Recenzja filmu

Sen nocy letniej (1999)
Michael Hoffman
Kevin Kline
Michelle Pfeiffer

W pół drogi

Hoffman uczy się na błędach, ale, niestety, uczy się powoli. Michael Hoffman znany jest przede wszystkim z realizacji kostiumowego filmu "Czas przemian", którego akcja - jak sam tytuł wskazuje -
Hoffman uczy się na błędach, ale, niestety, uczy się powoli. Michael Hoffman znany jest przede wszystkim z realizacji kostiumowego filmu "Czas przemian", którego akcja - jak sam tytuł wskazuje - toczy się w czasach restauracji brytyjskiej monarchii. "Restoration" była piękna i kolorowa, wydawała się także błyskotliwa, jednak zapowiedź inteligentnej zabawy nie została spełniona. Film rozlazł się pośród piór i ubocznych wątków, przygniatając postaci, z których żadna nie czuła się na siłach udźwignąć fabułę filmu. "Sen nocy letniej" dowodzi, że Hoffman uczy się na błędach, ale, niestety, uczy powoli, i co gorsza, w trakcie nauki popełnia nowe błędy. Fabuła, mimo wielowątkowości, sprawia wrażenie spójniejszej i podporządkowanej reżyserowi. Zacznijmy jednak od początku, czyli literackiego pierwowzoru filmu. "Sen nocy letniej" to najbardziej magiczna i najzwiewniejsza ze sztuk Szekspira. Jej, można rzec, mŽliřsowy charakter rodzi wręcz wątpliwości, czy w ogóle można ją wystawić na scenie, gdzie możliwości stworzenia czarodziejskiego lasu i przemienienia mężczyzny w osła, są bardzo ograniczone. Innymi słowy, "Sen" wydaje się idealnie pasować do kina, zwłaszcza współczesnego, które porzuciło realistyczne pretensje i zadowala się zabawą w kino. Równocześnie, jak twierdzą znawcy przedmiotu, jest to jedna z najlepiej napisanych sztuk mistrza ze Stratfordu, w której kwestie miłości, zazdrości i rodzicielskiego posłuszeństwa potraktowane zostały w sposób inteligentniejszy i głębszy niż w "przeboju dla nastolatek" pod tytułem "Romeo i Julia". Hoffman musiał sobie zdawać sprawę zarówno z magicznego, a tym samym filmowego potencjału "Snu nocy letniej", jak i z jego literackiego, klasycznego bagażu i spróbować zachować obie wartości. Po pierwsze więc, producenci filmu nie szczędzili na magiczności. Kostiumy Luciany Arrighi, znanej głównie z wieloletniej współpracy z Jamesem Ivorym, są pod tym względem bezbłędne. Suknie leśnych duszków sprawiają wrażenie utkanych z mgły i złota, nawet różki na głowie Oberona i jego pomocników wyglądają tak, jakby im wyrosły, a nie zostały przyklejone godzinę wcześniej. Równocześnie jednak, z wyjątkiem Hermii, zmarnowana została szansa wyraźniejszego zdefiniowania bohaterów poprzez kostium (co obserwuje się w wielu angielskich filmach ostatnich lat, do których kostiumy projektuje Sandy Powell). Przypuszczam, że tym razem Powell nie dostała od reżysera wyraźnych wskazówek, jacy mają być bohaterowie, czym się od siebie różnią, i czy mają być szekspirowscy, czy współcześni. Film ma gwiazdorską obsadę, znane twarze pojawiają się nawet w epizodach. Sporo aktorów przynosi na ekran konotacje związane z ich wcześniejszymi rolami. Mam na myśli zwłaszcza Calistę Flockhart, znaną z telewizyjnej roli przeżywającej stale kłopoty miłosne Ally McBeal, która występuje w roli Heleny, a także Ruperta Everetta, od pewnego czasu funkcjonującego jako homoseksualna ikona w heteroseksualnych filmach. Równocześnie cały czas czuje się, że owe "nawiązania", w którą mają ochotę zabawić się Flockhart, Everett, a może także Anna Friel, są powstrzymywane. Ktoś aktorom stale szepcze, że nie grają siebie ani tego, co zagrali kilka miesięcy temu, lecz bohaterów Szekspira, którzy mają tylko jeden żywot - literacki. O ile jeszcze Flockhart i Everett tworzą wyraziste postaci, o tyle inni aktorzy przemykają przez kolejne sceny, jak twarze w magazynie "Hallo". Kojarzymy ich, ale nie bardzo wiemy, co znaczą. W niektórych przypadkach wynika to z tego, że praktycznie nie dostali nic do zagrania, inni bezwstydnie obnażają swą niezdolność wykreowania roli, gdy reżyser nie wyjaśni im, co mają zagrać. Największą, choć czysto sadystyczną, przyjemność odczułam, przyglądając się Michelle Pfeiffer. Ta mało zdolna, moim zdaniem, za to bardzo przepłacana aktorka, w jednej z niewielu ról w tym filmie, które dawały pole do popisu, Tytanii, obnażyła całą swą drętwotę. Pfeiffer wygina się, jak zagniewana kotka, poza tym jednak wywołuje jedynie ziewanie na sali. Problemem jest także sceneria filmu. Otóż "Sen nocy letniej" przeniesiony został przez scenarzystę (i w jednej osobie reżysera) z Aten do Monte Athena w XIX-wiecznej Toskanii. Powodem mogło być pragnienie skontrastowania baśniowej części dzieła z jego realistyczną częścią, w której Helena sprzeciwia się woli ojca. Możliwe też, że Hoffman wybrał schyłek XIX wieku, by zaopatrzyć Hermię w atrybuty wyzwalającej się kobiecości: rower i spodnie czy raczej pantalony. Sęk w tym, że żaden z tych powodów nie staje się jasny. Ani wyemancypowanie Hermii, ani kontrast między baśniowym lasem a Toskanią nie nabierają ciała, nie stają się źródłem dramatu. Tak sceneria, jak kostiumy czy aktorzy nie tyle grają czy znaczą, ile po prostu są. Pozbawiony ciężkości jest także wątek teatru w teatrze. Nie ma tu ani ironii, ani radosnego celebrowania potęgi sztuki. Przedstawienie aktorów na dworze księcia Tezeusza praktycznie niczego nie dodaje do historii głównych bohaterów. W ostatecznym rachunku Hoffmanowy "Sen nocy letniej" nie jest filmem ani odważnie postmodernistycznym, jakim jest, na przykład "Romeo i Julia" Baza Luhrmanna, ani klasycznym, jak "Hamlet" Grigorija Kozincewa. Klasyczna jest w nim tylko skłonność do kompromisu i wiara, że nazwiska Szekspira i tuzina filmowych gwiazd przyciągną publiczność do kin.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Powiedzieć by można "bajeczka z nadużyciem elfów i magii", jednak połączenie magii miłości z czarami to w... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones