Recenzja filmu

Wszyscy wiedzą (2018)
Asghar Farhadi
Penélope Cruz
Javier Bardem

Ćwiczenia obowiązkowe

Fabuła, w której znalazło się miejsce na porwanie dla okupu, starcie panów z chłopami oraz miłość przypieczętowaną na szczycie dzwonnicy, trąci, mówiąc szczerze, kiczem. Wygląda to trochę tak,
Wszyscy wiedzą, czego się spodziewać. Irański mistrz Asghar Farhadi zmienia języki, miasta i kulturowe konteksty, ale wciąż opowiada o komunikacyjnym impasie, społecznym rozwarstwieniu oraz problemach, które łatwiej przemilczeć, niż rozwiązać. Tym razem – w ramach strategii artystycznej przywodzącej na myśl dokonania późnego Woody’ego Allena – zabiera kamerę na hiszpańską prowincję i sięga po chwyt narracyjny, który mógłby efektywnie zastosować z zawiązanymi oczami, na kacu, po nieprzespanej nocy. Podobnie jak w doskonałym "Co wiesz o Elly?", wrzuca do kociołka kilkanaście postaci, po czym jedną usuwa i włącza palnik. Wówczas, podczas sztormu, zaginęła dziewczyna, którą liberalne towarzystwo chciało wyswatać z zamożnym rozwodnikiem. Teraz, w trakcie ulewy, w powietrzu rozpływa się buntownicza nastolatka z równie liberalnej rodziny. 

Kiedy mieszkająca z mężem w Buenos Aires Laura (Penelope Cruz) powraca do Hiszpanii na wesele siostry, a seria landszaftów, pocztówek z winnic oraz innych świadectw wiary w piękno świata zdaje się nie mieć końca, domyślamy się że cumulusy nadciągają – nie wiadomo tylko, z której strony. Farhadi szybko odkrywa jednak karty: tańce, wspominki oraz wymiany czułych spojrzeń pomiędzy Laurą a jej dawnym kochankiem Paco (Javier Bardem) kończą się w momencie, gdy po córce kobiety, Irene (Carla Campra) zostają tylko tajemnicze wycinki prasowe oraz niepościelone łóżko. Porywacze wysyłają sms-y, składają żądania i grożą na potęgę, lecz to, co najciekawsze, dzieje się oczywiście pomiędzy członkami familii: demony przeszłości wystawiają łby, bohaterowie rozdrapują zasklepione rany, a bezlitosne fatum zmusza wszystkich do rachunku sumienia. Mają z czego się spowiadać. 

Ktoś powie: kino autorskie. Ja odpowiem, że Farhadi stoi w miejscu. Być może kręci całe życie jeden film, jak Renoir przykazał, ale wychodzi na tym coraz gorzej. Początkowe partie utworu, utrzymane w klimacie niezobowiązującej bukoliki, są tak oczywiste w swojej dramaturgicznej funkcji, że trudno traktować je poważnie – w końcu wstrząs jest nieunikniony, podobnie jak gatunkowy zwrot w stronę thrillera. I nawet pomimo faktu, że reżyser świetnie oddaje wielokierunkową dynamikę rodzinnych relacji, a operator porusza się wśród weselników niczym baletmistrz, trudno dostrzec w nich coś więcej niż przydługą ekspozycję oraz gwarancję perfekcyjnie opanowanego warsztatu. Cóż, nie będzie chyba dla nikogo zaskoczeniem, że reżyser tej klasy nawet na obczyźnie potrafi ustawić kamerę i uchwycić środowiskowy koloryt. 

Fabuła, w której znalazło się miejsce na porwanie dla okupu, starcie panów z chłopami oraz miłość przypieczętowaną na szczycie dzwonnicy, trąci, mówiąc szczerze, kiczem. Wygląda to trochę tak, jakby Farhadi wziął na warsztat jeden z almodovarowskich pastiszów i próbował zamienić go w poważną psychodramę. Są momenty, w których ten szalony pomysł działa, a film wydaje się czymś więcej niż sumą swoich składowych – jak w scenie rodzinnego obiadu, w której  krzyżują się antyreligijna satyra, narracja o ekonomicznych dysproporcjach i refleksja na temat rodzicielskich powinności. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że problem, z którym zmagają się bohaterowie i zarazem fabularny zapalnik, pasuje bardziej do 21368 odcinka telenowelowej pulpy. 

Pytanie o to, kto stoi za porwaniem – porzucony przed laty Paco, pełni klasowych resentymentów podwładni mężczyzny, nieznany nikomu lis w kurniku czy może sama Irene – jest na tyle frapujące, że momentami film ogląda się na krawędzi fotela. Z kolei fakt, że Farhadi pozostaje świetnym inscenizatorem, a z aktorskiego duetu Bardem-Cruz wyciska siódme poty, owocuje grupą bohaterów z krwi i kości – obdarzonych wiarygodnymi motywacjami, skontrastowanych światopoglądowo, napisanych z dbałością o psychologiczne detale. Jest jednak problem z reżyserami grającymi we własnej lidze: to, co dla niektórych byłoby życiowym rekordem, dla nich jest zaledwie rozgrzewką. A Farhadi wcale nie kwapi się, by podkręcić tempo. 
1 10
Moja ocena:
6
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones