Recenzja filmu

Barwy nocy (1994)
Richard Rush
Bruce Willis
Jane March

Penis Bruce'a Willisa

"Lekarzu, lecz się sam" ciśnie się na usta w trakcie oglądania bolesnych rozterek, jakie na ekranie przeżywa Bruce Willis. Jego bohater, nowojorski psychoanalityk dr Bill Capa, właśnie przechodzi
"Lekarzu, lecz się sam" ciśnie się na usta w trakcie oglądania bolesnych rozterek, jakie na ekranie przeżywa Bruce Willis. Jego bohater, nowojorski psychoanalityk dr Bill Capa, właśnie przechodzi kryzys związany z samobójstwem swojej pacjentki, którego ta dokonała na jego oczach. Straciwszy powołanie, Capa postanawia udać się na odpoczynek na przeciwległe wybrzeże, do słonecznego Los Angeles. Tam korzysta z gościny kolegi po fachu, Boba Moore'a (Scott Bakula). Ten przedstawia go piątce swoich pacjentów, jak się wkrótce okaże, nie bez powodu. Któreś z nich prześladuje Boba i wysyła mu pogróżki. Lekarz liczy na to, że wrodzona intuicja Billa pomoże mu wskazać winnego. Zanim to jednak nastąpi, Moore ginie dźgnięty kilkadziesiąt razy nożem. W tej sytuacji, chcąc nie chcąc, doktor Capa postanawia gruntownie przebadać poszczególne przypadki podopiecznych swojego przyjaciela i dojść do tego, kto stoi za jego śmiercią...

"Barwy nocy" nie są dobrym filmem. Nie będę mówił, że jest inaczej. Sceny erotyczne wyglądają jak wyjęte z podrzędnego soft porno. Psychologia leży i kwiczy (wypalenie zawodowe Billa ilustruje się tu przy pomocy zdiagnozowanego u niego daltonizmu). Posiada jednak owa produkcja kilka solidnych atutów, które sprawiają, że nie potrafię wyzbyć się mojej dla niej sympatii. Teraz następuje krótka wyliczanka. Atut nr 1: Bruce. Bruce nie jest aktorem dramatycznym. Może dlatego, gdy płacze, budzi jeszcze większe współczucie. On się tu naprawdę stara. A że wychodzi mu, jak mu wychodzi? Cóż, nie każdy ma zadatki na specjalistę od ról szekspirowskich. Atut nr 2: Jane March. Jane jest piękna, o czym wiemy wszyscy od czasów "Kochanka". "Barwy nocy" nie są tak pięknie sfotografowane jak obraz Annauda, niemniej lepiej sprawdzają się jako kino czysto rozrywkowe. A wdzięki tej urodziwej Brytyjki zawsze ogląda się z przyjemnością. Atut nr 3: dzieło Richarda Russo to klasyczny przykład charakterystycznego dla lat 90-tych poczucia estetyki kiczu, będący pokłosiem pełnej przesady poetyki dekady poprzedniej. Kicz też trzeba umieć czuć, Hollywood w ostatnim dziesięcioleciu XX wieku odczuwało go w sposób bardzo specyficzny. Docenimy to zapewne za jakiś czas, gdy nadejdzie fala nostalgii za tamtym okresem. Tego typu stopień fabularnej nonszalancji (połączonej z jednoczesną stylizacją), jaki występuje w "Barwach nocy", udało się sprzedać bodajże tylko raz - w "Nagim instynkcie". Ale to już temat na osobny esej.

Zgadza się, film Russo to tylko popłuczyny po takich tytułach, jak "Fatalne zauroczenie" czy "Nagi instynkt" właśnie. Nieco przekombinowane, a przy tym mocno przewidywalne (no zgadnijcie: kto?). Trochę tu z kina noir, co nieco przypełzło też z włoskich giallo. Powiecie, że coś mi się przywidziało? Przyjrzyjcie się uważnie scenom morderstw, a znajdziecie echa mistrza Argento. Równie dobrze swoją recenzję mógłbym nazwać "Profondo Rosso". À propos tytułu recenzji - przyjrzyjcie się także scenie pierwszego zbliżenia pomiędzy Bruce'em a Jane. Zaraz, zaraz, czy przed nosem nie mignął wam właśnie penis pozbywającego się pod wodą kąpielówek Bruce'a Willisa? Taak, to był penis. No dobra, należał do jego dublera. Ale penis Bruce'a Willisa brzmi fajniej...
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones