Klocek. Odrodzenie. Graliśmy w "LEGO Gwiezdne wojny: Saga Skywalkerów"

autor: /
https://www.filmweb.pl/news/Klocek.+Odrodzenie.+Grali%C5%9Bmy+w+%22LEGO+Gwiezdne+wojny%3A+Saga+Skywalker%C3%B3w%22-145938
Klocek. Odrodzenie. Graliśmy w "LEGO Gwiezdne wojny: Saga Skywalkerów"
Pff, toć to wszystko już było, ile razy można, naciąganie, oszustwo, wydawniczy fortel i w ogóle granda, przekręciarze od siedmiu boleści. Bo przecież galaktykę (tę odległą) budowano już z duńskiego plastiku nie raz i nie dwa, dlatego, jak mawiał pewien znany opolski metal, dziwnym nie jest, że ktoś mógłby powyższe pomyśleć.


Przez ostatnich kilkanaście lat przez komputery i konsole przewinęły się adaptacje wszystkich części "Gwiezdnych wojen", wyżymając przy tym do sucha sprawdzone mechaniki i rozwiązania narracyjne. Stąd na pierwszy rzut oka zbliżające się "LEGO Gwiezdne wojny: Saga Skywalkerów" może wydawać się nawet nie tyle odgrzewanym kotletem, co wyciągniętym z zamrażarki bochnem chleba, który potraktowano mikrofalami i sprzedano jako świeży. Ale, co donoszę z niekłamaną radochą jako niegdysiejszy miłośnik gier spod szyldu Lego, któremu już deczko znudziły się kolejne bite od sztancy tytuły, nic bardziej mylnego.


Okazuje się bowiem, że do tej pory mieliśmy do czynienia z powolnym dojrzewaniem klockowej konwencji, która stopniowo rozpościerała skrzydła, dorastała, proponowała coraz bardziej otwarte światy i różne inne bajery, ale nigdy nie przebijała tej dość umownej granicy oddzielającej gry małe od gier dużych. Tymczasem po zamkniętej prezentacji dla dziennikarzy i późniejszej godzince z okładem spędzonej z "Sagą Skywalkerów" na żywo przekonałem się, że nadszedł już TEN moment – oto mamy do czynienia z prawdziwym kolosem.

Do dyspozycji oddano prasie jednak tylko kawałek "Nowej nadziei", przez który goniłem, żeby odhaczyć jak najwięcej postaci i zobaczyć co najmniej parę różnych lokacji. Udało mi się dotrzeć aż na nieprzyjazny pokład Gwiazdy Śmierci, gdzie pędziłem ocalić księżniczkę Leię, uprzednio łojąc tyłki żołnierzom Imperium na piaszczystym Tatooine, odpędzając się od ludzi pustyni i, skoro już idę od końca, ładując na dysk R2-D2 tajne plany. Fabularnie to oczywiście tylko i aż kanoniczne "Gwiezdne wojny"; postacie mówią nawet kwestiami znanymi z filmu, tyle że wszystko przerobione jest na radosny slapstick dla całej rodziny. Dlatego Han Solo, choć strzela pierwszy, to jednak Greedo z tego pojedynku wychodzi co najwyżej z bólem głowy.


Nie chcę przez to powiedzieć, że odtwarza się tutaj wszystko jeden do jednego, bynajmniej, bo mimo że obecne są najważniejsze sceny i scenki znane z filmu, to droga do nich prowadzi przez napisane specjalnie na potrzeby gry fabularne pomosty. Żeby nie być gołosłownym: aby przekonać załogę Gwiazdy Śmieci do uruchomienia potrzebnych nam turbin, musimy skontaktować się z dowodzącymi na mostku za pośrednictwem specjalnej kamery, przed którą stawiamy… zbudowanego przez siebie koślawego Dartha Vadera.

Przez tę godzinkę z okładem zdążyłem przetestować kilka postaci, z których każda dysponowała innymi umiejętnościami i bronią. Czyli Ben Kenobi ma miecz świetlny i potrafi sprawnie posługiwać się Mocą (do ataku, przenoszenia dużych rzeczy oraz, co fajowe, kontroli umysłu), na droidy nikt nie zwraca uwagi, a Han Solo nawala z blastera jak dziki. Co więcej, mamy tu drzewka rozwoju klas dostępnych postaci, które są odpowiednio podzielone (Jedi, Imperium, droidy i tak dalej), oraz umiejętności wspólne dla wszystkich; pierwsza odblokowana jeszcze na etapie samouczka to jakże przydatny sprint. Lekki element RPG na pewno zachęca do eksploracji terenu, a gra często pyta, czy na pewno chcemy iść dalej, czy może jeszcze pozwiedzać.


Prawdopodobnie będzie tu trochę pobocznych zadań, bo paru spotkanych miejscowych chętnie kupczyło plotkami odsyłającymi mnie do jakichś osób oraz miejsc, ale nie miałem okazji tego sprawdzić. Lecz nawet przez tak krótki czas natknąłem się na szalenie zróżnicowane zagadki, odpowiednio łatwe, ale jednak rajcujące: jako R2-D2 dopasowywałem do siebie puzzle, otwierając tym samym zamknięte drzwi, a pod postacią szturmowca klepałem wyświetlające się na ekranie komputerowe kody. Satysfakcjonujące jest też strzelanie, można pruć zza osłon i rzucać granatami, choć przeciwnicy są aż nadto wytrzymali i kiedy broniłem wysłużonego Sokoła Imperium przez falami żołnierzy Imperium, byłem już nieco znużony tym naparzaniem.


Postarano się też urozmaicić walkę wręcz i choć każdy ma zbliżony repertuar ruchów, to będzie można – jak się domyślam – je rozwijać. Ale kiedy klepiemy zbyt długo w jeden przycisk, wrogowie uczą się blokować nasze ciosy i musimy kombinować. Bawiłem się przy tym naprawdę nieźle, ale jednak trochę szkoda, że nie dano nam okazji pobawić się już bardziej zaawansowanymi postaciami, z nabitymi umiejętnościami. Nie bez przyczyny dzielę się tym żalem, bo sesja hands-on odbyła się już po kilkudziesięciominutowej prezentacji zawartości i miałem poczucie, że obcuję zaledwie z promilem tego, co ta rozbudowana gra ma do zaoferowania.


Ekipa Traveller’s Tales obiecywała bowiem kilkaset grywalnych postaci (w tym nawet i budzącego grozę Rancora), długie combosy, różne planety do eksploracji, losowe zdarzenia, które mogą nas spotkać, gdy przemierzamy galaktykę statkiem kosmicznym (w tym słynnym żelazkiem Boby Fetta), oraz, a może przede wszystkim, swobodę eksploracji. Jako że, co jest również świeżym dla gier Lego rozwiązaniem, obserwujemy akcję wyłącznie z perspektywy kamery zawieszonej za plecami bohatera, całość nie ma już posmaku dziecięcej platformówki, ale, ekhm, poważnej przygody, choć to nadal bezstresowa rozgrywka dla wszystkich. Lecz imponująca swoim rozmachem, różnorodnością mechanik i przywiązaniem do szczegółu. Pozostaje życzyć sobie już chyba tylko tego, aby tak porządne "Gwiezdne wojny" robiło nie tylko Traveller’s Tales.

W "LEGO Star Wars: Saga Skywalkerów" zagramy już 5 kwietnia na komputerach PC i konsolach Xbox One, Xbox Series X|S, PlayStation 4, PlayStation 5 oraz Nintendo Switch.