Dokładnie osiemnaście miesięcy po premierze "Komnaty tajemnic" dostajemy trzeciego Pottera. Inny reżyser, inny Dumbledore, nowi bohaterowie. Nawet Hogwart inny. I co??? I wszystko niemal
Dokładnie osiemnaście miesięcy po premierze "Komnaty tajemnic" dostajemy trzeciego Pottera. Inny reżyser, inny Dumbledore, nowi bohaterowie. Nawet Hogwart inny. I co??? I wszystko niemal perfekcyjne! Tak jak wielu - już dobrych kilka lat temu - dałem się pochłonąć światowi wykreowanemu przez brytyjską pisarkę J. K. Rowling. Powieści fantastyczne, pisane z myślą o dzieciach i dla dzieci, uderzały sporą dawką napięcia, inteligentnie prowadzoną intrygą, zaskakującymi zakończeniami. Nic dziwnego, że sprzedały się w ponad 100 milionach egzemplarzy na świecie, zdobyły sobie także starszych wielbicieli, a po książki sięgnęli producenci z Warnera. Pierwszy film na podstawie "Kamienia filozoficznego" ukazał się w 2001 roku. Reżyserią zajął się Chris Columbus, autor "Kevinów" i "Pani Doubtfire", niezły może rzemieślnik, znający się na swoim fachu, ale żaden artysta. Jego filmy, choć przyzwoite, ogląda się bez specjalnego emocjonalnego zaangażowania. Fakt, gdzieś tam w "Komnacie" pojawiła się iskierka napięcia, ale nie była ona na tyle gorąca, by rozpalić uczucia, których doświadczałem, czytając literacki pierwowzór. Dlatego też rezygnację Columbusa z reżyserii trzeciej części przyjąłem z ulgą. Tym większą, iż na jego następcę wyznaczono Alfonso Cuaróna - Meksykanina, reżysera znakomitego "I Twoją matkę też" - filmu niedającego mi spokoju od chwili, gdy obejrzałem go po raz pierwszy. Cuarón to indywidualista. Postawił na swoją własną wizję książek Rowling. I dobrze! Młodych aktorów ubrał w mugolskie ciuchy, Hogwart przeniósł w góry, chatkę Hagrida przebudował. Cuarón to obserwator. Potrafi dostrzec najdrobniejsze zmiany przyrody. I obdarza nas nimi w naprawdę rewelacyjnych zdjęciach, które w połączeniu z pracą ekspertów od efektów specjalnych - dają takie perełki, jak wierzba bijąca strzepująca liście, lot na Hardodziobie tuż nad powierzchnią jeziora. Cuda! Historia stała się zabawniejsza, bardziej może przewrotna, a przy tym wciąż na swój sposób mroczna. Duża w tym zasługa aktorów - i tych młodych (choć Radcliffe nie przekonuje mnie tak, jak Watson czy Grint - przyznaję, że gra nieźle), i tych bardziej doświadczonych. Gambon świetnie spisuje się na miejscu zmarłego niedawno Harrisa. Jego Dumbledore jest równie potężny, jak tamten z dwóch pierwszych części, jednocześnie zaś bardziej zabawny (taki, jak w książce). Emma Thompson, jako Sybilla Trelawney, nauczycielka wróżbiarstwa - to już klasa sama w sobie. Nie wiem, czy to jej zasługa, czy raczej moich sympatii i antypatii książkowych, ale było mi jej naprawdę szkoda. Przy tym powodowała jednocześnie, że wybuchałem najszczerszym i najcieplejszym śmiechem. Świetna rola! Oldman, jak Oldman. Nikt tak jak on nie sprawdza się w rolach czarnych charakterów (no, Syriusz nie jest taki czarny, wiem - ale jednak, przez większą część filmu...). Rickman, Smith i Coltrane - tacy, jak zawsze, czyli "nic dodać, nic ująć". Fabuła, choć niejednokrotnie być może odstaje od książki, oddaje jej ducha. A to jest przecież w dobrych adaptacjach najważniejsze (wspomnę choćby "Władcę pierścieni"). A strona techniczna? O mój Boże! Ten Hardodziób, ta charakteryzacja Emmy Thompson, ta scenografia! Nie mogę tego nazwać inaczej: rewelacja! Zapytacie: no dobrze, a czy jest w tym filmie coś, co można skrytykować? Przyznam, że niewiele. Ciotka Marge. Jakoś ta scena Cuarónowi nie wyszła. Choć wszystko wokół - program taneczny w telewizorze, przymglone zdjęcia rozbroiły mnie totalnie, ciotka w ślad za mym rozbrojeniem podążyć nie zdołała. Puchła, gdy ja się na powrót "zbrajałem". Niestety! Drugi minus - zbyt krótka Wrzeszcząca Chata. Odrobinkę, chwilkę - no, może dwie chwilki tylko, lecz zbyt krótka. Poza tym to film bezbłędny, wyważony, przemyślany, indywidualistyczny i... uroczy. Polecam każdemu, fanowi, czy nie, na pewno mu się spodoba!