Recenzja filmu

Fletch (1985)
Michael Ritchie
Chevy Chase
Joe Don Baker

"Nigdy nie mów do mnie Irwin", czyli Chevy Chase na szczycie

Polecam gorąco tę produkcję jako profesjonalnie zrealizowaną komedię kryminalną. Myślę, że nie tylko fani Chevy Chase'a poczują się usatysfakcjonowani po jej obejrzeniu. "Fletch" tak łatwo się
Rok 1985 był przełomowy dla Chevy Chase'a. Zagrał wtedy w trzech udanych komediach, w każdej z nich prezentując typowy dla siebie humor, który do tej pory stanowi jego znak rozpoznawczy. Zanim do tego doszło, po sukcesie "Golfiarzy" Chevy popadł w samouwielbienie, zaczęły się problemy z alkoholem. Aktor potrzebował roli, która pozwoliłaby mu wrócić na szczyt. Tzw. comeback przyszedł wraz z filmem "W krzywym zwierciadle: Wakacje", lecz było to wciąż za mało. Fani wróżyli Chase'owi wielką karierę, lecz krytycy podchodzili sceptycznie i mieli ku temu powody. Wbrew pozorom nie jest łatwo zrealizować dobry film komediowy, który przy każdym kolejnym obejrzeniu wywoła salwę śmiechu a jednocześnie skupi uwagę widza od napisów początkowych do tych końcowych. Twórcom "Fletcha" to się jednak udało. Film ten uważa się za jeden z najlepszych z udziałem Chase’a, co więcej, tworzy on profesjonalnie zrealizowaną filmową jednostkę. Coś, co nie tylko może się podobać widzowi, lecz stanowi przedmiot analiz i dyskusji.
Zacznijmy od scenariusza. Powiem jedno: dawno nie widziałem komedii tak przemyślanej i logicznej jak ta. Akcja rozwija się z każdą sceną, dostarczając nowych zagadkowych wątków, a jednocześnie wstrzemięźliwie udzielając odpowiedzi aż do końcowego rozwiązania. Kim jest nasz tytułowy bohater? To dziennikarz śledczy, który, aby zrobić materiał, nie zawaha się przebrać, zmienić nazwisko, wkręcić na cudze przyjęcie czy dokonać jawnej prowokacji. Osiąga sukces, wykorzystując ludzką naiwność i własny talent do improwizacji. Fletch jest typem prywatnego detektywa na wesoło, już sam sposób, w jaki zdobywa informacje, zwala z nóg.
Przejdźmy do gry aktorskiej. Chevy Chase'a nie trzeba nikomu przedstawiać. Głównego bohatera zagrał on w sposób niemal nienaganny. To on steruje akcją, można powiedzieć – rządzi nią. Gdyby zostawić Chevy’emu wolną rękę w kwestii dialogów, myślę, że scenariusz tylko nieznacznie różniłby się od ostatecznej wersji Andrew Bergmana. Jego bohater okazuje się człowiekiem zwartym i zdecydowanym, niezwykle skutecznym w działaniu, a przy tym - zabawnym. Chase prezentuje całą gamę zachowań przy jednoczesnej różnorodności wypowiedzi, dzięki czemu jego gra aktorska staje się bogatsza. Tego niestety brakuje późniejszym produkcjom z jego udziałem. "Dziewczyną Bonda" jest 25-letnia Dana Wheeler-Nicholson, znana tak wcześniej, jak i później z ról serialowych. We "Fletchu" zaprezentowała się bardzo poprawnie, poza miłą aparycją niezwykle spodobała mi się jej dykcja (ci, którzy interesują się odmianami języka angielskiego, zauważą na pewno, że jej wymowa stroni od typowej amerykańszczyzny). Szkoda jedynie, że producenci nie poznali się na jej talencie – nie zagrała do dnia dzisiejszego poważniejszej roli. Czas na główny czarny charakter, czyli Alana Stanwycka. Zagrał go Tim Matheson, aktor mający na koncie współpracę m.in. ze Stevenem Spielbergiem, Clintem Eastwoodem czy Johnem Landisem. Mimo że nie zrobił on aż tak znaczącej kariery w Hollywood, miał spory wkład w niejedną amerykańską produkcję. Także we "Fletcha".
Wracając na chwilę do scenariusza, chyba najbardziej zapadły mi w pamięć różne alter ego, pod którymi ukrywa się główny bohater. Pisze on artykuły pod pseudonimem Jane Doe (tym mianem określa się typowego jankesa płci żeńskiej), następnie przedstawia się Stanwykowi jako Ted Nugent (amerykański muzyk), potem jest Arnold Babar, dr Rosen-Rosen, John Cocktoasttoy ("-Piękne nazwisko. - Szkocko-rumuńskie"), Igor Strawiński, Gordon Liddy (uczestnik spisku, który doprowadził do afery Watergate), Harry Truman ("Moi rodzice uwielbiają tego prezydenta"), wreszcie Don Corleone ("Moi synowie, Mike i Fredo, przejmują władzę"). No i nie zapominajmy o scenie przesłuchania: "- Z czego pan żyje? – Jestem pasterzem…"
Poza wyżej wymienionymi walorami na uwagę zasługuję muzyka autorstwa Harolda Faltermeyera. Film rozpoczyna typowa dla lat osiemdziesiątych piosenka "Bit by Bit", wykonywana przez Stephenie Mills. Utwór ten nie osiągnął może jakiegoś oszałamiającego sukcesu (podobnie jak sama wokalistka), jednak do filmu pasuje idealnie. Mills śpiewa o samym Fletchu, co stanowi doskonałe wprowadzenie do filmu. Aż dziw bierze, że Faltermeyer skomponował muzykę do tak niewielu znanych produkcji (najsłynniejsze to bez wątpienia "Gliniarz z Beverly Hills" i "Top Gun"). Główny temat jego autorstwa, jak zawsze w wersji instrumentalnej, stanowi poniekąd o akcji, wyraźnie podtrzymując jej tempo. Wszystko to sprawia, że "Fletcha" jeszcze przyjemniej się ogląda.
Celowo pozostawiłem kwestię reżyserii na sam koniec. Tak naprawdę ciężko mi przyznać jakąkolwiek ocenę Michaelowi Ritchiemu. Mimo współpracy z takimi sławami jak Robert Redford, Walter Matthau czy Robin Williams oraz kilku całkiem udanych filmów (jak np. nagrodzony Oskarem "Kandydat" czy "Złote dziecko" z Eddiem Murphy) nie czuje się we "Fletchu" jakiegoś wybitnego warsztatu reżyserskiego. Jak wspomniałem wcześniej, akcja toczy się wokół Chevy Chase’a – gdyby ktoś mi powiedział przed obejrzeniem filmu, że to on go nakręcił, uwierzyłbym bez wahania.
Podsumowując, polecam gorąco tę produkcję jako profesjonalnie zrealizowaną komedię kryminalną. Myślę, że nie tylko fani Chevy Chase'a poczują się usatysfakcjonowani po jej obejrzeniu. "Fletch" tak łatwo się nie starzeje, o czym łatwo się przekonamy, sięgając po niego za kilka lat.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones