawiska. Zaraz, zaraz, przecież ta historia zaczęła się kilka lat wcześniej!



W latach 80-tych horroru w grach właściwie nie było. Pojawiały się produkty horroropodobne, równie smaczne jak swojski drink z saturatora. Po ekranach szalały piksele udające Ashleya J. "Asha" Williamsa czy Leatherface’a, ale kompletnie nie sposób było odróżnić tych gier od innych labiryntówek czy strzelanin. Do przestraszenia siedzącego przed monitorem odbiorcy potrzebny był sugestywny obraz, a tego w latach 80-tych komputery nie były w stanie dostarczyć. Przypominało to wszystko próby straszenia graczy obrazkami z elementarza.

Pierwszą straszną grą, jaką pamiętam, była pierwsza część "Elviry". W roku 1990 pecety dopiero rozpoczynały swoją hegemonię, aż tu nagle szok – ucięte głowy, wybebeszone organy wewnętrzne, wyrwane z orbit gałki oczne, a wszystko to spowite zapaszkiem sado-maso, gdyż tytułowa bohaterka, taplając się we krwi niczym księżna Elżbieta Batory, nie omieszkała korzystać z różu i silikonu, serwując przy okazji swym namiętnym głosem flirciarskie zaczepki.   

Tę grę, podobnie jak jej sequel oraz odprysk w postaci "Waxworks", uznawano za komputerowe horrory, a jednak czegoś w nich ciągle brakowało. Nie było w nich obezwładniającego, dobrze znanego z kina wrażenia znajdowania się "tam", w centrum wydarzeń. "Elvira" w sferze formalnej była nieco campową przygodówką. Momentami szokowała, ale nie dostarczała emocjonalnego kopa, nie wysyłała nas na spotkanie z prawdziwie przerażającym Nieznanym.

ZACZĘŁO SIĘ NA PODDASZU…

Gracze urodzeni w połowie lat 80-tych mogą nie pamiętać tego epokowego momentu, więc spróbuję go wydobyć z otchłani pamięci i jak najwierniej opisać. To był bodaj początek grudnia 1992 roku, przygotowania do Świąt. W czasie, gdy grało się głównie w "Wolfenstein 3D", "Gods", "Another World" czy "Secret of Monkey Island 2", pojawiła się gra mało wówczas znanej firmy Infogrames. Wiadomo było, że Francuzi potrafią pisać lekkie tematycznie gry, ale czy aby na pewno podpisany jako autor "Alone in the Dark" człowiek o nazwisku Frederick Raynal będzie w stanie stworzyć koszmar senny?



Gra przybyła na czterech dyskietkach 3,5 cala. Amigowcy mogli się wściekać, gdyż to cacko w momencie premiery przeznaczone było jedynie na peceta. Do poprawnej pracy, czyli płynnej animacji, potrzebowało komputera z procesorem  386, co w tamtych czasach rodziło popłoch. Tytuł "Alone in the Dark" pojawia się na wymiętej kartce z książki, potem następuje nowatorskie intro w 3D i nagle czapki spadają z głów: można już kierować bohaterem, a wszystko wygląda tak jak w tym wprowadzeniu! Edward Carnby nie był jurnym młokosem rodem ze "Street Fightera". Potrafił kopać i bić, ale przede wszystkim musiał się bronić. Zaczynał od zablokowania kufrem dziury w podłodze. Ochłonąwszy, stawał naprzeciw zjednoczonych sił ciemności, posiadających w swoich szeregach tak barwne persony jak pirat z obowiązkową drewnianą nogą czy ożywione drzewo.

W przypadku "Alone in Dark", bawiąc się grą, można było poczuć ciarki na plecach. Wpadająca przez okno bestia i wchodzący przez drzwi zombi z wyciągniętymi jak lunatyk łapami działali jak porażenie prądem, jak widok truchła matki Normana Batesa. Ale było coś jeszcze, a mianowicie rosnąca niepewność, pytanie, o co w tym wszystkim chodzi. To nie był świat, w którym bohaterowi stawia się za cel wyrżnięcie garnizonu potworów. Tutaj nie było wiadomo, co dokładnie trzeba zrobić. Przeżyć, to na pewno, ale dodatkowych szczegółów Edward Carnby dowiadywał się dopiero w trakcie eksploracji kolejnych pokojów. Oto horrorowa groza w najlepszym wydaniu, dogłębny strach o naturze… egzystencjalnej?

RUN NA PLAYSTATION

Perełka, jaką było "Alone in the Dark", po kilku latach doczekała się całej rzeszy naśladowców. Większość z tych gier ukazywała się na zdobywającą wówczas rynek konsolę Sony PlayStation. "Resident Evil" (1996), "Clock Tower" (1996), "Silent Hill" (1999) czy "Forbidden Siren" (2003) rozwinęły się w mniej lub bardziej popularne serie.  

Największe zamieszanie na rynku spowodował oczywiście "Resident Evil". Tom Bissell słusznie zauważa, że gra posiadała fatalne dialogi. Jeden z nich ("Oto wytrych, ten mistrz otwierania zamków może ci się przydać – weź go więc ze sobą") zdobył nawet miano najgorszej linijki w historii gier w plebiscycie magazynu Electronic Gaming Monthly. Tylko komu to przeszkadzało? "Resident Evil" bardziej niż "Alone in the Dark" nastawił się na akcję, ograniczjąc konieczność rozwiązywania łamigłówek, którymi naszpikowana była produkcja Infogrames.


"Silent Hill"

Gracze spragnieni byli soczystego horroru. Małolaty obejrzały już na VHS-ach wszystkie niepoprawne politycznie tytuły z półek wypożyczalni, po czym zaczęły odczuwać potrzebę przeżywania tego samego na monitorach i podpiętych do konsol telewizorach. Rodzice w drugim pokoju oglądali wiadomości, podczas gdy za ścianą odbywało się przestrzeliwanie mózgów zombie.

Wydaje się, że erupcja przemocy, jaka wybuchła w grach w drugiej połowie lat 90-tych, była reakcją na zdjęcie kagańca, jaki przez lata ograniczał cały przemysł. Kiedyś nie było graficznych możliwości pokazywania gore, nie można było pokazać w zbliżeniu szponów czy kłów. I nagle, gdy stało się to możliwe, horror zaczął przenikać nie tylko do czystego action adventure, ale również łączyć się z przygodówkami ("Phantasmagoria", "Harvester"), RPG ("Ravenloft") czy action adventure w konwencji sci-fi ("Bioforge").

Jeśli chodzi o wyniki kasowe, liczył się tylko "Resident Evil". Do dzisiaj powstało około 30 gier z tej serii na różne platformy, sprzedanych w łącznym nakładzie przekraczającym 40 mln egzemplarzy! Oczywiście, do rekordów takich przedsięwzięć jak "Megaman" jeszcze daleko, ale na swoim terenie dzieło Capcom jest absolutnym liderem. Raccoon City, zapyziałe miasteczko, na którego rogatkach operował oddział komandosów w pierwszym "Resident Evil", z biegiem czasu obrosło legendą.

TRUPY W KINIE

Historia zatoczyła koło. "Alone in the Dark" powstało w wyobraźni Fredericka Raynala, który tylko luźno inspirował się twórczością H.P. Lovecrafta. Z kolei Shinji Mikami, twórca konsolowego "Resident Evil", otwarcie twierdził, że wzorował się na "Zombie pożeraczach mięsa" (1979) w reżyserii Lucio Fulciego. Ten czczony przez fanów i wyśmiewany przez krytyków horror został zapamiętany z powodu typowych dla Fulciego zoomów oraz słynnej sceny, w której żywy trup pokąsał… rekina! Gdy wreszcie widzimy tabuny zombie docierające do Manhattanu, film się kończy. Ale to nic, bo to, na co zabrakło budżetu Fulciemu, po latach pokazali twórcy mega-brandu zwanego "Resident Evil". Na bazie wykreowanego przez gry z tej serii uniwersum powstały dziesiątki książek i komiksów. Leniwie, acz nieubłaganie ruszyła lokomotywa ciągnąca cały osobny przemysł.

W komputerowym survival horrorze liczy się atmosfera, nie fabuła. Życiorysy bohaterów ani ich psychologiczne uwarunkowania nie są tak ważne, jak to, w jaki sposób przewraca się zombie czy albo czy naturalnie skrzypią drzwi. "Resident Evil 4" podobał się fanom, bo był wyjątkowo realistyczny, a "Los Ganados", czyli nieszczęśni wieśniacy opanowani przez morderczą plagę, wydawali się o wiele bardziej ludzcy, a przez to bardziej przerażający niż klasyczne ociekające mięsem żywe trupy.



Wszystkie trzy najpopularniejsze serie survival horror, czyli "Resident Evil", "Alone in the Dark" i "Silent Hill" doczekały się filmowych ekranizacji. Tak marny scenariusz jak ten do "Resident Evil" przyczynił się do powstania kasowego hitu z Millą Jovovich, która swoją obecnością legitymizowała produkcję, katapultując ją z domeny kina klasy B do głównego nurtu. Nawiasem mówiąc, producenci pierwotnie planowali posadzić na fotelu reżysera twórcę "Nocy żywych trupów", George’a A. Romero, jednak ostatecznie zamieniono go na Paula Andersona. Decyzja wydawała się racjonalna, bo kto wie, czy sędziwemu Romero nie wpadłoby do głowy, żeby w głównej roli obsadzić przeciętnej urody 40-letnią kobietę, a z zombie uczynić ofiary ludzkości?

Z kolei tak dobry scenariusz jak "Alone in the Dark" trafił w ręce niemieckiego reżysera Uwe Bolla, w efekcie czego powstał film, który poniósł największą finansową klapę w całej historii ekranizacji gier. Oczywiście, Boll zmasakrował oryginalną fabułę Fredericka Raynala i nakręcił zupełnie inną historię, zapomniał jednak o tym, co w filmowym survival horrorze najważniejsze: ostrej muzyce techno, ładnych oczach głównej bohaterki oraz odpowiednio dużych spluwach,
z których strzela się do zombie. Producenci kolejnych odsłon "Resident Evil" takich błędów nie popełniają.

***

Więcej tekstów publicystycznych znajdziecie w dziale "Filmweb24 Magazyn", gdzie regularnie będą się ukazywały eseje, felietony, recenzje, wywiady i relacje z festiwali filmowych.


Piotr Mańkowski
Dyrektor programowy Playmakers.pl

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones