Dwuipółgodzinne, leniwe ciągnięcie nieinteresującej historii jest torturą, której przebycie nie daje nam żadnej nagrody w postaci dobrego rozwiązania akcji.
Quentin Tarantino praktycznie od początku swojej filmowej twórczości był wielkim reżyserem. Zaczął prawdopodobnie od najlepszego reżyserskiego debiutu w historii kina, czyli od "Wściekłych Psów" w 1991 roku, a potem nakręcił swoje opus magnum, czyli nieśmiertelne i kultowe "Pulp Fiction". Każdy, kto widział te filmy, pamięta zapierające dech w piersiach krwawe, lecz niezwykle wysmakowane sceny z każdej strony filmowego rzemiosła podkreślone soczystymi dialogami. Te dwa dzieła miały w sobie także dużą dawkę adrenaliny, ponieważ napięcie w nich było budowane praktycznie bez przerwy. Całkiem innym filmem w dorobku Tarantino jest jego trzeci obraz, czyli "Jackie Brown". Jest to bez wątpienia potknięcie zakrawające niemal pomyłkę, gdzie oczekiwania widza zostają wdeptane w ziemię.
Trzeci film reżysera obok kilku plusów ma wiele słabych elementów. Zacznę od tych najmniej ważnych. Gra aktorska nie jest na tym poziomie, do której u Tarantino jesteśmy przyzwyczajeni dzisiaj. Odbiega ona także od standardów, które reżyser ustalił już we wcześniejszych swoich filmach. Na darmo więc szukać w Jackie Brown hipnotyzującej Umy Thurman kołyszącej się w rytm muzyki i narkotykowego upojenia. Darmo też szukać życiowej roli Johna TravoltyJohn Travolta czy Harveya Keitela. Trudno też doszukać się tego, do czego nas przyzwyczaił Tarantino w późniejszych filmach, gdzie występy Christopha Waltza czy Leonarda DiCaprio przyprawiały nas o dreszcze. Jestem szczerze zdziwiony, ale obsada aktorska nie wzniosła "Jackie Brown"na wyższy poziom. Robert De Niro był nudny i odpychający, Pam Grier w tytułowej roli przypominała amatorkę z ulicy, Bridget Fonda po raz kolejny splamiła swoje nazwisko, a nawet niezły Samuel L. Jackson nie był w stanie wznieść filmu na wyższy poziom, jak to miało miejsce w Pulp Fiction.
Problemem była też ilość postaci, które Tarantino wprowadził do swojego filmu. Prawdopodobnie wynika to z błędu, jakim było pisanie scenariusza na podstawie książki "Rum Punch". Reżyser, który przez całą swoją karierę jest oryginalnym twórcą wymyślającym niezwykle oryginalne historie, tym razem sięgnął do literatury i nie wyszło mu to zbyt dobrze. Mimo samodzielnego opracowania scenariusza, nie potrafił wyciągnąć z historii zbyt wiele, ale przede wszystkim nie potrafił odpowiednio ujarzmić natłoku postaci, które borą udział w tej historii. Niby każda postać była ważna, ale motywacji żadnej z postaci nie da się zrozumieć. Handlarz bronią bez celu w życiu, wiecznie ćpająca i oglądająca telewizję blond-idiotka, nudny i pochopny facet z więzienia i bezbarwni policjanci, a to wszystko wokół stewardessy, której motywacje nie mogą być zrozumiane. Przez cały seans czułem się odepchnięty.
Najważniejszym jednak zarzutem jest koszmarna nuda płynąca z ekranu. Dwuipółgodzinne, leniwe ciągnięcie nieinteresującej historii jest torturą, której przebycie nie daje nam żadnej nagrody w postaci dobrego rozwiązania akcji. Rozwiązanie bowiem następuje bardzo szybko, choć paradoksalnie nie dzieje się w nim prawie nic. Rozsądniejsze by było, gdyby Tarantino swój film jakoś skondensował, ponieważ główny wątek zaczyna się naprawdę zarysowywać dopiero po ok. 30 minutach i rozwija się bardzo wolno, zbyt wolno jak na historię, która jest krótka i trwa stosunkowo niedługo. Zamiast tego mamy często nieinteresujące wywody bohaterów, które zupełnie nie są trafione, a dialogi bawią i interesują widza tylko w niektórych momentach. Nie bardzo jednak wiem, gdzie się podziało to 150 minut filmu. Nic się nie dzieje, warstwa wizualna też nie zachwyca, historia krótka, a czas zmarnowany uciekł bezpowrotnie.
Oprócz szeregu wad "Jackie Brown" ma oczywiście swoje zalety. Przede wszystkim należy pochwalić trafioną jak zwykle w punkt muzykę, która maksymalnie podkreśla klimat. Stare, klasyczne kawałki w połączeniu z rzeczywistością sprzed ponad 30 lat robią naprawdę pozytywne wrażenie. Inną zaletą są niekiedy naprawdę dobre dialogi. Są one obecne głównie w początkowej fazie filmu, gdzie przykuwają uwagę i dają nadzieję na to, że czeka widza udany seans. Później niestety jest gorzej, tak samo jak ze wszystkimi bohaterami i fabułą tego niezbyt udanego filmu. "Jackie Brown", nie bez powodu lekko zapomniany obraz Quentina Tarantino, to pozycja wyłącznie dla zatwardziałych i najwierniejszych fanów tego reżysera.